[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nabijałaumysł szczegółową wiedzą tak długo, aż zaczął drżeć z niecierpliwości, jak stado wyścigowych koni na linii startu.Chciała zadziwić Moose'a, uradować go i przytłoczyć, odpokutować za spotkanie, które nie doszło do skutku i zawszystkie dni, które spędziła, nie myśląc o historii Rockford.Tęskniła za bliskością wuja i za tym osobliwym uczuciem,które wywoływała jego obecność: jakby przechodziła przez ukryte drzwi do dziwnego, sekretnego świata.RLTLecz jednocześnie czuła niepokój prawie strach na myśl o tym spotkaniu. Powstrzymam go najwyżej jeszcze jeden dzień zawołała Roz zza kontuaru, rzucając wiórki czekoladowe naspiralę jogurtu. Potem wywiesi kartkę potrzebna od zaraz", jeśli się nie mylę. Jej nowy głos nie mógł zamaskowaćobojętności.Roz spodziewała się, że Charlotte odmówi. Rozumiem odparła zakłopotana Charlotte i zebrała książki. Pomyślę o tym wieczorem. Myślenie to świetna rzecz stwierdziła Roz.Charlotte weszła w masę upalnego powietrza.Paul Lofgren iJimmy Prezioso jezdzili na deskorolkach po schodach oddzielających parking od chodnika przed ciągiem sklepów.Spojrzała na nich przelotnie i uniosła rękę na powitanie.W ich obecności stawała się nieśmiałą, zahukaną dziewczyną,grzeczną i słodziutką, nie zadającą pytań, niepewną siebie bez okularów, zastraszoną i wiecznie potykającą się o coś.Wzamian za to (a także, jak przypuszczała, za sprawą makijażu) jej negatywny ładunek nareszcie został zneutralizowany.Chłopcy spokojnie odpowiedzieli na pozdrowienie.Minąwszy ich, na powrót ubrała okulary i zaczęła pedałować ze wszystkich sił, w myśli powtarzając suche,historyczne fakty dane o krzywych mostach, pomiarach, dwudziestoczterogodzinnych dyliżansach do Chicago,wyścigach konnych na lodzie, rozgrywanych zanim skażenia chemiczne zapobiegły zamarzaniu rzeki.Campus, ukryty pośród zieleni, sprawiał wrażenie opustoszałego, jeśli nie liczyć przemykających tu i ówdzieuczestników letnich kursów.Charlotte przypięła rower do stojaka przed budynkiem wydziału historycznego.Schodząc nadół, do gabinetu wuja, poczuła zniechęcenie, które nie prześladowało jej już od wielu dni.Nagle odechciało jej sięwszystkiego, z wyjątkiem ułożenia się na łóżku i zamknięcia oczu.Zanim dotarła do drzwi, była bliska omdlenia. Cześć powiedziała, ostrożnie układając książki na podłodze i padając na pomarańczowe, plastikowekrzesło.Moose stał przy biurku, oświetlony przez nieliczne słoneczne macki, którym udało się spełznąć do podziemnegogabinetu; nieśmiałych emisariuszy wielkiej jasności.Miał na sobie nietypowe, o dziwo pasujące do pory roku ubranie:spodnie khaki, bladożółtą koszulkę rozpiętą pod szyją oraz błękitno-białą kurtkę, wyraznie za ciasną w ramionach.Wy-glądała na relikt z jego dawnego życia. Charlotte powiedział na powitanie. Charlotte.Charlotte. Powtarzał jej imię tak wyraznie, jakbywymawiał je po raz pierwszy. Masz dobry humor zauważyła. Taki piękny dzień odparł z uśmiechem Moose. Jest.jest lato. Jest gorąco poskarżyła się, krzyżując ręce na piersiach. Och, nie za bardzo.Ale na pewno smutniej tu niż na powierzchni.Wyjdzmy więc, pokażmy się. urwał namoment, opuszczając żaluzje, a potem szukając w kieszeni kluczy .temu pięknemu słońcu. W porządku zgodziła się Charlotte.Zależało jej na tym, żeby jak najszybciej opuścić tę