[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy możecie pójść z żołnierzami Karda – oświadczyła Kerela, nie zważając, że jej słowa mogą być słyszalne poza murami.–Powinni przybyć tu już kilka dni temu – mężczyzna poczerwieniał na twarzy.– Myśleliście, że długo będziemy przełykać to kłamstwo? Opuście Całun natychmiast.–A jeśli odmówię? – zapytała Kerela.–Wtedy będziemy zmuszeni złożyć własne ofiary.Barras wstrzymał na chwilę oddech, a uczucie nudności, które wzbudził w nim widok za północną bramą, zwiększyło się gwałtownie.Widział, że Kerela nie była przygotowana na taką odpowiedź.Zdecydował się przemówić, wzmacniając Gromowy-Głos.–Zabilibyście Julatsańczyków, żeby zmusić nas do działania? Zamordowalibyście więcej niewinnych?–Nie niewinnych.Magów – tłum zafalował.Widocznie nie wszyscy znali wcześniej zamiary mężczyzny.– Nie wszyscy magowie są chronieni jak wy!–A jak myślisz, czego dokonacie, jeśli spuścimy Całun? Już teraz jest nas zbyt mało.Kolejne straty tylko nam zaszkodzą.–Nie obchodzi was Julatsa – wrzeszczał mężczyzna podnosząc głos.– Chodzi wam tylko o zachowanie tego! – wskazał pałką na Wieżę i wśród zgromadzonych znowu podniósł się zgiełk.– Ilu jeszcze musi umrzeć, zanim dotrze do waszych zakutych łbów, o co tak naprawdę chodzi.Musimy powstrzymać zabijanie!Z nienawiścią w oczach, uniósł pałkę i rąbnął w okrytą hełmem głowę stojącego przed nim gwardzisty.Ten padł na ziemię z twarzą zalaną krwią.W jednej chwili inny żołnierz ciął mieczem w podbrzusze atakującego.Mężczyzna wrzasnął i padł, a tłum wybuchnął wściekłością.Ruszyli na karne szeregi gwardzistów Karda.Barras wołał o spokój, ale nawet jego wzmocniony głos nie przyniósł rezultatu.Widział, jak między ludźmi z tłumu a żołnierzami Karda wywiązują się kolejne potyczki i jak część tłumu biegnie ku Szkole Many, gdzie stacjonowało wielu magów.Jednak bardziej namacalnym, i to niemal dosłownie, problemem była otaczająca ich ze wszystkich stron gromada.Chwilowo pierwsza linia nacierających trzymała się jakiś metr od ludzi Karda, których miecze błyszczały groźnie w porannym słońcu.Nikt nie pragnął naprawdę umrzeć.Sytuacja mogła się jednak prędko zmienić.–Szybko – rozkazała Kerela.– Wszyscy.Słoneczny-Rozbłysk.Pokrywamy teren, a potem szykujcie się do ucieczki do Wieży.Kard, na komendę zaklęcia, zakryjcie oczy.Przekaż wszystkim.–Tak jest, pani.– Kard przebiegł szybko za linią swoich ludzi, wydając instrukcję.Rozproszywszy Gromowy-Głos, Barras skupił się na nowym zaklęciu.Tu ognisko było płaskie i kiedy już dostroił wzrok do spektrum many, zobaczył żółty dysk nabierający intensywności, w miarę jak kolejni członkowie Rady użyczali mu swej siły i tłoczyli coraz więcej energii w jego rosnącą średnicę.W ciągu kilku chwil obracający się wolno żółty dysk, przetykany gdzieniegdzie czarnymi pasmami, pokrył kolegium, a nawet nieco terenu poza nim.Jeden po drugim, członkowie Rady ogłaszali gotowość, umieszczając w centrum dysku swoje znaki.Kiedy skończyli, przemówiła Kerela:–Teraz, Kard.Teraz.Vilif, odpalaj.–Słoneczny-Rozbłysk – zaintonował stary mag.– Tryb błyskawiczny.Ognisko many zniknęło natychmiast.Barras zamknął oczy i zakrył je dłońmi.Białe światło zalało dziedziniec, oślepiając wszystkich nieprzygotowanych.Nawet stary elf poczuł jego siłę, wiedział również, że efekt, choć krótkotrwały, jest nie tylko przerażający, ale i bolesny.Dużo ryzykowali.Na dziedzińcu rozległy się pełne grozy okrzyki bólu, a setka broni uderzyła o kamienny bruk.Barras otworzył oczy i zobaczył ludzi leżących na ziemi i uciekających na ślepo.Utrata wzroku mogła trwać kilka chwil, ale sprawiła, że miejsce gniewu zajęła rozpaczliwa chęć ucieczki.–Idziemy – rozkazał Kard i poprowadził Radę do Wieży.Zobaczywszy, jak znikają w środku, odwrócił się i zaczął wydawać rozkazy.Żołnierze mieli się podzielić na grupy i chronić najważniejsze budynki kolegium.Barras zatrzasnął wrota Wieży i podążył za innymi członkami rady na balkon pierwszego piętra.Stamtąd obserwowali efekt, jaki wywarło zaklęcie.Początkowo wydawało się, że odnieśli sukces.Zbiorowy duch tłumu został złamany i w miarę jak powracał im wzrok, część ludzi uciekała z dziedzińca.Niektórzy jednak pozostali i w powietrzu nadal wisiał gniew.–Gdzie są ci Dordovańczycy? – zapytał Endorr.Twarz miał bladą, a wzrok skierowany na północ, skąd miały nadejść posiłki.Za murami kolegium unosiła się niezmiennie szara płachta Całunu-Demonów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]