[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wpatrywała się w dłońMalachiego, spoczywającą na jej kolanie, i zastanawiała się w duchu, jak to się stało, że ona pokochaławszystko, co należy do Malachiego, także tę silną,opaloną dłoń o długich smukłych palcach.Jak to sięstało, że ta dłoń jest teraz dla niej droższa ponadwszystko.Ileż to razy ona i Malachi razem stawialiczoło niebezpieczeństwu, ileż było tych chwil strasz- 284nych, pełnych lęku i cierpienia.Tych chwil nie da sięzapomnieć, wypłakać z siebie.Ale żyją, oboje żyją.Nie zabrano im życia, bezcennego życia, które takłatwo komuś odebrać.%7łyją, a wokół nich są ludziekochani, bliscy sercu.Tego ranka Bóg nie mógł być jużbardziej łaskawy, bardziej miłosierny.Dlaczego więcMalachi jest taki oschły, nieprzyjemny? Niestety,było to jasne jak to słońce nad ich głowami nabezkresnym niebie.Nadal złościła go Shannon, a teraz podwójnie, bo jest jego prawowitą małżonką.Byłwściekły i zapewne pochłonięty jedną jedyną myślą:Jak się od tej małżonki uwolnić.Iris mówiła, żeby dumę schować do kieszeni i niepozwolić mu odejść.Walczyć.Ale jak? Palce Shannondelikatnie przesunęły się po dłoni Malachiego.Słowazostały wypowiedziane cichutko, nieskończenie łagodnie:- Dziękuję ci, Malachi, bardzo, bardzo ci dziękuję.Chrząknął.Pomyślała, że teraz zapewne niczegood niego nie usłyszy.On jednak się odezwał, gniewnesłowa usłyszała tuż koło swego ucha.- Powinienem teraz panią sprać bezlitośnie, młoda damo!- Ale dlaczego? - spytała nieszczęśliwym głosem.- Miałaś siedzieć cicho w domu Cindy i czekać namnie.Niestety, to było ponad twoje siły.Konieczniemusiałaś sobie coś umyślić i wystawić swoje życie naniebezpieczeństwo.Narażać nie tylko siebie, ale i Iris.- Chwileczkę!Głos Shannon był już o ton wyższy.- A kto napadł na pociąg? 285- Napadł? Przecież my właśnie udaremniliśmyten napad.- Mogliście wszyscy zginąć! A ktoś musiał pomócKristin.Miałam siedzieć z założonymi rękami? Musiałam coś dla niej zrobić!- I rzeczywiście, przyszła ci do głowy myśl nadzwyczajna - mruknął zjadliwie.Shannon zamrugała szybko powiekami, żeby łzynie spłynęły jednak po policzkach.Znów spojrzała najego dłoń.Drżała.No cóż.Pewno z gniewu.- A ja uważam, że tak właśnie należało postąpić- oświadczyła.- Zresztą zapytaj Iris.I wszystkoposzłoby jak z płatka, gdyby nie zjawił się ten Bear.- Mogli was zabić, wszystkie trzy.- A was mogli zabić w tym pociągu.Wszystkichtrzech!- Ja zawsze wiem, co robię.Ty nie!- A ty tak na mnie nie krzycz.Wszyscy słyszą.- A co? Nie wolno mi na ciebie pokrzyczeć?- Czy ty nie rozumiesz, że w ten sposób mnieponiżasz?Prychnął, po prostu prychnął pogardliwie.- Poniżam! Ciesz się, że tylko na ciebie krzyczę.Gdybym miał bat w ręku.- Co? To pana powinno się oćwiczyć batem,kapitanie Slater! Zatrzymaj konia, natychmiast.Jazsiadam.- Idziesz do Teksasu na piechotę ?- Pojadę razem z moim bratem.- Nie, pani Slater.Pani będzie jechać ze swoimmężem.Tu jest pani miejsce. 286Hm.To stanowcze stwierdzenie dziwnie jakośnie rozdrażniło Shannon, przeciwnie, sprawiło jejosobliwą przyjemność, choć nieco zatrwożyło.Mala-chi jako jej właściciel.Spojrzała na swoje ręce.Naturalnie też drżały.Jamie, jadący na czele, wstrzymał konia i podniósłrękę.- Za tymi zaroślami płynie rzeka! - krzyknął.- I jest mała zatoczka.Możemy zrobić tu popas,a wieczorem, kiedy będzie chłodniej, ruszymy dalej.- O, tak, proszę - poparła go Kristin.- Jedziemyjuż tyle godzin.Cole, jestem ledwo żywa.- Zgoda! - krzyknął Cole.- Matt? Malachi? Cowy na to?Nikt nie zgłaszał sprzeciwu, wszyscy z ulgą po-zsiadali z koni.- Pokręcę się po lesie, może uda mi się cośupolować - oświadczył Jamie.- A wy rozpalcieognisko.- Idę z tobą - zawołał Matthew.Wyjął przytroczony do siodła karabin i nagle jego wzrok padł na Iris.Spoczął na niej przez zdecydowanie dłuższą chwilę,oceniając i figurę, i wspaniałe płomieniste włosy.- Ty rozpalisz ognisko.- Ja ? A dlaczego ja? - broniła się spłoszona Iris.- Ja nie umiem.- To się naucz - powiedział krótko i ruszył zaJamie'em w stronę drzew.Iris aż tupnęła ze złości.- Naucz się - mruczała gniewnie.- Jankes! GłupiJankes! 287Shannon,, gotowa do pomocy, ruszyła w stronęIris, ale silna ręka Malachiego osadziła ją w miejscu.- My idziemy się przejść, Shannon.- Nie mam ochoty na żadne przechadzki - oświadczyła, próbując uwolnić swoje ramię, ale on ścisnąłtak mocno, że aż pisnęła.Potem nagle chwycił ją na ręce.- Idziemy.Nie chcesz iść, to cię zaniosę!Kristin, stojąca parę kroków dalej, zaśmiała sięcicho.Proszę, proszę, siostrunia zachwycona, żeShannon i Malachi dalej skaczą sobie do oczu! Shannon, choć wściekła, nie stawiała już oporu.A ondoszedł do rzeki, przeszedł brzegiem spory kawałeki zatrzymał się w cieniu starych rozłożystych dębów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Warren Adler Wojna państwa Rose 02 Dzieci państwa Rose
    Benzonnni Juliette Fiora 02 Fiora i zuchwały
    § Łajkowska Anna Wrzosowisko 02 Miłoœć na wrzosowisku
    Coulter Catherine Gwiazda 02 Dzika gwiazda
    Trigiani Adriana Valentine Roncalli 02 Brawo,Valentine(3)
    Gauze Jan Brazylia 02 Brazylia mierzona krokami(1)
    Reynard Sylvain Piekło Gabriela 02 Ekstaza Gabriela
    Christine Dorsey [Sea 02] Sea of Desire (epub)
    Ortolon Julie Prawie idealnie 02 Po prostu idealnie(1)
    Tracy Anne Warren Kochanki 02 Przypadkowa kochanka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • albionteam.htw.pl