piwnicę i pozbyćsię balastu smutku.Po raz pierwszy od wielu dni wyobraziła sobie siebie w pustym domu Michaela Westa, w którym nieznalazła żadnej wiadomości.W którym niezliczone dowody miłości, których szukała, okazały się bezwartościowe.Weszli na schody.To głupie, że dzwigam ze sobą te książki, pomyślała, gdy minęli próg Meeker Hallu izanurzyli się w lepkie powietrze.Po co mi one tutaj? Uznała jednak, że za pózno na powrót i nie warto hamowaćradosnego marszu wujka Moose'a.Trawniki usiane były setkami żółtych mleczy, delikatnych i jaskrawych.%7ływych.Moose deptał je bez wahania wielkimi, czarnymi butami, zostawiając wilgotne ślady soków.Charlotte pomyślałanajpierw, że szkoda takich pięknych kwiatów, ale zaraz zmieniła zdanie.Przecież to tylko chwasty.Dotarli do rozległego boiska, ze szkieletami futbolowych bramek skierowanymi wprost w rozpalone niebo i znagimi łatami wyznaczającymi wierzchołki pola do gry w baseball.Tu także rosły mlecze; były ich tysiące.MooseRLTdziarsko wkroczył na trawę, jakby wigor, który wstąpił w niego tak nagle, miał już nigdy go nie opuścić.Z każdym jegokrokiem Charlotte czuła się coraz słabsza.Wuj pogwizdywał, a ona zatrzymała się, żeby popatrzeć na jego sprężystykrok.I żeby odpocząć.Książki pod pachą ciążyły jej jak kotwica.Chciała zostawić je na trawie, ale bała się, że zginą albozamokną, gdy znienacka ożyją ukryte w ziemi zraszacze.Moose tymczasem parł naprzód, wymachując ramionami itratując mlecze, aż wreszcie (Charlotte uznała za dziwne to, że tak długo to trwało) zorientował się, że dziewczyna nieidzie za nim i zatrzymał się.Odwrócił się energicznie.Był sam na polu zachwaszczonej, letniej trawy.Miał ogromną ochotę na śmiech!Zpiew! Szloch! A to dlatego, że nareszcie, niemal w ostatniej chwili, zdołał przekazać esencję swojej wizji innej ludzkiejistocie! Wiedział to od chwili, gdy przed dwoma tygodniami Charlotte nie przyszła na spotkanie, a potem usłyszał w słu-chawce jej rozpaczliwy głos.Bał się, rzecz jasna, że dziewczyna już do niego nie wróci.Przez kilka następnych dni trwał w stanie niemalśmiertelnego niepokoju; zamaszystymi krokami przemierzał salon, nie mogąc skupić się nawet na tyle, by czytać.LeczCharlotte w końcu zadzwoniła i wyczuł w jej głosie znaczną poprawę stanu ducha.W tym momencie ustąpił strach przedtym, że dziewczyna mogłaby uciec, a jego miejsce zajął bardziej fundamentalny lęk o to, czy aby na pewno zobaczyła to,co powinna była zobaczyć.Niepokój odebrał mu siły do tego stopnia, że mógł jedynie leżeć na kanapie, bezwładnie ibezradnie.Dopiero ten dzień rozwiał jego wątpliwości.Charlotte wyglądała na odmienioną.Była zmęczona, obolała i jakbystarsza (choć minęły ledwie dwa tygodnie!); jej rysy wyostrzyły się, a w oczach pojawił się mrok, jakby wizjazszokowała dziewczynę na tyle, że dostrzegła nową, bardziej skończoną wersję samej siebie.Dla Moose'a wszystkie tezmiany były zmianami na lepsze uważał, że jego uczennica wygląda promiennie, a może nawet pięknie.Charlotte patrzyła, jak wuj wreszcie zauważa jej nieobecność i odwraca się.Spoglądał za siebie przeznieskończenie długi czas, a potem wolno uniósł ramiona wysoko nad głowę, tak że pogniecione poły rozpiętej kurtkirozpostarły się za nim jak para bladobłękitnych skrzydeł. Chodz zawołał, nie opuszczając rąk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]