[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.53SR - Nie - przerwała szybko Blanche - nie, pan nie rozumie.To.Fizycznie nic jej niejest.Ona nigdy tam nie przyjdzie.nie dobrowolnie.A ja jestem bezsilna.- Więc chodzi o jakiś rodzaj.zaburzenia emocjonalnego, czy tak?Blanche z wdzięcznością uczepiła się tego zdania.- Tak, tak, o to właśnie chodzi.Zaburzenie emocjonalne.- Czy jest agresywna?- Agresywna? - Blanche przycisnęła dłoń do czoła, wciąż usiłując opanować kłębiącesię myśli.Najważniejsze, myślała, było to, żeby ściągnąć go do domu, zanim wróci Jane iznajdzie ją na dole.Nie liczyło się to, czy powie teraz prawdę.- Tak - odparła.- Jest agre-sywna.Musi pan natychmiast przyjechać.- Może powinienem zawiadomić policję.- Nie! - krzyknęła w przerażeniu Blanche.- Nie rozumie pan.Skontaktujemy się zpolicją pózniej.Przerwała, a całe jej ciało wzdrygnęło się nagle z przerażenia.W korytarzu zaszła jakaśzmiana, ciemność rozrzedziła się i napłynęło światło.Gdzieś za jej plecami otworzyły siędrzwi.Obracając się z przestrachem i z czołem zroszonym zimnym potem, spojrzała w głąbkorytarza.Na pierwszy rzut oka zobaczyła, że drzwi kuchenne zostały tylko trochę uchylone.Po chwili jednak, gdy zwróciła się do nich całkowicie przodem, rozwarły się na oścież.Jejprzyćmiony strachem wzrok zarejestrował przygarbioną postać Jane zarysowaną w wejściu.- Panno Hudson? - brzmiał w słuchawce głos doktora Shelby'ego.- Czy jest panipewna?Blanche odparła półprzytomnie, skupiona całkowicie na Jane.- Tak - odrzekła ledwosłyszalnie - tak.- Bardzo dobrze.Będę tak szybko, jak tylko zdołam.Nastąpiło stuknięcie, a potemszum przerwanego połączenia.Blanche odsunęła słuchawkę od ucha, lecz nadal trzymała ją w dłoni.- Jane.- szepnęła.Jak długo tam stała? Jak dużo zdążyła usłyszeć? - Jane, ja.jasama zeszłam na dół.Nigdy nawet nie przypuszczałam, że jestem w stanie to zrobić.Nie.Gdy Jane się zbliżyła, Blanche, nie wiedząc nawet kiedy, wypuściła telefon z rąk.Czując instynktowną potrzebę ucieczki, wyciągnęła jedną rękę do framugi drzwi, a drugą wstronę niszy.Próbowała podciągnąć się do góry i stanąć na nogi, lecz nie miała już sił.Kiedyzrezygnowała z tej próby, z mroku wydobyła się dłoń, która uderzyła ją mocno w twarz.Blanche upadła na podłogę, boleśnie raniąc się w łokieć.Z dreszczem przerażenia okręciłasię i spojrzała w górę.- Jane - wyszeptała.- Och, proszę! - Na widok twarzy Jane ponownie się odwróciła,zasłaniając dłońmi oczy.54SR - Kto cię tutaj przyniósł? - Słowa Jane dzgały Blanche przy akompaniamenciechrapliwego ze złości oddechu.- Kto jest w tym domu?Blanche pokręciła głową w rozpaczliwym geście zaprzeczenia.- Tu nie ma nikogo.Och, Jane, posłuchaj.!Dłoń znów wyrwała się z ciemności, uderzając ją z bezrozumną wściekłością w tyłgłowy.- Słyszałam cię.Słyszałam, co o mnie mówiłaś! Myślisz, że nie wiem, co się dzieje.co próbujesz mi zrobić!Blanche podniosła wzrok, a łzy przerażenia popłynęły jej po twarzy.- Proszę.Jane.Ja niczego nie próbuję zrobić! To tylko.Dłoń wystrzeliła po raz trzeci i uderzyła ją, tym razem trafiając w policzek i nos.Kłujący ból przeszył jej głowę, wypędzając z niej słowa.- Przestań, Jane, nie.!I wtedy została brutalnie chwycona pod pachy i postawiona na nogach.- Och, nie! Proszę.!Była wleczona, ciągnięta wzdłuż całego korytarza i przez salon.Rozległ się huk -pewnie zagradzające drogę krzesło zostało kopnięte gdzieś na bok - a przez głowę Blancheprzemknęła myśl, iż nigdy wcześniej nie zdawała sobie tak do końca sprawy z siły, jakąposiada Jane.Wreszcie Jane pchnęła ją na schody.Własny głos Blanche zdawał się dobiegać zwielkiej odległości, ledwo słyszalny z bólu, błagający Jane o to, aby zostawiła ją w spokoju.Upadła, a krawędz stopnia wbiła się jak nóż pomiędzy jej żebra, lecz dłoń rozwścieczonejJane złapała ją i powlokła dalej.Po chwili, która wydawała się wiecznością, wózekzamajaczył mgliście przed jej oczami, gdy została obrócona i na niego wrzucona.Opadła nasiedzenie potłuczona, słaba, zawodząc z przerażenia i bólu.- Jane! - jęknęła, ale imię nie zdołało się przebić przez rozdzierający dzwięk jejchrapliwego oddechu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]