[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To miejsce istnieje naprawdę.Jego ubranie było pokryte kurzem, skóra chropowata od piachu, który kleił się dospoconego ciała.Nie kąpał się od dwóch dni - jechał prawie bez przerwy.Raz podczaspostoju na tankowanie zjadł posiłek, a drugiego dnia podróży, kiedy nad ranem wstęga szosyzaczęła się rozmywać przed jego oczami, zatrzymał się na trzygodzinny, niespokojny sen.Tuż za znakiem biegła zryta głębokimi koleinami droga gruntowa, prowadząca prostona pustynię.Przysłaniając dłonią oczy, powiódł wzrokiem w stronę, dokąd zmierzała - aż pohoryzont.Powietrze zaczynało już drgać od upału, kiedy wsiadł do jeepa i ruszył wzdłużtrasy.Zawieszenie wozu skrzypiało na nierównym, wyboistym podłożu.Jechał powoli, abyuniknąć pęknięcia osi koła czy przebicia opony, zwłaszcza tu, na odludziu.Od ponad roku nienosił przy sobie komórki, żeby go nie namierzono, bo nawet wyłączony telefon dało sięzlokalizować.A pokonanie nierównego, obcego terenu na piechotę, w prażącym słońcupustyni, zajęłoby mu przynajmniej dwie godziny.Po dziesięciu minutach jazdy droga opadała, wijąc się wzdłuż szerokiej doliny, a jejpłaskie dno przecinało wyschnięte koryto rzeki.Po jednej stronie na małym płaskowyżu staładrewniana chata - jej kwadratową konstrukcję zwieńczał obszerny biały dach z kamiennymkominem, z którego unosiła się ku niebu delikatna smużka jasnego dymu.Przy chacie stał mężczyzna w zakurzonych dżinsach i koszuli w czerwonobiałą kratę.Czekał oparty o ścianę, jakby kogoś wypatrując.Na widok nadjeżdżającego jeepa uśmiechnąłsię przyjaznie i zerknął ostentacyjnie na zegarek.Smith zatrzymał wóz i ostrożnie wysiadł.Mimo że nie dostrzegł nic podejrzanego,postanowił mieć się na baczności.Zawsze polegał na instynkcie, który jeszcze nigdy go niezawiódł.- Dzień dobry - odezwał się mężczyzna, podszedł do Smitha i wyciągnął dłoń.-Jestem Andy.Wiedziałem, że przyjedziesz.Miło cię widzieć.Smith się zawahał, lecz po chwili zrobił krok naprzód.Wierzył, że moc, która dotądgo prowadziła, i tym razem go nie opuści.Uścisnął więc dłoń nieznajomego i przedstawił się,a następnie ruszył za nim do chaty.W środku było ciasno, ale przytulnie.Jeden główny pokój, pełniący funkcję salonu ikuchni, zapełniały żelazny piecyk na drewno, zlew, sofa oraz komoda, na której stałomnóstwo oprawionych starych zdjęć.Andy - jeśli naprawdę tak miał na imię - nastawił wodęna kawę.Smith zapytał go, skąd wiedział o jego przybyciu.- Słucham?- Skąd wiedziałeś, że przyjadę? - powtórzył.- Nawet ja nie miałem o tym pojęcia.Dowiedziałem się dopiero przed osiemnastoma godzinami.Andy posłał mu uśmiech, sięgnął do szafki po dwa kubki i postawił je na obdrapanymstoliku przy sofie.- Duchy mi powiedziały - odparł.- To by się zgadzało - rzucił Smith.- Podobno czegoś szukasz.Duchy nakazały, żebym ci pomógł.- Potrzebuję informacji.- Domyślam się.A dokładnie jakich?- O wampirach, a zwłaszcza o jednym.- Nie znam się na wampirach - przyznał Andy.- Wiem tylko, jak ich unikać.- Ten, który mnie interesuje, jest inny.Został uleczony.Słyszałeś coś o tym?