[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przykro mi, Sandy, ale naprawdę nie mam pojęcia.Nie pamiętam, co powiedział.Nie uwierzyłam jej.- Powiedziałaś mu, czym się zajmuję?Znowu ten dziwny wyraz twarzy, taki sam jak poprzedniego dnia.- Oczywiście, ale wtedy jeszcze nie wiedział.- Kiedy?- Przy waszym pierwszym spotkaniu.- Oczywiście, że nie wiedział.Nie spodziewam się, żejest jasnowidzem.Po prostu chcę wiedzieć, co powie-148dział.- Przystanęłam.- Heleno, proszę cię, nie drażnijsię ze mną.Nie lubię zgadywanek.- Musisz go sama zapytać, bo ja naprawdę nie wiem.-Poczerwieniała.- Cokolwiek powiedział, musiało to byćw języku kiswahili, a ja nie jestem w nim biegła.Byłam przekonana, że Helena kłamie.Ruszyłyśmydalej w milczeniu.Spojrzałam na zegarek, zdenerwowana myślą, że wkrótce będę przekazywała zaginionym ludziom wiadomości od ich rodzin w domu - słowa, któreco noc wysyłali do nich w modlitwach, które wreszciedotarły tu, żeby zostać wysłuchane.Nie byłam pewna,czy potrafię oddać emocje zawarte w ich słowach.To, copowiedziałam poprzedniego dnia Helenie, było prawdą:nie potrafiłam współżyć z ludzmi.Odnajdywanie ich nieoznaczało, że chciałam spędzać z nimi czas.Zastanawianie się, gdzie podziała się Jenny-May, nie oznaczało, żechciałam się znalezć w tym miejscu albo że pragnęłamjej powrotu.Jak zwykle Helena instynktownie wyczuła mojeuczucia.- To miłe, że w końcu mogłam opowiedzieć Josephowi cokolwiek o mojej rodzinie - powiedziała cicho.-Rozmawialiśmy o tym, wreszcie zasnęłam i śniłamo moich bliskich aż do wschodu słońca.O mamie i jejorganizacji, o tacie i jego poszukiwaniach.- Zamknęłaoczy.- Obudziłam się dziś rano i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem, tak wiele godzin przebywałamw miejscu, w którym się wychowałam.- Przepraszam, jeśli sprawiłam ci przykrość - odparłam ze skruchą.- Nie jestem pewna, czy potrafię powiedzieć ludziom dokładnie to, co ich rodziny chciały imprzekazać.- Zaczęłam bawić się zegarkiem.Miałamochotę cofnąć czas, który nieubłaganie płynął do przodu.Helena otworzyła oczy i dostrzegłam, że wypełnionesą łzami.149- Nie myśl tak o sobie, Sandy.Twoje słowa przyniosły mi ukojenie.Jakże inaczej? - Jej twarz się rozjaśniła.- Obudziłam się, wiedząc, że mam matkę, która nadalo mnie myśli.Dzisiaj poczułam się bezpieczna, jakbyktoś otulił mnie niewidzialnym kocem.Nie jesteś jedyną osobą, która otrzymała odpowiedzi na dręczące jąpytania.Mój album rodzinny nagle wypełnił się dziesiątkami zdjęć, których nigdy nie miałam.Wszystkodzięki tej jednej rozmowie.Kiwnęłam głową.Nie miałam nic do powiedzenia.- Wszystko będzie dobrze, nie masz się czego obawiać.Kiedy pojawią się tu ludzie z twojej listy?- Za półtorej godziny.- Spojrzałam na zegarek.- Dziewięćdziesiąt minut.Pojawią się tu z zamiaremprzeistoczenia się choćby na krótką chwilę w Julię nabalkonie lub mima.Roześmiałam się.- Cokolwiek od ciebie usłyszą, będzie to dla nich dodatkową nagrodą, niezależnie od tego, jak to powiesz.- Dziękuję, Heleno.- Nie ma za co.- Poklepała mnie pokrzepiająco poramieniu.Opanowałam odruch zesztywnienia.Spojrzałam na swoje ubranie.