[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na razie.Niewiele wiemy o Prze-klętych, a już najmniej o Lanfear.Wiemy jednak, że kochała Lewsa Therina Te-lamona.Twierdzić, że nic ci z jej strony nie grozi, to z pewnością przesada, onamoże wyrządzić ci dużo złego, wcale cię nie zabijając.Myślę jednak, że nie bę-dzie próbowała cię zabić dopóty, dopóki będzie się jej wydawało, że może nanowo zdobyć Lewsa Therina.Lanfear go pragnie.Córka Nocy, którą matki, wierzące w nią tylko w połowie,wykorzystywały do straszenia dzieci.Z pewnością go przerażała.Niemalże do174tego stopnia, że aż się roześmiał.Zawsze czuł się winny, gdy spojrzał na jakąśinną kobietę oprócz Egwene, tylko że Egwene go nie chciała, a za to przynajmniejDziedziczka Tronu Andoru chciała go całować i jedna z Przeklętych twierdziła,że go kocha.Niemało powodów do śmiechu.Lanfear wydawała się zazdrosnao Elayne; tę niezdarę o bladych włosach, jak ją nazwała.Obłęd.Czysty obłęd. Jutro. Zaczął się od nich oddalać. Jutro? powtórzyła Moiraine. Jutro ci powiem, co mam zamiar zrobić. O części swych planów rzeczy-wiście jej powie.Na myśl o minie, jaką zrobiłaby Moiraine, gdyby jej powiedziało wszystkim, zachciało mu się śmiać.Gdyby jeszcze sam już wszystko wiedział.Lanfear ofiarowała mu właściwie ostatni kawałek układanki, nie wiedząc o tym.Jeszcze jeden krok, dzisiejszej nocy.Dłoń, trzymająca Callandora przy boku, za-drżała.Z nim może zrobić wszystko. Jeszcze nie oszalałem.Nie jestem jeszcze obłąkany. Jutro.Dobrej nocy wam wszystkim, za pozwoleniem Zwiatłości.Jutro uwolni błyskawicę innego rodzaju.Błyskawicę, która może go uratować.Albo go zabić.Jeszcze nie popadł w obłęd.CO ZOSTAAO UKRYTEOdziana w bieliznę nocną Egwene zrobiła głęboki wdech i położyła kamiennypierścień obok otwartej księgi na nocnym stoliku.Cały w plamkach, pokryty brą-zowymi, czerwonymi i niebieskimi prążkami, był nieco za duży jak na pierścień,który się nosi na palcu, kształt też miał niewłaściwie spłaszczony i skręcony do te-go stopnia, że czubek palca, który wędrował po krawędzi, mógł obwieść zarównownętrze, jak i zewnętrze, nie wracając już do miejsca, z którego zaczął.Pierścieńmiał tylko jedną krawędz, choć zdawało się to niemożliwe.Nie odłożyła go dlate-go, bo bez niego mogło się jej nie powieść, lecz dlatego, bo chciała, by się jej niepowiodło.Prędzej lub pózniej musiała spróbować bez pierścienia, w przeciwnymwypadku mogłaby jedynie zamoczyć stopy tam, gdzie marzyło jej się pływanie.Równie dobrze mogło się to stać teraz.To był powód.Gruba, oprawna w skórę księga, nosiła tytuł: Podróż do Tarabonu, napisał jąEurian Romavni, z Kandoru, przed pięćdziesięcioma trzema laty, zgodnie z datą,podaną przez autora w pierwszej linii.Jednakże mało co zmieniło się w Tanchi-co podczas tak krótkiego okresu.Poza tym było to jedyne dzieło z użytecznymirysunkami, jakie udało jej się znalezć.Większość ksiąg zawierała jedynie portre-ty królów albo wymyślne wizerunki bitew, wykonane przez ludzi, którzy wcalew nich nie brali udziału.Oba okna wypełniała ciemność, ale lampy dawały aż za dużo światła.W po-złacanym świeczniku na stoliku przy łóżku płonęła wysoka świeca z pszczelegowosku.Sama po nią poszła, gdyż nie była to noc, podczas której można było wy-syłać służebną po świecę.Większość służących opatrywała rannych, opłakiwałaukochanych albo była sama opatrywana.Zbyt wielu należało uzdrowić, nie licząctych, którzy bez tego by umarli.Elayne i Nynaeve, z różnym powodzeniem starając się ukryć zdenerwowanie,czekały na krzesłach z wysokimi oparciami, przystawionymi z obu stron do sze-rokiego łoża z wysokimi, płytko rzezbionymi kolumnami.Elayne zdobyła się namożliwy do przyjęcia, majestatyczny spokój, psując go jedynie ciągłym marsz-czeniem brwi i bezwiednym żuciem dolnej wargi, kiedy jej się wydawało, żeEgwene nie patrzy.Nynaeve była pełna animuszu tego rodzaju, który przynosiłulgę, gdy kładła człowieka do łoża boleści, ale Egwene znała ten wyraz oczu 176mówił jej, że Nynaeve się boi.Aviendha siedziała na skrzyżowanych nogach obok drzwi, jej brązy i szaro-ści wyróżniały się wyraznie na tle głębokiego błękitu dywanu.Tym razem miałaprzymocowany do pasa z jednej strony swój nóż o długim ostrzu, z drugiej naje-żony kołczan, na kolanach zaś ułożyła cztery krótkie włócznie.Okrągła, skórzanatarcza leżała w zasięgu ręki, pod nią łuk z rogu, schowany w ozdobnym, skórza-nym futerale z paskami, którymi mogła go sobie przypasać do pleców.Po tymwieczorze Egwene nie mogła jej winić za to, że chodzi uzbrojona.Nadal miałaochotę trzymać w pogotowiu błyskawicę. Zwiatłości, co ten Rand zrobił? Co to było? Oby skonał, przeraził mnie nie-mal równie mocno jak Pomory.Może nawet jeszcze bardziej.To niesprawiedliwe,że on potrafi zrobić coś takiego, a ja nawet nie widzę strumieni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]