[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rezydujące tam finansowe olbrzymy zawsze wykazują spore zainteresowaniewynikiem owych wyborów.Gdy burmistrz londyńskiego City kładzie się spać, na ulice wychodzi NocnyBurmistrz.Podobnie jak jego dzienny odpowiednik, on również musi mieć swój orszak.Kiedy wypełza z cieni, ma na szyi wielki czarny klucz symbolizujący jego urząd.Tymżelaznym okropieństwem ongiś zamykano bramy miejskich murów.W ręce dzierży czarnąlaskę, której stukanie o bruk potrafi przywołać do porządku wzburzony tłum, na sobie ma zaśpłaszcz tego samego koloru, uszyty z sadzy i całunów ofiar dżumy.Gdy przechodzi obokkatedry św.Pawła, posągi ponoć śledzą go wzrokiem.Kiedy zatrzymuje się podMonumentem, wielki złoty płomień na jego szczycie rozpala się gorejącym ogniem.Gdyidzie wzdłuż starego londyńskiego muru, podążają za nim cienie.Podobnie jak burmistrzlondyńskiego City, on również ma swe obowiązki.Jak kruki w Tower, Londyński Kamień, anawet sama rzeka, broni miasta, czuwa nad nim i osłania je przed.kto wie, przed czym? Wnaturze jego obowiązków leży to, że nigdy nie możemy wiedzieć, przed czym nas obronił,ponieważ temu właśnie zapobiegł.Niektórzy teoretycy twierdzą, że Nocny Burmistrz w ogólenie jest człowiekiem, lecz stworzeniem wyrosłym z kamieni, ożywionym posągiempowstałym z kamieni brukowych i rzecznego mułu.Inni utrzymują, że to po prostu tytuł,jakby tytuły nie miały własnej mocy, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, od jednegostarego cwaniaka do drugiego.Jeszcze inni mówią, że Nocny Burmistrz to człowiek, któregoduszę pochłonęło miasto - do tego stopnia, że nie pamięta, że ma nogi, lecz widzi oczamigołębi, a oddychając spalinami piętrowych autobusów, znajduje w nich ambrozję.Rajcy sąjego sługami - nie ci zwyczajni, którzy chodzą na przyjęcia i ściskają dłonie, towarzyszącburmistrzowi City - ale ci inni Rajcy, dupki z magicznej społeczności, noszący kapelusze nagłowach i pistolety za pazuchą.Kiedy miasto śpi, Nocny Burmistrz wędruje jego ulicami,broniąc nas przed różnymi nieprzyjemnymi zagrożeniami.Jeśli ktoś w to wierzy.Ja dotąd nie wierzyłem.Nastały jednak ciekawe czasy.A to znaczyło, że stoją przede mną dwa poważne problemy:1.Co mogło być aż tak nieprzyjemne, że sam Nocny Burmistrz (zakładając, żerzeczywiście istnieje) się tym zainteresował?2.Co mogło być aż tak nieprzyjemne, że dało radę go zabić?Mój zegarek zatrzymał się o drugiej dwadzieścia pięć, a Burmistrz zginął o drugiejdwadzieścia sześć.Pragnąłem się dowiedzieć dlaczego.Pan Earle wspominał o raporcie koronera.Cokolwiek by złego powiedzieć o Rajcach, są doszczętnie zbiurokratyzowani.Tooczywiste, że musieli dostać raport koronera, opisujący śmierć ich szefa, NocnegoBurmistrza.Totalnie oczywiste.Raport koronera i rachunek wystawiony za pogrzeb, o ilezostało coś, co można było pochować.Podziękują za to wszystko uprzejmie, a potem odlicząkoszty od podatku.Dość dobrze wiedziałem, gdzie w Corporation of London można znalezć koronera.