[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak naprawdę konstrukcja z płótna i gałęzi mogła staćsię pułapką.Niewiele było trzeba, aby wywlec podtrzymujące gałęzie.Dreszcz mu przeszedł po krzyżu, gdy o tym pomyślał, bo zbyt łatwo przy-szło mu wyobrażenie sobie, że coś zwala się na ich dach, więżąc ich w środku,niezdolnych do obrony.Odwrócił się, drżąc, i ruszył za Klingą, wybierającą drogę w splątanym gąsz-99czu leśnego poszycia.W koronach drzew nadal utrzymywała się mgła, na tyle wysoko, aby nie mogliprecyzyjnie określić położenia słońca.Za jakiś czas zniknie ona zupełnie i będąmogli skonfrontować swój kierunek ze słońcem chociaż jak na razie im się tonie udało.Będziemy dokładnie wiedzieć, gdzie jesteśmy, jeśli znajdziemy dziurę wystar-czająco dużą, aby ujrzeć słońce.I to też tylko w momencie, gdy słońce będziedostatecznie wysoko, aby świecić przez tę dziurę, o ile ją w końcu znajdziemy.%7łycie w tym lesie przypominało życie w olbrzymiej, parnej jaskini.Jak co-kolwiek, co tu mieszkało, wiedziało, gdzie jest? Tad czuł się zdezorientowany, niemogąc ujrzeć nieba, i cierpiał na lekką klaustrofobię; zastanawiał się, czy Klingapodzielała jego uczucia.Wydawała się zdeterminowana i skoncentrowana na przedzieraniu się przezlas, przemykając się przez poszycie tak, aby niczego nie poruszyć.Zciółka z liścina ziemi nie sprzyjała zostawianiu śladów i jeśli ich wrogowie nie wyruszą za nimiprzed popołudniowym deszczem, zapach też się rozmyje.Jeśli nawet odczuwałaataki klaustrofobii, to nie przeszkadzały jej one w działaniu.Ale on kręcił głową na wszystkie strony za każdym razem, gdy zatrzymywalisię, aby wybrać kierunek.Te częste postoje, podczas których wybierała drogę donastępnej kryjówki, sprawiały, że czuł, jak las się nad nim zamyka.Jego nerwypłonęły z napięcia; nie rozumiał, dlaczego ona tego nie czuła.Może nie czuje; może jej to nie przeszkadza.Może ona nie potrzebuje niebai wiatru.Zawsze wiedział, że ludzie nie byli podobni do gryfów i ta myśl sprawiła,że poczuł się na chwilę bardzo wyobcowany.Ale przecież w Białym Gryfie mieszkała w istnym kretowisku, więc możekrajobraz jej się podobał, zamiast przytłaczać.Och, jakże tęsknił za przestrzenią,aby rozłożyć skrzydła, nawet jeśli ta tęsknota przypominała mu, że przez jakiśczas nie będzie mógł ich rozłożyć!Kiedy Klinga ruszyła pomiędzy dwa krzaki, które ledwie go przepuściły,uświadomił sobie kolejną dziwną rzecz.Nie było tu żadnych ścieżek!Ta myśl rozproszyła go tak, jak brak nieba nad głową.Wiedział, że żyły tutajjakieś duże zwierzęta, dlaczego więc nie zostawiały regularnych śladów? Powinnytu być ścieżki jeleni, prowadzące do wodopoju.Jelenie nie zbierały deszczówkiw kubki; musiały mieć wodopój.Nigdy w życiu nie napotkał stada jeleni, którenie wydeptałyby ścieżek na swoim terenie, choćby dlatego, że było ich dużo i szływ tym samym kierunku.Czyżby żyło tu coś tak niebezpiecznego, że zostawianie regularnego szlakurównało się samobójstwu, a poruszanie się w stadach było co najmniej lekko-myślnością?Czy to samo coś strąciło ich z nieba i buszowało wśród ich zrujnowanychrzeczy!100Ta myśl jest zbyt logiczna i wcale mnie nie pociesza.Wiem, że są tu koty dużejak lwy i niedzwiedzie, bo powiedzieli nam o tym Haighlei, ale nigdy nie widzia-łem, aby jelenie czy dzikie świnie baty się przechodzić przez terytorium lwa czyniedzwiedzia.Jeśli jest tu coś, co przeraża zwierzęta, które regularnie spotkają sięz lwami.Odpowiedz brzmiała: owo zagadkowe stworzenie było tak agresywne, takkrwiożercze, że parzystokopytne nie były bezpieczne nawet w stadach.Takiestworzenie mordowało wszystko w zasięgu pazurów, głodne czy nie.Przełknąłślinę, bo nagle zaschło mu w gardle.Ale może