- Jest jeszcze jeden problem.Chodzę w tych dresachod czterech dni i naprawdę bardzo chciałabym się przebrać.Czy mogę coś od ciebie pożyczyć?- Och, nie martw się tym.- Helena ruszyła w kierunku drzew.- Poczekaj tu, wrócę za chwilę.- Dokąd idziesz?- Jedną chwileczkę.- Zniknęła pomiędzy drzewami.Stałam w miejscu, stukając niecierpliwie stopą, zastanawiając się, gdzie ona jest i martwiąc się o nią.Niemogłam jej teraz stracić.W oddali dostrzegłam zwalistąsylwetkę Josepha wychodzącego z lasu.Pod pachą niósłkawał drewna, w ręku siekierę.150- Joseph! - zawołałam.Spojrzał na mnie i pomachał siekierą.Nie był to zbytpokrzepiający gest.Ruszył w moim kierunku.Jego łysagłowa lśniła w słońcu niczym wypolerowany kawałczarnego marmuru.Nieskazitelna cera sprawiała, żewydawał się młodszy, niż w istocie był.- Wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony.- Tak, tak myślę.w zasadzie to nie wiem - dodałamzdezorientowana: - Helena właśnie zniknęła w lesie i.- Co takiego? - Jego oczy pociemniały.- To znaczy nie zniknęła - zdałam sobie sprawęz niezręczności tego słowa.- Weszła, weszła do lasukilka minut temu.- Przecież stąd nie można było zniknąć, więc nie dziwota, że Joseph zaniepokoił się tym,co powiedziałam.- Prosiła, żebym tutaj na nią poczekała.Odłożył siekierę i spojrzał w kierunku lasu.- Wróci, kipepeo - powiedział łagodnie.- Co to znaczy?- To znaczy, że wróci - uśmiechnął się.- Nie to.Co oznacza to kenijskie słowo?- Ciebie - odparł leniwie, nie odrywając wzroku odlasu.- Czyli?Zanim zdążył odpowiedzieć, z lasu wyłoniła się Helena, pchając przed sobą walizkę.- Znalazłam to dla ciebie.Och, witaj, kochanie.Takmyślałam, że słyszę twój głos.Napisano tutaj, że to własność Barbary Langley z Ohio.Mam nadzieję, dla twojego dobra, że Barbara z Ohio ma długie nogi.- Rzuciławalizkę u moich stóp i otrzepała ręce.- Co to jest? - spytałam zaskoczona, przyglądając siębagażowi.- Walizka wysłana samolotem do NowegoJorku ponad dwadzieścia lat temu? - spytałam z niedowierzaniem, studiując nalepkę lotniczą.151- Doskonale.Będziesz wyglądała bardzo retro - zażartowała Helena.- Nie mogę nosić czyichś ubrań - zaprotestowałam.- Dlaczego? Przed chwilą chciałaś pożyczyć coś odemnie.- Ale ciebie znam!- Tak, ale nie znasz osoby, która nosiła te rzeczyprzede mną.- Ruszyła w kierunku wioski.- Daj spokój.Ile mamy czasu? Idziemy na przesłuchanie - wyjaśniłaJosephowi, który skinął głową poważnie i chwycił siekierę.Chciałam spojrzeć na zegarek, ale znowu zsunął sięz nadgarstka.- Cholera - mruknęłam, porzucając walizkę i patrzącpod nogi.- Co się stało? - Helena i Joseph przystanęli i zawrócili.- Znowu zgubiłam zegarek - odpowiedziałam, odgarniając nogą ziemię.- Znowu?- Zepsułam zapięcie, dawno temu.Czasem samo sięotwiera i zegarek spada mi z ręki.- Uklękłam i zaczęłamszukać uważniej.- Miałaś go jeszcze minutę temu, więc nie może byćnigdzie daleko.Podnieś walizkę - powiedziała spokojnieHelena.Zajrzałam pod bagaż.- To zabawne.- Helena podeszła do mnie i pochyliłasię, przyglądając się uważnie ziemi.- Nie odchodziłaśstąd nigdzie, kiedy poszłam do lasu?- Nie.Czekałam tutaj, z Josephem.- Zaczęłam pełzać na czworaka po piaszczystej drodze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]