[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potknęłasię - w tej samej chwili statek gwałtownie pochylił się na dziób iBonnie runęła na podłogę.Do ust wdarła się jej słona woda, ubranieprzemokło na niej do suchej nitki; ocean sięgał coraz dalej w głąbstatku.Mokra i zrozpaczona omal nie wybuchła histerycznymszlochem.Jednak myśl o rodzinie i Grayu pomogła jej wziąć się wgarść i Bonnie powlokła się dalej.Doznała ogromnej ulgi, kiedy jej palce natknęły się na znajomykształt schodka, pierwszego z kilku prowadzących na górny pokład.Wdrapała się na górę na czworakach.Zdrętwiałe palcekilkakrotnie ześlizgnęły się z rygla, w końcu jednak zdołała goprzesunąć i pchnęła właz.255RSNawet nie drgnął.Zrobiło się jej zimno ze strachu, ale podniosła się i naparłaramieniem na grube drewno.Znowu nic.Dobry Boże, znalazła się wpułapce!Bębniła pięściami we właz i wzywała pomocy.Jednak kiedy jużochrypła i rozbolały ją dłonie, pogodziła się z myślą,że nie zdołaprzekrzyczeć dzikiego wycia sztormu, szalejącego po drugiej stronie.Nagły rozbłysk przykuł jej uwagę.Wbiła spojrzenierozszerzonych oczu w przeciwległy koniec korytarza, gdzie jaskrawepłomyki zdążyły tymczasem urosnąć w pożar.Doleciał ją słabyzapach dymu i pojęła, że znalazła się między młotem a kowadłem:miała wybór między śmiercią przez uduszenie, jeśli nie spalenie siężywcem, a utonięciem.Ale chciała żyć i to pomogło jej zmobilizować całe siły, jakie jejpozostały, włożyć je w jedno ostatnie uderzenie.Właz ustąpił z boleściwym jękiem, ale Bonnie nie zdążyła sięnawet ucieszyć, bo potworny wicher niemalże porwał ją w powietrze ipowlókł do przodu.Kiedy właz zatrzasnął się za nią, stała napokładzie w samej tylko Grayowej koszuli, klejącej się do ciała, itrzęsła w strugach gwałtownego, lodowatego deszczu.Sztorm nacierał ze wszystkich stron, bez końca i początku,rozpościerający się jak sięgnąć okiem.Porywy huraganowego wiatru omal nie rzuciły Bonnie zpowrotem na kolana, ledwie spróbowała się podnieść na pokładzieśliskim jak tafla lodu.256RSKątem oka dostrzegła, że woda pod okrętem spiętrza się wolbrzymią falę na kształt jakiegoś wodnego potwora, a cały statekunosi się ku niebu.Bonnie rzuciła się ku drzwiom i dosłownie zawisłana klamce, uczepiona jej kurczowo, bo wiatr, jęcząc, targał nią takzajadle, że miała wrażenie, iż chwyciła ją wpół dłoń niewidzialnegoolbrzyma.Palce jej osłabły i poluzowała chwyt.Wicher cisnął nią o pokładi zaczęła sunąć po nim jak po lodzie, młócąc na oślep rękoma,szukając czegokolwiek, czego mogłaby się złapać.Dziób statku corazbardziej się zapadał, rufa unosiła się coraz wyżej i wyżej - a w doleczekały kipiel i śmierć.Z krtani wyrwał się jej oszalały krzyk, palce sięgnęły zwysiłkiem ku fragmentowi strzaskanego masztu i.chybiły o włos.Jeszcze raz zakołysało statkiem i na pokład wdarła się woda.Cudem złapała się kawałka masztu i uczepiła się go jak kołaratunkowego.Dygotała na całym ciele, deszcz zalewał jej oczy,zaćmiewał wzrok.