[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jerycho skwitował moje wysiłki niechętnym ski-nieniem aprobaty.- Miriam uważa, że jesteś porządnym człowiekiem -powiedział krótko.Z jej poparciem pewien byłem, że zdobędę zaufanie go-spodarza.Jerycho przede wszystkim znalazł metalowy, okrągły wprzekroju pręt czy trzpień, nieco węższy niż lufa mojejprzyszłej rusznicy.Rozgrzał następnie płytkę nawęglonejdamasceńskiej stali o długości równej długości projektowanejlufy, którą miał owinąć wokół trzpienia.Trzymałem trzpień ipodawałem mu narzędzia, podczas gdy on umieścił obrabianymateriał w otworze kowadła i zaczął skuwać cylinder lufy.Robił to powoli, kawałkami usuwając trzpień, gdy metale byłyjeszcze plastyczne, a potem wsuwał odkuwkę do zimnej,syczącej gniewnie wody.Potem ponownie rozgrzewał metale,zawijał kolejny cal stali, walił młotem i skuwał - i tak cal pocalu.Była to żmudna, wyczerpująca praca, ale dziwniezajmująca i intrygująca.Wydłużająca się rura miała się staćmoim nowym towarzyszem.Niezle się napociłem, ale ciężkafizyczna praca dawała osobliwą satysfakcję.Spałem dobrze,jadłem smacz-58nie, choć skromnie, i nawet przywykłem do spartańskiejprostoty mojego mieszkania.Moje mięśnie, zahartowane już wEgipcie, stały się jeszcze bardziej twarde i żylaste.Usiłowałemnaciągnąć gospodarza na wyznania.- Jerycho, czy jesteś żonaty?- A widziałeś tu żonę?- Taki przystojny, majętny mężczyzna jak ty?- Nie spotkałem kobiety, z którą chciałbym się ożenić.-Jateż.Nigdy nie spotkałem właściwej dziewczyny.A potem ta Egipcjanka.- Dowiemy się o jej losie.- Więc jesteś tylko ty i twoja siostra? - napierałem.Niecozaskoczony przerwał kucie.- Byłem kiedyś żonaty.Moja żona umarła przy porodzie.Potem.zdarzyły się inne rzeczy.Zaciągnąłem sięna angielski okręt.A Miriam.Teraz zrozumiałem.- Ona dba o ciebie, owdowiały bracie.Spojrzał mi prosto w oczy.- A ja troszczę się o nią.- Więc jak się pojawi jakiś zalotnik.- Ona nie dba o zalotników.- Ale jest taką uroczą dziewczyną.Słodką, nieśmiałą,posłuszną.- A ty masz tę swoją kobietę z Egiptu.- Potrzebna ci żona - poradziłem mu.- I dzieci, któreumiałyby cię skłonić do śmiechu.Może ja się rozejrzę za jakąśpartią dla ciebie.- Niepotrzebna mi pomoc obcego.I na dodatek takiegonicponia jak ty.- Ale czemu nie miałbym ci zrobić przysługi, jak już tujestem?Uśmiechnąłem się szeroko, on zaś chrząknął i ponowniezaczął walić młotem.Gdy praca była lżejsza, myszkowałem po całej Jerozo-59limie.Zmieniałem nieco ubranie zależnie od tego, do jakiejdzielnicy się udawałem, by zasięgnąć informacji po arabsku,francusku czy angielsku.Jerozolima pełna była pielgrzymów inikt nie zwracał uwagi na mój akcent.Najbardziej ruchliwymimiejscami miasta były targowiska; można tam było spotkaćbogaczy i biedaków, a janczarowie obojętnie zajadali posiłkiobok miejscowych rzemieślników.Kaskija, jadłodajnie dlaubogich, zapewniały środki do życia biedakom, a wkawiarniach zbierali się ludzie rozmaitych wyznań, by popijaćaromatyczny płyn, palić fajki wodne i toczyć spory.Wdychaniepowietrza gęstego od dymu haszyszu, tureckiego tytoniu iwonności mogło wywołać zawroty głowy.Niekiedy zabierałemze sobą mojego gospodarza.Trzeba było jednego lub dwukieliszków wina, żeby się rozkręcił, ale jak już zaczął, jegoniechętnie wygłaszane opinie o kraju i mieszkańcach byłybezcenne.- Wszyscy w Jerozolimie uważają, że znajdują się o trzystopnie bliżej nieba niż mieszkańcy innych miast i krajów -podsumował kiedyś.