znów przesadzał.Nie podobało mu się to miejsce, a jego wyobraz-nia podsuwała mu coraz dziwniejsze obrazy.Może znalezliśmy się w niewłaści-wej części lasu.Może nie ma tu nic jadalnego, co przyciągnęłoby jelenie i innezwierzaki.Na pewno nic nie wygląda na wystarczająco smaczne dla roślinożercy;wszystkie krzaki są strasznie gęste, a trawy tu jak na lekarstwo.Może dlatego niema tu żadnych ścieżek; jelenie nie chcą tracić czasu.I może to było powodem nienaturalnej ciszy wkoło.Może istniało lepsze wytłumaczenie owej ciszy ich obecność była wręczoczywista dla nasłuchujących zwierząt.I chociaż bardzo starali się zachować ci-szę, wydawali z siebie dzwięki, które były niezwykle głośne.Próbowali być cicho,ale kiedy przemieszczali się z jednej kryjówki do drugiej, potrącali rośliny i krza-ki, a żaden z tych dzwięków nie był naturalny.A wszystko, co żyje na górze, ma na nas świetny widok.Wątpię, żeby Klingawyglądała na nieszkodliwą, a ja wiem, że nie wyglądam.Przypominam bardzodużego, choć dziwnie uformowanego orla.Mieszkańcy drzew mogli nie uważać Klingi za drapieżcę, ale Tad na pewnozaliczał się do tej kategorii.Były tu orły, wiedział, bo widział je podczas lotu,polujące nad i w koronach drzew.Wszystko, co przypominało orła, przyprawiałoistoty nadrzewne o dreszcze.A jednak.nie było tak głębokiej i pełnej napięcia ciszy, zanim nie odkryli,że są obserwowani.Jeśli o to chodzi, zwierzęta nadrzewne nie były tak cichew żadnym innym miejscu, gdzie biwakowali przed katastrofą.Taka cisza zapada, kiedy poluje puszczyk, a ty zamierasz i milkniesz, dopókion nie zabije, w nadziei, że cokolwiek upoluje, tym razem cię ominie.Nie słyszał nawet, aby inne zwierzęta polowały.Ale gdy poluje większy dra-pieżnik, mniejsze siedzą cicho.Czy to my jesteśmy większymi drapieżnikami, czycoś innego?Może powinien zacząć już myśleć, jak opóznić pościg.Jeśli cokolwiek-to-jest ruszyło za nami, nie zrobiłoby większej różnicy, gdy-bym podłożył bomby niespodzianki, prawda? Jak bardzo pogorszyłbym sytuację,gdybym zranił ścigających?101Odpowiedz mogła brzmieć: bardzo.Dlaczego rozdrażniać coś, co mogło ichśledzić tylko z ciekawości?%7ładnych bomb niespodzianek, przynajmniej na razie.Może byłoby dobrzezmylić tropy.Najlepiej zmylić zapachy, ponieważ miały one najważniejsze zna-czenie dla naziemnych drapieżników w takim otoczeniu.Niewiele można byłodostrzec, ale zapach utrzymywał się aż do następnego deszczu.A po deszczu tropnie będzie już tak wyrazny.Zaczął rozglądać się za pnączami o purpurowych i czerwonych liściach; mia-ły ostry, pieprzowy zapach.Zauważył, że były dość pospolite i gdy w końcu jeznalazł, syknął do Klingi, by się zatrzymała.Kiedy ruszyli, mieli gęsty sok z tych liści wtarty w stopy i dłonie i musieli pa-miętać, aby nie trzeć oczu, dopóki go nie zmyją, bo piekł jak prawdziwy pieprz.Były też inne rośliny, mniej rozpowszechnione, o równie ostrych zapachach i za-mierzał je zbierać.Za każdym razem, kiedy zapach osłabnie, będzie go zmieniał.Jeśli to, co ich ścigało, polegało na swoim węchu, miał dla niego niespodziankę.Może jedna z tych roślin będzie w stanie znieczulić wrażliwy nos.Miał nadzieję, że ten plan się powiedzie, ponieważ na pewno wyruszyli zbytpózno, a im dłużej szli, tym bardziej zwalniali.Jego sakwa była niezgrabna, ciężkai bolało go skrzydło i wszystkie sińce; nie był stworzony do chodzenia, a plecaktylko pogarszał sprawę.Na szczęście dla niego Klinga nie czuła się lepiej, więcwiedział, że nie on odpowiada za zwalnianie marszu.Im dłużej szli, tym było gorzej.Mgła w końcu zniknęła, temperatura się pod-niosła i nie dość, że wszystko go bolało, na dodatek się przegrzewał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]