[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Upajała się siłąobejmujących ją ramion, żarem jego potężnego ciała, zapachem jegoskóry.Pachniał ziemią, słońcem i mydłem po rannym goleniu.219Jakaś głęboko ukryta cząstka jej istoty wzywała Sylwestra, by pomógł jej zrozumieć sens tej udręki.Nie chciała go nienawidzić.Wolała radować się ciepłem i miłością, które w nim wyczuwała, otworzyćsię na nie.Chciała wierzyć w jego serdeczność i wrażliwość, i w to,że w niej samej jest coś szczególnego, co go nieodparcie pociąga.Zranił ją jednak bardzo boleśnie.Dlatego starała się zagłuszyć tencichy głos, przeciwstawić się rosnącemu podnieceniu, które mogło zagłuszyć wszelkie protesty, oburzenie i logiczne argumenty.- Obiecałeś! - przypominała mu.- Obiecałeś, że nie będziesz tegowykorzystywał!- Obiecałem, że zawsze będziemy razem - odparł, podciągając dogóry spódnicę i opierając ręce na jej nagich udach.Spojrzał jej prosto w oczy, przenikając ich szafirowe głębie, jakby chciał dotrzeć dowszystkich tajników jej duszy.- Pragnę cię tak samo, jak ty pragnieszmnie, Theo!Już miała zatonąć w gorącym oceanie namiętności, uznać słusznośćjego słów, odrzucić rozwagę i poddać się pulsującemu w niej podnieceniu.gdy przypomniała sobie, jak bardzo ją skrzywdził i czego jąpozbawił.-Ni e!Wysunęła nogę w bok, by podciąć mu kolana, i obiema rękamiodepchnęła się od jego piersi.Sylvester poczuł, że traci równowagę,ale ściskał w ręku jej spódnicę i szarpnął ją mocno w chwili upadku.Spódnica rozdarła się, zdążył jednak zaczepić o łydkę Theo.Dziewczyna przewróciła się i oboje wylądowali na podłodze.Sylvester nadywanie, Theo na nim.- Przeklęta Cyganicha! - zaklął, ale oczy miał zamglone namiętnością.Objął ją obiema rękami i unieruchomił jej ramiona.Gdy się wrazz nią przetoczył, znalazła się pod nim, leżąc na własnych rękach.Zakleszczył jej nogi swoimi, a potem - upewniwszy się, że mu nie ucieknie - pocałował ją, zanurzając się głęboko w słodkim, wilgotnym wnętrzu jej ust.Przez sekundę Theo się opierała.Jej ciało sprężyło się, jakbychciała zrzucić go z siebie, ale zaraz dała za wygraną.Usta rozchyliły220się, nie broniąc już dostępu natarczywemu językowi, jakby w jej duszyustała wreszcie walka i zatriumfowało ostatecznie pożądanie.Spódnica uwięzła pod Theo, a jej gołe nogi poruszały się nagląco w uścisku jego nóg.Ręce Sylvestra wśliznęły się między ich ciała.Uniósł się lekko, by chwycić za pantalony.Cienki materiał rozdarłmu się w ręku, gdy ściągał je pospiesznie z Theo, ona zaś westchnęłaz ustami na jego ustach, po czym ugryzła go w wargę.Sylvester poczułsmak krwi i na sekundę podniósł głowę.Oczy Theo były otwarte, nieprzytomne z namiętności; znajdowała się gdzieś daleko od realnegoświata.Przesunęła językiem po swoich wargach i zlizała z nich kroplękrwi Sylvestra.- Ależ z ciebie dzikie stworzenie! - szepnął chrapliwie.Oczy błyszczały mu z podniecenia, zwinne palce pospiesznie rozpinały guziki bryczesów.Ręce i nogi Theo nadal były unieruchomione.Mogła swobodnie poruszać tylko głową.W jej oczach wyczytałogromne podniecenie, gdy podkładał rękę pod jej pośladki.Drasnąłleciutko paznokciem gładkie jak adamaszek krągłości, gdy unosił ją dogóry - na spotkanie jego pobudzonego ciała.Zanurzył się w niej.Theo spoglądała mu w twarz, tonąc w jegooczach tak, jak on tonął w jej ciele.Nagle zaczął mówić do niej cichoi łagodnie:- Nie będę cię przepraszał, Theo.Nie odpowiadam za machinacjetwojego dziadka, ale jestem pewien, że wiedział doskonale, iż samarezydencja i tytuł są niczym bez majątku.I pragnął, by ostateczniejego fortuna przeszła w ręce potomków jego syna.Gdyby posiadłośćdostała się wszystkim czterem wnuczkom, nie dałoby się nią sprawniezarządzać.Majątek nie może mieć równocześnie czterech właścicieli,bo zejdzie na psy.Twój dziadek wymyślił rozwiązanie, będące spełnieniem 'wszystkich jego życzeń, trudnych do pogodzenia.Jeśli o mniechodzi, to nie jestem lepszy ani gorszy od wielu innych, Theo.alesłowo ci daję, że żaden mężczyzna z odrobiną oleju w głowie nie przepuściłby takiej szansy, jaka mi się nadarzyła.Przesunął dłonią po jej twarzy pieszczotliwym, ale i władczym gestem.221- Zwłaszcza że główną nagrodą miała być cudowna, pełna tempe-ramentu Cyganka!Jego słowa dotarły do Theo mimo oszołomienia.Sylvester dokładnie tego się spodziewał.Dziewczyna była zbyt blisko szczytu, by spaśćz tych wyżyn i skąpać się w zimnych, czystych wodach rzeczywistości.Obserwował wyraz jej twarzy, dostrzegł słaby protest w jej oczachi zaczął delikatnie poruszać się wewnątrz niej, ponownie rozniecającognie namiętności.- Tylko to jest naprawdę ważne - mówił.- To nas zawsze łączyłood pierwszej chwili.Czułem to nawet wówczas, kiedy nie wiedziałem,kim jesteś.I ty to czułaś, nawet wtedy gdy mi się opierałaś.Prawda?Przymknęła oczy, jakby po to, by nie mógł z nich wyczytać odpowiedzi.Roześmiał się cicho.- To fałszywa duma, Cyganeczko! Nie będzie żadnego wstydu, je-śli się przyznasz.Powiedz mi, Theo! Czujesz to, prawda?Dotknęła językiem warg i skinęła głową leciutko, lecz bez wątpienia twierdząco.- Otwórz oczy, kochanie! - Wysunął się z niej niemal całkowiciei zamarł w bezruchu, wpatrzony w jej twarz.Oczy Theo otworzyły się szeroko, pełne radosnego zdumienia,jakby każde nowe doznanie było niesłychane i niepowtarzalne.Powoli, bardzo powoli zagłębił się w niej.Spadł na jej usta pocałunkiem, tłumiąc krzyk rozkoszy.Doprawdy nikt nie powinien gosłyszeć z zalanej słońcem biblioteki w zwykły środowy ranek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]