- Co oznacza, że wspólnym wysiłkiemstworzyli tu sobie własne, niewielkie piekiełko.- To miasto, w którym nikt nie nosi broni, pełne spokoju imiłosierdzia, nieprawdaż?- Dopóki ktoś komuś nie nastąpi na palce.Jeżeli mnie pytano, odpowiadałem, że jestem handlowymprzedstawicielem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej,co było prawdą w Paryżu.Mówiłem też, że czekam na zimę,podczas której będę zawierał dogodne handlowe umowy.Chciałem być przyjacielem wszystkich, którzy pytali.Miasto huczało od plotek o nadejściu Napoleona i wrzałoniczym ul, ale nie było zgody, po czyjej stronie stanąmieszkańcy.Od ćwierćwiecza rządził tu bezwzględny Dżezar.Napoleona trzeba było dopiero pokonać.Morze kontrolowaliAnglicy, ale Palestyna była maleńką cząstką imperiumosmańskiego.Muzułmańskie sekty sunnitów60i szyitów były nastawione wrogo do siebie nawzajem, amniejszości chrześcijańska i żydowska łypały podejrzliwiejedna na drugą i nie wiadomo było, kto przeciwko komupodniesie broń.Przyszli despoci z połowy tuzina wyznańmarzyli o stworzeniu własnych religijnych utopii.Choć Smithliczył na to, że będę werbował zwolenników sprawy Anglii,naprawdę wcale nie miałem zamiaru tego robić.Wciąż jeszczepodobały mi się republikańskie ideały i ludzie, z któryminiedawno służyłem, i po części przemawiały do mnie marzeniaNapoleona o reformach, jakie chciał przeprowadzić na BliskimWschodzie.Czemuż miałbym stawać po stronie aroganckichAngoli, którzy niedawno jeszcze tak zaciekle zwalczaliniepodległościowe idee mojego własnego narodu? Chciałemjedynie odnalezć Astizę i dowiedzieć się, czy są jakieś szansena to, że legendarna Księga Tota wyszła cało z zamętuminionych trzech tysięcy lat.A potem uciec z tego domuwariatów.Dowiadywałem się więc czego tylko mogłem o tej kulturzenargilów.Było to niewielkie miasto i dość szybko rozeszły sięwieści o ubranym jak Arab niewiernym, który pracuje w kuznichrześcijanina, ale w Jerozolimie nie brakło ludzi o mglistejprzeszłości, którzy wypytywali o rozmaite rzeczy.Byłem tylkojedną z wielu osób zajmujących się tym, co w zasadzie składasię na życie: czekaniem.ROZDZIAA 5Przed nadejściem zimy robiłem wszystko, żeby jakośobudzić zainteresowanie Miriam.U pewnego handlarzaznalazłem kawałek bursztynu z zatopionym wewnątrz owadem.Wystawiono go na sprzedaż jako błyskotkę, amuletprzynoszący szczęście, ja jednak zobaczyłem w nim drobiazgmogący zainteresować naukowca.Zakradłem się za nią, kiedyoskubywała kurczaka, potarłem bursztyn o moje spodnie, apotem przesunąłem dłoń nad kupką ciemnego pierza.Trochępuszków uniosło się i przylgnęło do wnętrza mojej dłoni.Dziewczyna odwróciła się do mnie.- Jak to zrobiłeś?- Stoją za mną tajemnicze moce Ameryki i Francji - za-intonowałem śpiewnie.Przeżegnała się.- Złem jest sprowadzanie magii do tego domu.-To nie magia.To sprawka elektryczności, zwykła sztuczka,jakiej nauczyłem się od mojego mistrza Franklina.-Odwróciłem dłoń tak, żeby mogła zobaczyć zawarty w niejbursztyn.- Robili to już starożytni Grecy.Jeżeli po-trzeszbursztyn, zaczyna przyciągać piórka czy skrawki papieru.Nazywamy to elektrycznością.A ja jestem elektrykiem.- Zwariowany pomysł - odparła niepewnie.- Spróbuj sama.Mimo lekkiego oporu ująłem jej dłoń i włożyłem bursz-62tyn w jej palce, rad z okazji i dotyku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]