[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Awięc ćwicz go! Ale nie dziw się, że nie będę cięjuż uważał za swego przyjaciela, lecz zadżellada, kata, który nie może mie~ miejsca wmym sercu a pozostaje zaledwie czymś dlamych oczu, mianowicie nieczułym narzędziemprawa.Idę!Odwróciłem się od niego.- Dokąd, sidi? - spytał szybko, podążając za mnąi ująwszy mnie za ramię.- Chcę odszukać trupy zamordowanych.‘Ib jestzadanie porząd-nego człowieka, a nie robotakatowska.- Zabierz mnie ze sobą! Musimy pokazaćSefirowi i Ghazaiom, że nam nie trzeba ichwskazówek, lecz jesteśmy sami tak mądrzy, bysię dowiedzie~, czego pragniemy.Spójrz!Zatykam swój harap za paś, zrzekając się tymsamym wymalowania Persowi świadectwa jegoni-kczemności na grżbiecie.Dotychczasowy kolagasi a obecny binbasi sam już będzie miałstaranie o to,ażeby Sefirowi nie dostało sięmniej, niż trzeba.- Słusznie! - pochwaliłem go.- ‘I~raz jesteś tym, kim być powinieneś.- Kim?- Hadżi Halef Omar Ben Hadżi Abul Abbas IbnHadżi Dawud al367Gossarah, główny szejk Haddedihnów z wielkiegoplemienia Szam-mar.Wyprostował swą małą postać tak wysoko, jak tylko to byłomożli-we, błysnął na mnie Swiecącymi oczyma i rzekł:- ‘Pak, jestem nim bez wątpienia! Ja jestemnaczelnym władcą moich wspaniałychkochanych Haddedihnów, którzy są mi takposłu-szni, jak Tixrcy wobec padyszacha alboPersowie wobec szachin-sza-cha.Niezamieniłbym się z żadnym człowiekiem podsłońcem, a bicz mam do panowania, nie zaś dowykonywania roboty kata.Im sław-niejszyczłowiek, tym mniej mu trzeba samemu używaćkorbacza! Idę z tobą, któryś jest równie znany,jak ja!Zawiadomiłem binbasiego, że się oddalamy, leczpowrócimy nie-długo; w międzyczasie mógł nasycić sięgnębieniem pokonanego Se-fira.Dosiedliśmy koni ipocwałowali przed siebie.Miałem wielką ochotę wybadaCPiszkhidmet basziego, przyszłoby mi to jednak z trudnością,przy czym nie wiedziałem, czy zna dobrze okolicę,albowiem przyjechał nocą i został od razu obezwładniony,tak że nie mógł zauważyć, dokąd zaniesiono zwłoki.Uważałem za najlepsze zdać się więc na samego siebie.Również Halef był mi zbyteczny, gdyż nie potrafił dobrze odczytywać śladów.Zabrałem go ze sobą tylko w celuodsunięcia od Sefira, bowiem lękałem się, iż za silnie da muodczuć siłę swojego ramienia.Jechaliśmy wzdłuż ruin w kierunku północnym; oglądałemdokład-nie ziemię w poszukiwaniu tropu.Szybko znalazłemślady kopyt nie tylko naszych koni, lecz i inne, nie te jednak,których szukałem.Skręciliśmy teraz na zachód, poprzezścieżkę przemytników, która biegła do kanału.Znowunatrafiliśmy na ślady karawany Piszkhidmet baszi.Zrozumiałem teraz, że napad miał miejsce nie tu napółnocy, lecz bardziej na południe od naszego obozowiska.Sefir wiódł bowiem karawanę poprzez mie sca, od którymiznajdowały się komnaty j P podziemne; dziwiłem się jegonieostrożności; powinien był bowiem zrozumieć, że i takznajdziemy te ślady.Zawróciliśmy wierzchowce i 368niebawem stanęliśmy w obozie.Przywódca Beduinówprzywitał nas ironicznym pytaniem:- Gdzież są zamordowani, których poszukujecie?Wasza zadzi-wiająca mądrość zapewne już towyjaśniła!Odgadł zatem nasze zamysły.Sądził.że zrezygnowaliśmy zposzu-kiwań i nareszcie wypoczniemy.Nie odpowiedziałemmu; biednego Halefa jednak zbyt wiele kosztowałomilczenie.Wykrzyknął:- Wróciliśmy wyłącznie po to, aby ci obiecać, żeza każdego trupa, którego znajdziemy, wyliczęci po pięć razów na pięty! Było tak, jaksądziłem; ślady karawanywiodły stąd dalej iłączyły się ze śladami rozbójników.Jeszczekilkadziesiąt kroków i natrafiliśmy naokrwawione miejsce napadu.Jak teraz mogłemskonstatować, choć było znać ślady stóp ikopyt, nie były to jednak ślady zaciętej walki.Persowie nie usiłowali nawet się bronić;tchórze, posiadali tyle odwagi, co ich pan, któryuważał się za mężnego wojownika! Miejsceutarczki było oddalone zaledwie o jakieśdwieście metrów od ruin; wiodły tam ślady stóp,tak głęboko wyciśnięte, że zwróciłem się doHalefa:- Tiwpy zaniesiono tam, za mury.- Dlaczego tak sądzisz, effendi?- Ślady stóp człowieka, idącego bez ciężarów,nie odciskają się tak głęboko.‘I~ oto sągłębokie, gdyż ludzie, którzy je wycisnęli,dźwigali zwłoki.- Czy znajdziemy trupy?- Naturalnie! Cielesna powłoka człowieka nierozpływa się w eterze, jak dusza.Chodź!Doszedłszy do celu, zauważyłem, że trop koficzy się nastosie cegieł koło muru, który składał się ze spojonychasfaltem kamieni.Zsiedli-śmy z koni i dostrzegli, pousunięciu kilkunastu cegieł, szeroki, wyso-kości przeszłometiowej, otwór, który prawdopodobnie wiódł do wnętrza.Pochylony, wszedłem do środka; nozdrza moje uderzył spe-cyficzny zaduch, zwiastujący bliskie sąsiedztwo trupów,choćby mają-369 cych zaledwie parę godzin.Szedłem naprzód powoli, ostrożnie, badając rękoma ściany.Kory-tarz wiódł coraz niżej i niżej.Pod nogami rniałempiasek, ściany i sufit stanowiłyjednolity mur asfaltowy.Zatem był to kanał, którym dopro-wadzano do Birs wodę zEufratu.Dlatego też leżał tu piach, którego ubywało, imgłębiej posuwałem się wzdłuż ścian.Zrobiłem zapewneokoło czterdziestu metrów; nie miałem już piasku podnogami, podłoga była gładka i ubita.Nastąpnąłem teraz nacoś twardego, nachyliłem się.Ręce moje dotknęły nagiegociała.Przypomniałem sobie, źe wziąłem pochodnię izapałki.Zaświeciłem i ujrzałem trupy jedenastu Persów,którym nie pozostawiono ani jednej sztuki odzieży.Aczkolwiek byłem przyzwyczajony do podo-bnych widoków,poczułern się wstrząśnięty do głębi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]