[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przezcały czas myślał, w jaki sposób zadać te dwa pytania, które być może rozwiążą ostateczniesprawę.Pielęgniarka, uprzedzona o jego wizycie, zaprowadziła go do bocznego korytarza iotworzyła kluczem drzwi pokoju, w którym nie było klamki, tylko metalowa gałka.Pokoikbył niewielki, a obok jedynego łóżka stał elektrokardiograf.- Proszę tu nacisnąć dzwonek, jak będzie pan wychodził - powiedziała opuszczającizolatkę.- Dobrze, dziękuję - Skrobot rozpiął płaszcz i usiadł na krześle.- Myślę, że możemychwilkę porozmawiać spokojnie, prawda?Chocimska skinęła głową.Była blada, ale wydawała się dość spokojna.- Cóż, zabrnęła pani w nieliche tarapaty.Wielkiej tragedii jednak nie ma i myślę, żebędziemy mogli pani pomóc, o ile pani zechce pomóc nam.Oczy jej się zaszkliły, ale opanowała płacz.- Dobrze, powiem wszystko, co wiem.- Od jak dawna pani brała te leki dla kogo?- Od kilku tygodni.Nie ma jeszcze miesiąca, w sumie kilka opakowań.Dla IzyKamińskiej.Powiedziała mi wtedy, że już definitywnie zrywa z Ryśkiem.- Z Wolniakiem?- Tak, bo zakochała się w jego koledze, Wilmańskim.Ale Janusz miał ciężkie przejścia izaczął dużo pić.A to jest porządny człowiek, którego ona chce z tego wyciągnąć.Więcpewien lekarz poradził jej, żeby przez jakiś czas podawała mu ten specyfik, któryzrekompensuje mu głód alkoholowy.Ja.ja.nie zrobiłam tego dla pieniędzy!- Pani Wando, wierzę pani.Ale jeszcze jedno.Czy zna pani może takie miejsce, gdzieWolniak jezdził, powiedzmy na sobotę i niedzielę, może z Izą, może sam.- Gdzie wyjeżdżali na weekend? Nie, chyba nie.Chociaż.zaraz, niech sobieprzypomnę.Kiedyś opowiadała mi, że na początku znajomości Rysiek zawiózł ją do takiejrybakówki, bo lubił wędkować.Las i rzeka - mówiła Iza, głusza zupełna.- Jak się nazwała ta miejscowość, to bardzo ważne, niech pani sobie przypomni!- Jakoś tak śmiesznie.Aha.już wiem; Grzebienie!- Dziękuję, pani Wando.- Czy ja.czy panowie.- Wiem, co chce pani powiedzieć.Będę się starał pani pomóc.Ale z ojcem trzeba będzieporozmawiać.Straty w aptece muszą być pokryte.- Oczywiście, bardzo panu dziękuję!Gdy kapitan wrócił do komendy, %7ływiecki już czekał:- Miałeś rację z tym kluczem! %7łe też wcześniej na to nie wpadliśmy!- Cóż, błędne założenie.Czy mówi ci coś nazwa Grzebienie?- Wydaje mi się, że to będzie na północny wschód, ale możemy sprawdzić.Pochylili się nad mapą.- Tak, to tu, w zakolu rzeki.Od szosy jakieś dwanaście, trzynaście kilometrów.- Wobec tego, mimo nieobecności pułkownika, ustalamy plan operacyjny.* * *Wczesny ranek nie zapowiadał pogodnego dnia.Miejscami, gdy szosa schodziła w dół,samochody zapadały w rozrzedzoną watę mgły.Jechali dwoma gazikami: w pierwszym%7ływiecki z trzema funkcjonariuszami, w drogim z taką samą obstawą Skrobot.- To będzie gdzieś tutaj - zwrócił się do porucznika kierowca, zwalniając nieco szybkość.Istotnie, po chwili z prawej strony, przy bocznej drodze dostrzegli żółtą tabliczkę wkształcie Strzałki z napisem: Grzebienie 12.Zatrzymali się przed zakrętem.Po niedługimczasie stanął za nimi wóz Skrobota.Kapitan podszedł do pierwszego samochodu.- Tam, według mapy, prowadzą dwie drogi, druga nieco dalej.Proponuję, żebyś pojechałtą drugą aż do zakrętu, i wtedy daj znać przez radio.Jedz wolno w stronę rybakówki, no iostrożnie może mieć broń.Jeśli wszystko pójdzie gładko, to zaczekamy na was.Pierwszy samochód ruszył prosto.Po pięciu minutach.porucznik zameldował, żeskręcają.Wóz Skrobota ruszył wówczas krętą leśną dróżką, miejscami piaszczystą.Po chwilizobaczyli w dole, niemal nad samą rzeką zabudowania.Zwykły wiejski dom z facjatką.Płot.okalał niewidoczne stąd podwórze i po lewej stronie okazałą stodołę.Wrota do niej byłyotwarte.Samochód zatrzymał się na górze, a Skrobot z jednym z milicjantów zaczęli schodzićw stronę zabudowań.Nie uszli jeszcze pięćdziesięciu metrów, a ze dwa razy tyle dzieliło ichod obejścia, kiedy usłyszeli, głośny warkot silnika i z otwartych drzwi stodoły dosłowniewyprysnął jasny fiat.Wziął ostry wiraż na dziedzińcu i wypadł przez otwartą bramę.Nieskręcił jednak w lewo, gdzie u wylotu drogi czekał gazik, lecz w prawo.Przez mgnienie okawidać było za kierownicą skulonego mężczyznę w czarnej kurtce, a samochód znikł wsosnowym młodniaku, gdzie również musiała być jakaś droga.Kierowca gazika nie straciłgłowy - milicyjny wóz wyskoczył zza drzew i przyhamował przy kapitanie.Wskoczyli dośrodka.Na przełaj przez łąkę dopadli dróżki w młodniaku.Była kręta i fiata nie było widać.Tutaj koleiny, którymi jechali, były twarde, co fiatowi dawało pewne szanse.Na prostszymodcinku zobaczyli uciekający samochód w odległości 150-200 metrów.Siedzący obokkierowcy plutonowy odbezpieczył pistolet:- Rąbiemy po kołach, panie kapitanie?- Jak dam rozkaz.- Skrobot sięgnął po słuchawkę radiotelefonu, ale nie zdążył wywołać%7ływieckiego, kiedy potężna siła odśrodkowa rzuciła go na kolana siedzącego obok milicjanta.Potem przód gazika - został wyrzucony w powietrze, a w tej samej chwili usłyszeli trzask -odgłos łamanego drzewa i dartej blachy.Gdy podjechali jeszcze kilkadziesiąt metrów, ujrzeliza zakrętem, fiata.Mocno przechylony na prawy bok, wbity był dosłownie w złamana sosnę.Podbiegli do samochodu.Lewe drzwi można było otworzyć.Mężczyzna leżał na siedzeniugłową w dół, opartą o prawe drzwi.Z rozciętego policzka ciekła mu strużka krwi.Wyciągnęligo na zewnątrz.W odległości jakichś sześciu metrów od rozbitego samochodu słała furmankawyładowana drewnem, a obok, jak wrośnięty w ziemię, woznica z otwartymi ustami i batemw ręku.Nie ruszył się z miejsca jeszcze wówczas, gdy kierowca fiata otworzył oczy i usiadłna trawie.Rozglądał się dookoła, jakby przed chwilą obudził się z głębokiego snu.Skrobotpodszedł do siedzącego:- Ryszard Wolniak, prawda?- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]