[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego ubranie cuchnęło wilgocią i błotem;zakrzepła krew znaczyła jego policzek w miejscu podrapanym przez osty lubgałęzie. Armagnaken wywlekli mnie z płomieni zaczął. Byłem w połowiemartwy lub więcej niż w połowie.Nie wiem, dlaczego to zrobili.Powinni bylizostawić mnie na spalenie.Wzięli mnie jako jeńca.Jako zabawkę.Zadrżałem.Drach siedział nieruchomo, toteż bałem się, że pęknie na ka-wałki przy najdrobniejszym ruchu. Robili mi rzeczy, w które byś nie uwierzył.Nie starczyłoby ci wyobraz-ni.W okrucieństwie okazywali bezgraniczną inwencję.Nauczyli mnie takichrzeczy. Gdybym wiedział, że żyjesz, poruszyłbym niebo i ziemię, aby cię ocalić powiedziałem szybko. Szukałbyś w niewłaściwych miejscach.Patrzyłem na niego w blasku ognia.Był bladym odbiciem mężczyzny, któ-rego niegdyś kochałem.To, co kiedyś było jego chlubą, zapadło się.Prawastrona twarzy, pocięta głęboko wyrytymi bliznami, przypominała jedną z jegomiedzianych tablic.Ogień spalił połowę jego włosów, a reszta została ogolona,więc pokryta nierównymi plamami czaszka wyglądała jak zwierzęca skóra.Oczy, które połyskiwały wszystkimi kolorami, kiedy go poznałem, przesłoniłaczerń.379 Jak długo.? Miesiące? Lata? Kaspar wzruszył ramionami. Nie liczyłem.W końcuuciekłem i powlokłem się do Strasburga, ale ciebie już tam nie było.Rozpyty-wałem o ciebie i dowiedziałem się, że wyjechałeś do Moguncji.Od tego czasuwędrowałem tutaj.Pochyliłem się niezręcznie i dotknąłem jego ramienia. Cieszę się, że przyszedłeś.Modliłem się za ciebie każdej nocy.Kaspar skulił się niczym wąż. Szkoda twojego oddechu.Bóg nie ma władzy nad Armagnaken.Gniew w jego spojrzeniu przeraził mnie.Milczałem. Ale tobie się powiodło. Wypowiedziane chrapliwym głosem słowa za-brzmiały jak oskarżenie. Futrzany kołnierz, złoto na rękawach.Szacownymieszczanin w domu ojca. Wciąż mam więcej długów niż dochodów. I wciąż gonisz za marzeniem o doskonałości? Za naszym marzeniem.Kaspar zacisnął pięść.Po chwili rozprostował palce wydawały się twardejak szpony. Od lat o niczym nie marzyłem.Wstałem, chcąc zająć jego myśli czym innym. Chodz, pokażę ci, czym się trudnimy.Poczłapał za mną galerią.Zaprowadziłem go do pomieszczenia, w którymstały prasy.Kolumny księżycowego blasku zalewały maszyny srebrzystą po-światą. Każdą literę ustawiamy osobno mamrotałem, drżąc. Nie uwierzy-łbyś.Zimna ręka chwyciła mnie za szyję i przygięła do ziemi.Moja twarz przy-warła do mokrego od atramentu łożyska prasy.Zgięty wpół z trudem łapałemoddech.Kaspar trzymał mnie jedną ręką, a drugą gmerał przy pasku. Co robisz?! zawołałem. W imię Chrystusa, Kasparze.Dławił mnie, napierając raz po raz od tyłu.Ze wszystkich stron otoczyłmnie trupi smród mokrej ziemi. Wiesz, co oni mi robili? wysyczał mi do ucha Kaspar. Ile wycierpia-łem, gdy ty bawiłeś się swoimi zabaweczkami?380 Myślałem, że nie żyjesz.Jego ręce rozdzierały moje ubranie, drapiąc skórę. Proszę, nie w taki sposób. Co to ma znaczyć?Języki światła rozbiegły się po izbie.Kaspar w jednej chwili odskoczył odemnie.Wydawało się, że cienie gromadzą się wokół niego jak całun.Wstałem irozejrzałem się.W drzwiach stał ojciec Gnther z lampą w dłoni i wytężał wzrok. Johann? Usłyszałem krzyk. Prasa zatrzeszczała.Pokazywałem ją.swojemu przyjacielowi.Gnther obrócił lampę tak, by wydobyć z ciemności twarz Kaspara.Przyj-rzał mu się badawczo, lecz nic nie powiedział. Jeśli wszystko w porządku. rzekł powątpiewająco. Nic mi nie jest.% % %Kaspar wrócił, lecz nie taki sam.Wchłonął go kryjący się w jego naturzemrok, który dawniej traktowałem jako nieodłączny cień jaśniejącego słońca.Potamtej strasznej nocy, w której się na mnie rzucił, nie opowiadał o tym, co prze-cierpiał, ani, Bogu dzięki, nie napastował mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]