[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Mogą nie kraść niczego, ale na nią czatują, tego jestem pewna.Żadnego zostawiania!— Włóż ją do jakiejś torby, schowam rano w samochodzie…Droga wydawała się mniej piękna, bo tumany pyłu zasłaniały pejzaż i niweczyły piękne widoki.W Oranie znaleźli się wczesnym popołudniem i objechali całe miasto, robiąc zakupy.Zgodnie z panującymi zwyczajami pani Krystyna miała zaopatrzyć dom państwa Sęczykowskich w produkty spożywcze na jutrzejszy obiad.— Ależ ten Oran jest piękny! — wykrzyknęła zaskoczona.— Dlaczego Camus napisał, że jest brzydki? Oczu ten człowiek nie miał, czy co?— Dziwię się właśnie od pierwszej chwili, kiedy to wszystko zobaczyłem — odparł pan Roman.— Może ta dżuma wszystko mu obrzydziła.Albo może był brzydki kiedyś, a przez ostatnie pięćdziesiąt lat wypiękniał.— Nonsens, malowniczość nie wylęgła mu się w ostatnim czasie!Państwo Sęczykowscy mieszkali w śródmieściu, w wielkiej i bardzo eleganckiej kamienicy.Mieli cztery ogromne pokoje i łazienkę, w której ludowy zespół mógłby tańczyć mazura.Pani Krystyna prawie pozazdrościła im nowoczesnego, służbowego umeblowania.Zaraz po obiedzie wszyscy razem pojechali oglądać Andaluzy, wytworny kurort nad morzem.Janeczka i Pawełek obojętnie potraktowali cudownie piękne domki letniskowe, restauracje, kawiarnie, szatnie i pawiloniki handlowe, z uznaniem, ale krótko popatrzyli na kępy kaktusów, palm i jakichś niezwykłych, kolorowych kwiatów.Interesowała ich głównie kąpiel w morzu.Morze jednak, zgodnie z przewidywaniami pana Romana, zniechęcało do kąpieli.Było wzburzone, co jeszcze nie przeszkadzałoby zbytnio, ale każda fala niosła ze sobą zawiesinę, która czyniła wodę mętną.Na wysychającej skórze pozostawał brudny pył.Wiatr podnosił tumany piasku i sypał nim w oczy.Dzień nadawał się raczej do zwiedzania i oglądania różnych osobliwości, a nie do pobytu na plaży.Niemniej było tu znacznie chłodniej niż w Tiarecie i nikt nie żałował przyjazdu.— Jutro pojedziemy na górę do twierdzy i zobaczycie Oran z lotu ptaka — obiecał pan Sęczykowski.— Sama droga zresztą też jest warta obejrzenia.A dzisiaj możemy trochę pojeździć po okolicy.— Tylko nie za długo, bo ja muszę zrobić kolację ekstra super — powiedziała pani Sęczykowska i zachichotała.Pani Sęczykowska była nieduża, okrąglutka i tłuściutka.Chichotała co chwila, ze wszystkiego była zawsze zadowolona i budziła powszechną sympatię.— Pomogę ci — zaofiarowała się pani Krystyna.— Chociaż nie wiem, po co ci kolacja ekstra super.Dla nas?— Wcale nie tylko dla was, niech ci nie przyjdzie do głowy mieć wyrzuty sumienia.Będziemy mieli jeszcze gościa.Arab, ale bardzo niezwykły i zupełnie zeuropeizowany.Bardzo go lubię.Nie będziesz mi pomagała, prawie wszystko mam już przygotowane i dam sobie radę, a ty polataj po mieście.Tu można kupić bardzo piękne rzeczy, a wszystkie sklepy są otwarte.Pan Chabrowicz wydał z siebie cichy jęk, a pani Sęczykowska znów zachichotała.— Oj, przecież nie mówię, że ona musi zaraz kupować te najdroższe rzeczy! Tańsze też są ładne!— Cóż by to była za przyjemność, zrujnować męża! — wykrzyknęła z ożywieniem pani Krystyna.