[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał na sobie skórzaną lotniczą kurtkę, dżinsy iczerwoną chustę, której nigdy wcześniej nie widziała.Znowu cofnęła i ontyłem z powrotem wszedł do środka.Sklep żelazny na zewnątrz leżały wstertach drewniane listwy.Znów zatrzymała taśmę.Uklękła przed ekranem i wpatrywała się w niego.Stał z uniesioną stopą, gotowy do następnego kroku.Ostry profil; zmierzwione,dłuższe niż zapamiętała włosy.To z pewnością Jon.Kazała mu iść.Zatrzymała.Uruchomiła ponownie.Przysiadła na udach,wpatrzona w ekran.W środku aż jej się gotowało.Horsham.A więc to tam teraz mieszka.Na pewno tam; do cholery, przecieżtam coś kupował.Ponownie wciskała guziki.Niesamowite! Zimowy widok w połowieczerwca.Wpatrywała się w ekran jak zaczarowana.Wprawiała Jona w ruch do przodu, do tyłu, kazała mu iść przez chodnik.Była wszechmocna! Zupełniejak igranie z rzeczywistością wirtualną, jak w tym miejscu niedaleko PicadillyCicrcus: poruszało się nimi dowolnie, i nagle buch! Eksplodowali.Horsham.No to go ma.Rozdział trzeciPodjęcie całej gotówki zabrało Jonowi ponad tydzień.Umieścił pieniądze narozmaitych kontach w kasach oszczędnościowo-budowlanych w kilkuokolicznych miasteczkach i trochę potrwało, nim przypomniał sobie owszystkich; zupełnie jak wiewiórka nie pamiętająca, gdzie zakopała orzechy.Nie chciał wzbudzać podejrzeń wpłacaniem dużych sum.Jednak i tak musiałwcześniej zawiadomić kasy o zamiarze podjęcia tak poważnej gotówki.Sądził, że w ten sposób, odwracając transakcję, poczuje siędowartościowany; w końcu nie wydał tych pieniędzy.A tak naprawdę stało sięodwrotnie powróciły dawne lęki, nerwowość kryminalisty.Dostawał gęsiejskórki, obserwując twarze kasjerów.Ostatnie miesiące egzystencji wcharakterze uczciwego obywatela znikły, jakby nigdy ich nie było, i znówwracał pędem do motocykla, kurczowo trzymając torby na zakupy, jakby byłzłodziejem.Zresztą, byt nim.W piątek pojechał do Londynu.Hazel miała akurat kilkudniowy lot do LA;sprawa tym bardziej stała się zarówno nagląca, jak i bardziej możliwa doprzeprowadzenia.Znalazł sobie hotel w Notting Hill, średniej klasy, Albion,którego pózniej niemal nie umiał odnalezć, w takim stanie ducha znajdował siępodczas tamtego weekendu.Udał się na górę, do swego pokoju, torbę podróżną wstawił do szafy izatrzasnął drzwi.Wyobraził sobie pokojówkę, jak rozsuwa zamek i oto maprzed oczami banknoty na sumę dwustu tysięcy funtów.Che sard, sard.Ogarnął go przedziwnie fatalistyczny nastrój, czuł się, jakby ciężarodpowiedzialności już spadał mu z ramion.Zapytał o drogę.Mandela Estate, Borrowdale, mieszkanie 23.Kimberleyprzysłała mu adres Hannah; nazwy tańczyły pod czaszką.Znał go dopiero oddziesięciu dni, ale już stał mu się bliski niczym wierszyki z dzieciństwa.Poszedł tam wieczorem.Czekał na zapadnięcie nocy, ale cóż, dla Hannah i takpozostanie spowity peleryną ciemności.Nawet gdyby się pozbył okrycia bynajmniej nie miał takiej intencji i tak zawsze będzie jej tymNiewidzialnym.Usłyszał jakieś głosy.W ten ciepły wieczór nad ulicami unosiły się zapachycurry i perfum.Dotarł do bloków, olbrzymich betonowych brył.W oknach, atakże na galeriach połyskiwały zapalone lampy.Budynki przypominały wielkieoceaniczne statki żeglujące przez noc; ciemność dodawała im świetności,wzmacniała łunę bijącą od telewizorów.Odczytał nazwy poszczególnychbloków.DERWENT-WATER.AMBLESIDE.kiedyś spędził wakacje wKrainie Jezior, sam z matką, gdyż ojca nagle wezwano służbowo eufemizm,który nikogo nie oszukał.Mieszkańcy wychylali się ponad balustradamibalkonów, nawoływali się ze znajomymi z dołu.Jak świetliki żarzyły sięczubki papierosów.Pomyślał o kole fortuny, które z własnego dzieciństwapotoczyło nim w niemowlęctwo synka w tej betonowej Krainie Jezior.Los,popychając go z hałaśliwego Tottenham przez ciszę Kensington, zatoczył pełnekoło i z powrotem przywiódł do slumsów.Jon uświadomił sobie zprzerażeniem, że Eva mieszka zaledwie milę dalej; nie wolno mu teraz o niejmyśleć! BORROW ALE", głosił napis ktoś usunął środkowe D".Zakaz wjazdu.Blokady na kola.Spojrzał w górę budynku.Za którymś oknem rośnie jego syn.Tobias czy podoba mu się to imię? i nie patrzy na wspaniałe ogrodyStanmore, ma przed oczami jedno, jedyne drzewko.Jakaś nylonowa torba wpułapce gałęzi połyskiwała w świetle lampy.Ale gdyby to było Stanmore, jegosyn nie istniałby.Winda okazała się nieczynna.Schodami dostał się na galerię górnego piętra.Mieszkania 21-33.Z okien na beton korytarza padały ozdobne cienie,zdradliwe plamy światła, przez które musiał przejść.Zrobiła się dziesiąta.Pospiesznie minął numery dwadzieścia jeden i dwadzieścia dwa i zatrzymał się.Przy drzwiach pod numerem dwadzieścia trzy wisiała roślina w plastykowejdoniczce.Na progu stały dwie puste butelki na mleko.W najbliższym, słabooświetlonym oknie opuszczono roletę.%7łółtą, w niedzwiadki.Poczułogarniające go podniecenie: to na pewno pokój synka.Kilka jardów dalej śpiTobias, mały chłopczyk, który boi się ciemności.Przeszedł obok drzwi, zajrzał w drugie okno.Do połowy tylko opuszczonazasłona pozwalała zobaczyć wnętrze.Hannah siedziała przy stole, obok niej pojedyncza lampa oświetlała stertęksiążek.Pochylona, coś pisała.Na chwilę przerwała, przewertowała jakąśksiążkę, jedną dłonią przytrzymując wybraną stronę.Coś odpisywała,pochłonięta tekstem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]