[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapomniał wół, jak cielęciem buł.Szczęśliwym przypadkiem udało mi się tamtej straszliwości nie zapomnieć.Najgorszy był koklusz.Na koklusz zapadłam w Warszawie, uciechy przysparzając babci.Dusiłam się, przy kokluszu normalna sprawa, i raz w celu złapania powietrza rzuciłam się do okna.Zaczęłam je gwałtownie otwierać, szarpiąc rozpaczliwie, babcią zaś natychmiast miotnęło skojarzenie: jej własna córka w oknie na czwartym piętrze z nogami na zewnątrz! Rzuciła się za mną, odciągając mnie w panice, usiłowałam się jej wyrwać, straszna scena trwała, aż mi atak przeszedł i odczepiłam się od okna.Klapsa dostałam raz.Jedno w życiu lanie też raz, ale o wiele później i najzupełniej niesprawiedliwie.Kto najgorzej wyszedł na tym pierwszym klapsie, można by się długo zastanawiać.Moja matka cierpiała na migrenę.Migreny miewała ustawicznie, całe moje dzieciństwo wypełnione jest jej bólami głowy, których przyczyną były zaburzenia na tle ginekologicznym i można to było załatwić na samym początku.Drugie dziecko albo operacja, na drugie dziecko się nie zdecydowała, czego odżałować nie mogę, na operację owszem, tyle że dopiero po wojnie, albo może pod koniec wojny, kiedy do grójeckiego szpitala przyplątał się doskonały chirurg.Bóle głowy przeszły potem jak ręką odjął, przedtem jednak stanowiły istny dopust boży.Moja matka zatem leżała w łóżku z kompresem na głowie, a ja znalazłam sobie rozrywkę.W tym samym pokoju.Opierałam o tapczan jednym końcem deskę do prasowania i zjeżdżałam po niej jak po zjeżdżalni w ogródku jordanowskim.Rzecz jasna, deska zjeżdżała razem ze mną i z hukiem waliła w podłogę, zagłuszając jęk matki.Nie wytrzymała tego w końcu i zwróciła się do ojca z żądaniem, żeby coś zrobił.Ojciec był zdenerwowany, prawdopodobnie można mnie było zabrać do drugiego pokoju i wyjaśnić sprawę, ale nie przyszło mu to do głowy.„Przestań zjeżdżać”, powiedział ze trzy razy, ja zaś zjechałam ponownie, wobec czego zwyczajnie przyłożył mi klapsa.Doznanie było tak wstrząsające, że podobno na moment zamarłam z otwartymi ustami.Potem wydałam z siebie ryk nieludzki i jednym kangurzym skokiem znalazłam się na głowie mojej matki, dogadzając jej znacznie lepiej niż przy pomocy deski.; Potem odcierpiał swoje ojciec, bo matce się jego | dzieło nie spodobało.Ojciec w owym okresie raczej mnie unikał.Niemowlęcia się brzydził, małego dziecka trochę bał, a trochę zapominał, że istnieje.Zauważył córkę dopiero, kiedy już nieco dorosłam i przekroczywszy jedenasty rok życia, zaczęłam przypominać istotę ludzką.Matka miała do niego o to pretensje i żądała współudziału w opiece, moim prywatnym zdaniem niesłusznie.Wiele do roboty nie miała, służące były zawsze, a do opieki nad dzieckiem rwała się babcia, u której spędzałam pół życia.Do czego tu jeszcze pracujący ojciec?Niemniej wywarto na niego presję i raz zostałam z nim razem wysłana, kiedy jechał do Warszawy.Pociągiem.Zdaje się, że matka przeżyła wówczas ciężkie chwile.Przyszedł ktoś znajomy i powiedział, że właśnie wrócił z Warszawy i widział mojego ojca.Pociągi się mijały, ojciec siedział w tym obok, nie dostrzegł go, bo czytał gazetę.— A dziecko? — spytała moja matka, od razu zaniepokojona.— Jakie dziecko?— Jak to jakie, przecież z dzieckiem pojechał, gdzie była moja córka…?!Znajomy żadnego dziecka obok ojca nie widział.Matka znalazła wyjaśnienie natychmiast, bo zawsze była katastrofistką.Miałam trzy lata, wypadłam z wagonu, już gdzieś tam leżę rozmazana na torze, a ten wyrodny ojciec nie ma o tym najmniejszego pojęcia i w ogóle go to nie obchodzi!Nastąpiły sceny straszliwe, ale już nie pamiętam, w jaki sposób rzecz się wyjaśniła.Telefonów nie mieliśmy, na miejscu mojej matki wsiadłabym w następny pociąg i pojechałabym do Warszawy, pilnie patrząc, czy gdzieś na trasie nie ma zbiegowiska, ona jednakże stosowała inne metody działania.Jakoś to w końcu sprawdzono, okazało się, że jestem żywa i zdrowa, ojciec wprawdzie rzeczywiście zapomniał, że podróżuje z dzieckiem, ale mnie się nic nie stało, łaziłam sobie po całym pociągu, przed Warszawą wróciłam do niego i razem spokojnie wysiedliśmy.W owym to czasie spotykało mnie kretyństwo, które ogromnie pogorszyło moją opinię o ludziach dorosłych.Bywałam, razem z matką, u ojca w banku, gdzie wszyscy mnie znali i za każdym razem z podziwu godnym uporem zadawali mi dwa idiotyczne pytania: „Co słychać?” i „Dlaczego sobie nie umyłaś oczu?”Na pytanie pierwsze odpowiadałam uczciwie i bardzo rozsądnie: „Radio”.Co innego mogło być słychać? Co do drugiego, oczy miałam rzeczywiście czarne, ale pomysł, że miałabym je myć, wydawał mi się szczytem głupoty.Kto by pchał mydło do oczu? Czarne były z natury, niezmywalnie, i ci wszyscy ludzie musieli być obrani z rozumu, skoro o tym nie wiedzieli.Na pytanie nie odpowiadałam wcale, bo co będę z półgłówkami rozmawiać.Od czasu do czasu, jak sądzę, zachowywałam się jak normalne dziecko.Bawiłam się.Po ukończeniu czwartego roku życia najukochańszą moją zabawą była produkcja ozdób na choinkę, w ściśle określonych warunkach.Najlepiej mi wychodziły bombki i łańcuchy, nieco trudniejsze były pękate gwiazdki.Umiałam posługiwać się cyrklem i nożyczkami, uwielbiałam te przyrządy, i nie znosiłam asysty.Miałam swój fotelik, stolik i szafkę, wszystko białe, a wykonał te meble specjalnie dla mnie dziadek, który umiał zrobić wszystko.Zamykałam się starannie w sypialni, spragniona izolacji, siadałam przy stoliku i z dreszczem szczęścia w sercu odwalałam robotę.Zdaje się, że zaczynałam już w lecie.Izolacji musiałam być chyba trwale spragniona, bo kiedy moja matka kładła się w ciągu dnia i przysypiała, chodziłam na palcach, usiłując nie oddychać, żeby jej, broń Boże.nie obudzić.Doskonale pamiętam, że wcale nie ze względu na nią, tylko ze względu na siebie.Czułam się sama i miałam święty spokój.A równocześnie przypominam sobie, że urządziłam kiedyś histeryczną scenę w celu dokładnie odwrotnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]