— Można sobie o tym poczytać w staroświeckich romansach,w naturze coś takiego już się nie zdarza.Ale chętnie obejrzę sobie przynajmniej możliwości.Sklepy istotnie okazały się bardzo interesujące.Przy jednym z nich zastygła Janeczka.W otwartych drzwiach wisiało poncho dla dziewczynki w cudownym, szaro–niebieskim kolorze z czerwonymi ozdobami.Pani Krystyna obejrzała je dokładnie i nakłoniła córkę do ruszenia się z miejsca uwagą, że poncho jest nieco szorstkie i gryzie, i obietnicą zrobienia jej identycznego z miękkiej wełny.Zaraz o dwa sklepy dalej kupiła odpowiednią wełnę, co wypadło pięć razy taniej.Pawełka absolutnie zafascynowały jakieś dziwne bębny, piszczałki i inne instrumenty muzyczne, przeznaczone najwyraźniej do robienia przeraźliwego hałasu, po czym obydwoje ugrzęźli na mur przed wystawą, na której znajdowały się rzeczy już zupełnie niezwykłe.Muszle, skorupiaki i jakieś dziwne, rozczłonkowane kamienie, wyglądające, jakby były zrobione z mnóstwa płatków.Państwo Chabrowiczowie, dostrzegłszy nagle brak dzieci, wrócili po nie.— To są róże pustynne — powiedział pan Sęczykowski.— Mam taką jedną, sam ją znalazłem na pustyni.— Naprawdę można coś takiego samemu znaleźć? — zainteresowała się zachłannie Janeczka.— Oczywiście, że można, ale trzeba w tym celu jechać na prawdziwą pustynię.To jest piasek.Wiatr go ubija w taki kształt.Podobno róża pustynna włożona do wody rozpuszcza się i zamienia w warstwę piasku.Nie wiem, co się z nią potem dzieje, więc wolałem nie robić eksperymentów.Janeczka i Pawełek wymienili błyskawicznie spojrzenia.Już wiedzieli, że tej pustyni nie przepuszczą.W chwilę potem pani Krystyna prawie straciła przytomność w sklepie, który był czymś w rodzaju algierskiej Cepelii.Całą ladę zajmowała srebrna, kabylska biżuteria.— Nie domagam się zaraz naszyjnika — powiedziała do męża.— Ale ranne pantofle złotem haftowane musisz mi kupić! Inaczej stąd nie wyjdę.— Co to za szczęście, że ja nie mam jeszcze żadnych oszczędności! — westchnął w popłochu pan Roman.— Poszłyby wszystkie do ostatniego grosza!— Nic straconego, przyjedziemy tu jeszcze raz, jak już będziesz miał oszczędności…— Wracając do sprawy — powiedział pan Sęczykowski, kiedy już wszyscy razem wyszli ze sklepu.— Ten Hakim jest chyba czymś w rodzaju dyrektora departamentu w tutejszym MSW.Nie mogę się połapać w ich układach służbowych, ale mam wrażenie, że podlega mu cała policja.— Hakim to imię czy nazwisko? — spytała pani Krystyna.— Imię, na nazwisko ma Khedar.Hakim Khedar.A równocześnie robi takie wrażenie, jakby się zajmował drobnymi szczegółami, można powiedzieć, że jest za pan brat z każdym policjantem na rogu ulicy…— W tym nie widzę nic nadzwyczajnego — przerwał pan Roman.— Ostatniego dnia Ramadanu dyrektor mojej firmy spędził cały dzień siedząc na progu i gawędząc z cieciem.Janeczka i Pawełek zaczęli się uważniej przysłuchiwać rozmowie dorosłych.— No owszem, dziwne są trochę te ich wzajemne stosunki — przyznał pan Sęczykowski.— W każdym razie facet jest wszechstronnie wykształcony, poliglota, nieprzeciętnie bystry…— Skąd go znasz?— Poznałem go we Francji cztery lata temu.Da się lubić, jest bardzo uczynny, pomógł już paru osobom przy załatwianiu kontraktów i jakoś przylgnął do nas.Mieszka w Algierze, ale czasem tu przyjeżdża i wtedy się zawsze widujemy.— Chętnie go poznam — powiedział pan Roman
[ Pobierz całość w formacie PDF ]