* * *Tuż na zachód od Moorgate i na południe od Old Street ciągnie się rozległy szaryteren, na który ongiś spadło mnóstwo bomb.Nazwy ulic mówią tu o przeszłości miasta więcejniż architektura i archeologia.London Wall (gdzie kiedyś był stary mur miejski), Bishopsgate(brama dla biskupów), Cheapside (ulica handlowa), Poultry (trasa, którą pędzono kury natarg) i tak dalej.To miejsce nosi nazwę Barbican, pochodzącą od kolejnej bramy dawnegolondyńskiego City.Każdy mag, turysta czy zbłąkany wędrowiec powie wam, że toczasoprzestrzenny wir z twardego betonu.Ktoś najwyrazniej zaprojektował je jako samowystarczalną utopię.Pod wielomawzględami tym właśnie jest.W jego sercu znajduje się płytkie, pokryte rzęsą jeziorko, wktórym czasem brodzi jakaś optymistyczna czapla.Otacza je labirynt domów mieszkalnych,kawiarń, restauracji, teatrów, kin, sal konferencyjnych, galerii sztuki, szkół, kościołów, salgimnastycznych, bibliotek i ogrodów, połączonych ze sobą chodnikami, mostami, tunelamioraz tajemniczymi, żółtymi liniami zawsze prowadzącymi na dach, nawet jeśli zapewniały, żewskazują drogę do podziemnych parkingów.Szkoła muzyczna przycupnęła za teatrem,którego afisze reklamowały występy japońskich mimów i kubańskich orkiestr ulicznych,kawałek starego, rzymskiego muru rozsypywał się bezgłośnie w prywatnym ogrodzie, a na codrugim balkonie z doniczek smętnie zwisało półżywe geranium, reprezentujące najniższystandard tolerowany przez miejscową radę.Do samotnego, nieco niechlujnego sklepu zartykułami spożywczymi i różnościami prowadziły śliskie schody, pośród wysokichwieżowców, nad wyłożonymi płytkami chodnikami, szalały zaś minitornada, targające nawetnajbardziej zadbane fryzury.Można tu było znalezć wszystko, czego potrzeba do artystycznieuporządkowanego życia klasy średniej, a co za tym idzie, również do spokojnej,niestwarzającej problemów śmierci.Biuro koronera było wciśnięte w róg na końcu mostu nadbiegnącą jakieś trzydzieści stóp w dole ulicą.Trudno było ocenić, co o tym sądzą miejscowi mieszkańcy.Podejrzewaliśmy, żetraktują je podobnie jak przeciętny przechodzień żebraka: widzą je, zauważają jego istnienie,a potem, celowo, z całą uwagą i uprzejmością, je ignorują, po chwili zaś o nim zapominają.Właściwie trudno było uwierzyć, że szyldu z napisem koroner nie umieścił tu jakiśdowcipniś ze skłonnością do czarnego humoru.Wiatr szarpał moim płaszczem, a w obandażowanej dłoni czułem pulsujący ból.Podszedłem do małych niebieskich drzwi ukrytych za rogiem i zadzwoniłem.Nic się nie wydarzyło.Zadzwoniłem po raz drugi.Za wzmocnioną siatką drucianą szybą pojawił się strażnik.Z wyglądu przypominałwielu ochroniarzy w mieście: zbliżający się do pięćdziesiątki, krótko ostrzyżone, siwiejącewłosy, ciemny uniform, czarne radio, buty na wysoki połysk, skóra koloru dobrze wypalonejkawy.Otworzył drzwi, ale nie wpuścił mnie do środka.Trudno wzbudzać zaufanie, kiedyczłowiek wygląda jak Michelin Man na głodowej diecie.- Szuka pan kogoś? - zapytał.Obejrzałem go od stóp do głów.Wyglądał na zasadniczego faceta, co z pewnościąmnie nie ucieszyło.- Czy nocą przywieziono tu ciało? - zapytałem.- Gdzieś po drugiej?- Musiałbym sprawdzić w rejestrze.Pan jest z rodziny?Aatwa odpowiedzieć brzmiałaby tak , ale to nieuchronnie prowadziłoby do pytania jakiego nazwiska pan szuka.Nie miałem pojęcia, jak się nazywał Nocny Burmistrz.Całe tozamieszanie sprawiło, że poznałem tylko jego tytuł, nic więcej.- Nie - odpowiedziałem.- A czy mogę zapytać, dlaczego to pana interesuje?Tym razem najbardziej oczywistą odpowiedzią byłby dziennikarz , to jednak zpewnością nie przysporzyłoby mi sympatii. Policjant wymagałby okazania dokumentów, a przyjacielowi strażnik uprzejmie kazałby wracać do domu.- W nocy ktoś nas zaatakował - oznajmiliśmy.- Na minutę przed śmiercią człowiekależącego w waszej kostnicy.Nic nam nie wiadomo o żadnym związku łączącym tewydarzenia, ale pewni ludzie uważają, że taki związek może istnieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]