- Ratunku! - krzyknęła, ale wiatr cisnął jej tym słowem w twarz.Zaciśnięte kurczowo palce zaczęły się zsuwać z mokregodrewna.Ręce Bonnie miała zgrabiałe, a dalej niestrudzeniebombardowały je krople deszczu.Opadała z sił i z narastającymodrętwieniem pomyślała jeszcze, jak długo potrwa, zanim w końcu sięześlizgną.Statek znowu przechylił się niebezpiecznie na jedną burtę.Bonnie puściła maszt i zsunęła się w poprzek pokładu do samej burty;liczyła na to, że solidne drewno da jej jakąś ochronę przed żywiołem.257RSUczepiła się relingu, znalazła oparcie dla stóp i zaczęła mozolnieprzesuwać się w kierunku sterówki.Dobrnęła niemal na dziób, gdy powietrzem wstrząsnąłprzenikliwy krzyk:- Stermaszt się zaraz zawali! Uwaga tam na dole!Zaledwie sens tych słów przebił się do świadomości Bonnie,potworny trzask pękającego drewna sprawił, że podniosła wzrok.wtej samej chwili ogromny drewniany słup zaczął się chylić.Maszt zmiażdżyłby ją, gdyby w ostatniej chwili ktoś nieodepchnął jej na bok, ratując przed pewną śmiercią.Ledwie jednakupadła na zalany wodą pokład, zaczęła znowu ześlizgiwać się wrozszalałe fale.- Bonnie! - krzyknął Gray ze zgrozą, widząc, że dziewczynasunie gładko ku wyłomowi w burcie i upadkowi w odmęty,Z duszą na ramieniu rzucił się jej na pomoc.Biegł najszybciej,jak potrafił, a mimo to Bonnie oddalała się coraz bardziej, cały czasbyła poza zasięgiem jego rąk.Jeszcze trzy stopy, psiakrew! Dwie.no!W tej samej sekundzie nogi dziewczyny wysunęły się pozapokład, Wyciągnęła do niego rękę, zawołała:- Gray!- Bonnie! Nie! - ryknął.Właśnie wtedy zniknęła za burtą.Pomyślał, że nigdy nie zapomni widoku jej szeroko otwartych,przerażonych oczu.Oparł się brzuchem o burtę i wychylił do pasa.Deszcz gooślepiał.Po omacku sięgnął ręką przez dziurę i w ostatniej chwili258RSoplótł palce wokół nadgarstka dziewczyny, wyrwał ze szponówpotwora, w jaki przeobraził się ocean.Zaparł się nogami o burtę.Walcząc z wiatrem i deszczem,wciągnął ją na pokład.- Dobry Boże - jęknął z udręką, tuląc ją do serca.- Myślałem, żecię straciłem.Przywarła do jego piersi i wybuchła szlochem.- Ja.ja myślałam, że zaraz zginę!- Nigdy bym do tego nie dopuścił - zapewnił tonem uroczystejprzysięgi, choć wiedział, jak mało brakowało do tragedii.Pocałował jąw skroń i pogładził po mokrych włosach, obojętny na szalejący wokółsztorm.- Kapitanie!Poderwał głowę, usiłując przebić wzrokiem ścianę deszczu.Dostrzegł kwatermistrza; mężczyzna machał rękoma jak szalony.Równocześnie Gray spostrzegł, co się stało.Upadający masztprzycisnął Proroka do pokładu.Chciał rzucić się przyjacielowi na ratunek, ale Bonnie uczepiłasię jego koszuli.- Gdyby nie on, byłabym zginęła! - zapłakała.- To moja wina!Gray szybko pomógł jej wstać i popchnął w stronę korytarza.- Zejdz na dół, przywiąż się do czegoś i żebyś mi się tu więcejnie pokazywała!-Ale.- Idzże już! - Znowu ją popchnął i pobiegł do Proroka, niknąc wciemnościach i deszczu.259RSBonnie patrzyła za nim bezradnie.Nie wiedziała, co robić, a niechciała plątać się pod nogami uwijającej się jak w ukropie załodze.Pociągnęła za klamkę i zaczęła mocować się z włazem, któryzdawała się nadal z wielką siłą dociskać czyjaś niewidzialna dłoń.W końcu zmienił się wiatr i właz ustąpił.Ze środka buchnąłgęsty, ciężki dym, języki ognia wyciągnęły się ku niej gniewnie.Jeden silniejszy poryw i rozpętało się prawdziwe piekło.Bonnie omal nie padła na kolana pod brzemieniem winy.Zrozumiała, że to jej nieuwaga może przyczynić się do śmierci załogi,a nie szaleństwo żywiołu.A potem zastygła w bezruchu, słysząc coś,co zmroziło jej krew w żyłach.Przerazliwe szczekanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]