[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wez się za to zadanie.Uśmiechnął się do niej swobodnie, uśmiechem, o którym wiedział, że z regułyzjednuje mu bez trudu względy kobiet.Dostrzegł jej beztroskę.Odwzajemniła uśmiech; byłolśniewający.Czy wiedziała, jaką miał moc?Kiedy przyjechali do salonu madame Fouquet, hrabia Northcliffe pokazał Nicholasowikilkanaście rysunków niesłychanie szczupłych kobiet, które wyglądały tak, jakby ważyłymniej niż pióra zdobiące ich suknie.Pokazał mu też mnóstwo beli z różnokolorowymimateriałami i zadał mu co najmniej dwadzieścia pytań.W końcu ogłoszono, że Nicholasposiada zadowalający gust.- Rosalindo - zwrócił się do niej hrabia.- Opatrzność miała cię w swej pieczy.Nicholas posiada dostatecznie wykwintny smak.Jestem pewien, że wraz z upływającymilatami jego gust stanie się jeszcze doskonalszy.Nie omieszkam również powiedzieć ci, żemiałem obawy.Moim zdaniem to dziwaczne, że tak wiele dam dobiera kolory, któresprawiają, że ich cera wygląda jak mąka owsiana.Ale to nieważne, nie musisz się już tymmartwić, że wyglądasz jak owsianka na śniadanie, od czasu kiedy Nicholas stanął w konkury.Wszystko będzie dobrze.- Hrabia wskazał na rycinę przedstawiającą smukłą damę, którazdawała się unosić o jakieś trzy cale nad podłogą.- Czy nie wstydziłabyś się, paradując wtym szkaradnym odcieniu zieleni z tymi rzędami śmiesznych falban wzdłuż rąbka sukni? Czyspojrzałabyś na tę kreację?W rzeczy samej te falbany podobały się jej w szczególności.Za sprawą tychcudownych falban ona również unosiłaby się nad ziemią.Ponieważ jednak nie była niemądra,trzymała usta zamknięte.Zobaczyła, jak Nicholas i wuj Douglas wymienili spojrzenia.Co się tyczy madame Fouquet, spoglądała na wuja Douglasa aż nadto tkliwymwzrokiem, jak zauważyła Rosalinda, i zgadzała się ze wszystkim, co powiedział.Kiedy w końcu wuj zaakceptował fason jej ślubnej sukni, ona i Nicholas zyskalidyspensę.Nicholas mrugnął do Rosalindy i podał jej ramię.Gdy pojawili się ponownie w miejskiej rezydencji Sherbrooke'ów, Willicombe, naktórego łysej głowie świeciły kropelki potu, otworzył z rozmachem drzwi frontowe i zbladym obliczem poinformował ich, że panna Lorelei Kilbourne została porwana.ROZDZIAA 20Grayson i Lorelei spacerowali po Hyde Parku, trzymając się za ręce, kiedy nagledwóch zbirów, z twarzami zasłoniętymi chustami, wyskoczyło z krzaków i walnęło Graysonaw głowę pałką.Kiedy się ocknął, Lorelei zniknęła.Lecz teraz, niecałe dwie godziny pózniej, rzucono ją bezceremonialnie pod drzwifrontowe domu Sherbrooke'ów, posiniaczoną, w obszarpanej i pobrudzonej sukni; niecooszołomioną, lecz całą i zdrową.Wszyscy Kilbournowie - ojciec, matka i cztery pozostałesiostry - siedzieli zbici w stadko w salonie, Alexandra i Sophie zaś dokładały starań, by ichuspokoić.Dżentelmeni dopiero co powrócili z oględzin miejsca uprowadzenia w Hyde Parku,gdy nagle ofiara stanęła w otwartych drzwiach podtrzymywana przez Willicombe'a.Jej matkakrzyknęła, przycisnęła dłonie do piersi i pobiegła wziąć w ramiona drogie jej sercu pisklę.- Bóg zwrócił mi mój najcenniejszy skarb - powtarzała bez końca matka Lorelei,przytulając swe dziecię do pulchnego łona.Pozostałe cztery klejnoty płakały, zaś lord Ramey wyglądał, jakby bardzo potrzebowałkieliszka brandy.To Grayson wsunął w dłoń lorda Rameya kieliszek najbardziej wykwintnego koniaku.Ponieważ Grayson był tym, który dopuścił do uprowadzenia córki, miał nadzieję, że od tegorozpocznie odkupywanie winy w oczach jej ojca.Było to nadzwyczaj wykwintne brandy,ulubiony trunek wuja.Na prośbę Douglasa sir Robert Peel pojawił się jakieś trzydzieści minut po tym, jakrodzina znów była w komplecie, w celu zadania pytań pannie Kilbourne, która z gracjąspoczywała na jasnoniebieskim szezlongu obitym brokatem; śliczny szal okrywał jej nogi, wdłoni trzymała zaś maleńką filiżankę z gorącą herbatą.Grayson stał z tyłu, trzymając dłoń najej ramieniu.Ponieważ Grayson, zresztą mądrze, oznajmił, że jest pod wrażeniem jejniezwykłego męstwa, Lorelei nie zawahała się przemówić mimo łez matki i sióstr.- Bałam się, że pan Sherbrooke nie żyje, ponieważ jeden z tych brutalnych zbirówuderzył go bardzo mocno w głowę.Opierałam się im, sir Robercie, ale byli dużo silniejsi odemnie.Jeden z nich podniósł mnie i zarzucił sobie na ramię.Zaniósł mnie do powozu ukrytegow ciemnej alejce i rzucił do środka na podłogę.Któryś z nich wsiadł do powozu, zakneblowałmnie i zawiązał mi ręce z tyłu na plecach.Nie odezwał się do mnie nawet słowem, tylko cośburczał, jak gdyby był zadowolony z wykonanej roboty.Drzwi zatrzasnęły się, a drugi zmężczyzn smagnął konie batem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]