- Nie sądzę.Czajnik z zagotowaną wodą zaczął gwizdać.Smith poczuł wzbierający w nim gniew.Zdarzenia, w które jego życie obfitowało od roku, doprowadziły go do kresu wytrzymałości.Miał już dość tajemniczych wskazówek od napotkanych nieznajomych.Był wściekły, że pomęczącej podróży przez suche, jałowe połacie pustyni niczego się nie dowiedział.Pragnąłwyładować swoją złość na Andym, gdy nagle jego uwagę przykuł pewien szczegół.Na komodzie pośród zdjęć stała zmatowiała srebrna ramka.Była prosta, bezozdobnych motywów.W środku znajdowała się czarnobiała fotografia przedstawiającaAndy ego w towarzystwie ładnej blondynki.Smith zauważył, że ta sama para widniałarównież na innych zdjęciach - na tle krajobrazów i budynków.Oboje mieli na sobie płaszcze ibyli owinięci szalami, a wokół nich wirowały płatki śniegu.Jednak fotografia, która zwróciła uwagę Smitha, różniła się od pozostałych.Było topamiątkowe zdjęcie z automatu fotograficznego, jakie można spotkać w wesołychmiasteczkach i na imprezach plenerowych.To zostało zrobione na MiędzynarodowychTargach w Nowym Jorku.Andy wyglądał na nim dziesięć lat młodziej.Roześmianyobejmował blondynkę wpół, a za ich plecami górował stalowy pomnik Ziemi - Unisphere.Smith pochylił się i odczytał datę pod zdjęciem: 19 września 1964 roku.Spoglądając na Andy ego, który właśnie napełniał kubki kawą, nagle uświadomiłsobie, co to oznacza.- Wyjdzmy na zewnątrz - zaproponował.- Co ty na to?Mężczyzna skinął głową.- Jasne - odparł.- Za domem można usiąść.Otworzył drzwi i obaj udali się na tył chaty.W cieniu ogromnego dachu stałaprowizoryczna ławka, sklecona byle jak z kawałków drewna, które Andy prawdopodobnieznalazł na pustyni.Rozciągał się stamtąd widok na kanion rzeki.Spod kamienia wypełzłajaszczurka i pomknęła w dół stoku, spłoszona obecnością człowieka.Andy usiadł i wyprostował nogi, wysuwając stopy poza zacieniony kawałek ziemi poddachem.Słońce oświetliło fragment skóry widoczny spod wytartej nogawki dżinsów nadzniszczonym skórzanym butem.- Adam - stwierdził Smith, wpatrując się w świecącą skórę mężczyzny.Andy zmarszczył czoło, ale widząc zainteresowanie Smitha, roześmiał się.- Wiedziałem, że w końcu się domyślisz - powiedział ciepłym, przyjaznym tonem.-Jestem do twoich usług, Smith.W czym mogę pomóc?- Opowiedz, co ci się przydarzyło - poprosił gość.- Tylko to chciałbym wiedzieć.Potem zostawię cię w spokoju.- Chyba nie po to tu przyjechałeś? - spytał Adam.- Cel twoich poszukiwań jest inny,prawda?- To ciebie szukałem.Nic innego się nie liczy.Proszę, opowiedz mi.- Dobrze - zgodził się.- Oto moja historia.- Zostałem przemieniony w 1961 roku - zaczął.- Miałem wtedy dwadzieścia lat.Pracowałem na ranczu w Nowym Meksyku nieopodal Alamogordo.Wychowywałem się wBakersfield, ale po śmierci babki dziadek wyruszył na południe szukać pracy, a mnie wysłałna ranczo swojego przyjaciela ze służby w komandosach i jako piętnastolatek zacząłem pracę.Ten, który mnie przemienił, nazywał się Barratt.Był wędrownikiem i zmierzał napołudnie, by przedostać się przez granicę.Przez kilka tygodni pracował u nas jako stróżnocny i wtedy się zaprzyjazniliśmy.Opowiadał o miejscach, które odwiedził, o swoichprzeżyciach i o okropieństwach, jakie widział.Myślałem, że mówił o wojnie.Nastał czaspowrotu pierwszych żołnierzy z Wietnamu, a w kraju wciąż żyło wielu weteranów drugiejwojny światowej - ludzi, którzy wrócili do ojczyzny okaleczeni, z poczuciem życiowej pustki.Ale jemu wcale nie chodziło o wojnę.Adam wyjął z kieszeni dżinsów skórzaną sakiewkę i szybkim, wprawnym ruchemskręcił papierosa.Włożywszy go do ust, zapalił i wypuścił dym w suche, gorące powietrze.- Tamtej nocy, kiedy Barratt mnie przemienił, siedzieliśmy w stodole na ranczu upiciwhisky.Kiedy rzucił się na moją szyję, odepchnąłem go, myśląc, że mnie atakuje.Nagle stałsię tak silny, że nie mogłem go ruszyć.Zacząłem się bać.Ujrzałem jego oczy, a potempamiętam już tylko, że obudziłem się na sianie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]