[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Naprawdę? - Painter nie krył zdziwienia.Anna ściągnęła brwi.- Myślałam, że to sprawa oczywista - powiedziała, przenosząc wzrok z Paintera naLisę.- Dzwon wpływa na przebieg ewolucji.Godz.7.35REZERWAT ZWIERZT HLUHLUWE UMFOLOZI- Kto tam? - powtórzył Khamisi, stojąc na progu swego domu.Coś poruszyło się wsypialni.Może to tylko jakieś zwierzę?Małpy wciąż włamują się do domów, czasem robią to też duże drapieżniki.Mimo to nie chciał wchodzić do środka.Wytężył wzrok, ale wszystkie zasłony woknach były zaciągnięte i w porównaniu z oślepiającym blaskiem słonecznego poranka byłotu ciemno jak w środku dżungli.Wsunął rękę przez drzwi i zaczął po omacku szukać wyłącznika światła.Znalazł go inacisnął.Zapaliła się pojedyncza żarówka pod sufitem i oświetliła skromnie umeblowanypokój z wnęką kuchenną, jednak Khamisi nadal nie widział, co dzieje się w sypialni.A właśnie stamtąd dochodziły wyrazne szmery.- Kto.?Bolesne ukłucie w szyję spowodowało, że słowa uwięzły mu w gardle.Zaskoczony,rzucił się do przodu i wpadł do pokoju.Sięgnął do miejsca ukąszenia.Dotknął palcami czegośpierzastego.Pociągnął i przeniósł rękę przed oczy.Lotka.Korzystał z takich do usypiania dużych zwierząt.Tylko że ta była jakaś inna.Wysunęła mu się z dłoni.Ta krótka chwila zastanowienia wystarczyła, by toksyna dotarła do mózgu.Cały światgwałtownie przechylił się na bok.Khamisi próbował zachować równowagę, bezskutecznie.Deski podłogi gwałtownie ruszyły na spotkanie z jego twarzą.Udało mu się wyciągnąć ręce, ale i tak mocno uderzył głową o podłogę.Opadła gociemność rozświetlana nagłymi rozbłyskami światła.Głowa bezwładnie przechyliła się nabok.Tuż przed sobą zobaczył zwinięty na podłodze sznur.Wytężył wzrok.Nie, to nie byłsznur.To wąż.Trzymetrowy.Bez trudu go zidentyfikował.Czarna mamba.Martwa, przecięta na pół.Obok niej maczeta.Jego maczeta.Dotarła do niegobezlitosna prawda i poczuł, że drętwieją mu kończyny.Lotka była zatruta.I różniła się od lotek, jakich używał w pracy.Ta miała dwa szpikulce.Zupełnie jakdwa zęby jadowe węża.Prześliznął się wzrokiem po martwym gadzie.Wszystko zostałoukartowane.Zmierć od ukąszenia węża.Z sypialni dobiegło skrzypnięcie podłogi.Wystarczyło mu jeszcze siły, by odwrócićgłowę i spojrzeć.W drzwiach sypialni stała ciemna postać.%7łarówka oświetlała jejpozbawioną wyrazu twarz i wbite w niego oczy.Nie!Przecież to bez sensu.Dlaczego?Ale nie dane mu było poznać odpowiedz.Zapadł się w ciemność i odpłynął.MIESZANKA KRWIGodz.6.54PADERBORN, NIEMCY- Ty zostajesz - oznajmił zdecydowanym tonem Gray, stojąc pośrodku kabinychallengera, podparty pod boki zwiniętymi w pięści dłońmi.- Gówno prawda - prychnęła Fiona.Stała krok dalej w równie wojowniczej pozie.Monk opierał się plecami o otwarte drzwi samolotu, starając się zachować powagę.- Przecież nie dałam ci jeszcze tego adresu - ciągnęła Fiona.- Albo będziesz przezmiesiąc łaził od drzwi do drzwi i szukał, albo cię zaprowadzę.Twój wybór, kolego.Gray poczuł, że czerwienieje ze złości.Dlaczego nie wydobył z niej tego adresu,kiedy była jeszcze słaba i bezbronna? Pokręcił głową. Słaba i bezbronna jakoś nie bardzodo niej pasowało.- No, to jak będzie?- Zdaje się, że przyjdzie nam kogoś niańczyć - mruknął Monk.Gray nie dawał za wygraną.Może powinien ją trochę postraszyć, przypomnieć, jakniebezpiecznie było w Tivoli?- Jak tam twoja rana?Fiona rozdęła nozdrza.- A jak ma być? Bok jak nowy.Ten opatrunek w płynie od razu ranę zakleił.- Może się z tym nawet kąpać - dodał Monk.- Jest wodoodporny.Gray rzucił koledze wściekłe spojrzenie.- Nie o to chodzi - warknął.- No to o co? - spytała Fiona.Gray obrzucił ją wściekłym spojrzeniem.Po prostu nie chciał być za niąodpowiedzialny.I z całą pewnością nie miał czasu, żeby się nią opiekować.- Boi się, że znów ci coś się stanie - wyjaśnił Monk i wzruszył ramionami.- Fiono, po prostu daj nam ten adres i już - westchnął Gray.- Kiedy wsiądziemy do samochodu.Wtedy wam powiem.Nie mam zamiaru siedziećtu uziemiona.- Chyba pogoda się psuje - zauważył Monk.- Wygląda mi na to, że zmokniemy.Niebo rozświetlały promienie porannego słońca, ale od północy nadciągały ciemnechmury.Zbierało się na burzę.- No dobra.- Gray kiwnął głową i spojrzał na Monka.Przynajmniej będą mielidziewczynę na oku.Wszyscy troje zeszli po schodkach na płytę lotniska.Przeszli już wcześniej odprawępaszportowo-celną i mogli ruszyć wprost na parking, gdzie czekało na nich wypożyczonebmw.Monk miał przewieszony przez ramię czarny plecak, Gray trzymał w ręku taki sam.Obejrzawszy się na Fionę, stwierdził, że ma na ramieniu identyczny.A ona skąd.- Był jeden zapasowy - wyjaśnił Monk.- Ale się nie denerwuj.Nie ma w nim broniani granatów.O ile mi wiadomo.Gray pokręcił głową i ruszył w stronę parkingu.Poza plecakami upodabniało ichjeszcze identyczne ubranie: czarne dżinsy, adidasy, swetry.Turystyczne haute couture.I tylkoFiona urozmaiciła swój strój paroma znaczkami.Na jeden z nich Gray zwrócił nawet uwagę:CUKIERKI OD OBCYCH SMAKUJ NAJLEPIEJ.Weszli do budynku parkingu i Gray raz jeszcze sprawdził broń.Dotknąłdziewięciomilimetrowego glocka w kaburze ukrytej pod swetrem i pomacał rękojeść noża zestali węglowej, który tkwił w pochwie przytroczonej do lewego nadgarstka W plecaku miałjeszcze parę granatów, kilka kostek materiału wybuchowego C4 i zapasowe magazynki.Tymrazem nie da się zaskoczyć.Dotarli w końcu do samochodu, ciemnogranatowego bmw 525i.Fiona skierowała się ku drzwiom od strony kierowcy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]