[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Całował jej czoło, skronie i policzki.Drżała niczym w febrze, ale nie cofała się przed tym naporem uczuć.Quent marzył o takiej chwili już od dawna.Obmyślał to sobie podczas tychwszystkich nocy na szlaku, kiedy leżał pod kocem, mając nad sobą rozgwieżdżone niebo.Wtedy to właśnie układał sobie w myślach wszystkie szczegóły związane z dniem swojegopowrotu do Hanging Tree.Ale nie widział miasta i jego mieszkańców.Oczyma duszy widziałjedynie piękną młodą kobietę, która kusiła go i drażniła.Pożądanie stawało się męką nie dozniesienia.Lecz teraz byli razem i już wiedział, że tamte fantazje były niczym wobecrzeczywistości.- Rubinie, jesteś taka piękna, że brak mi słów.- Pocałował ją w koniuszek nosa, potemw kąciki ust i czubek brody.Ona zaś, drżąca, wciąż czekała na moment złączenia się z nim w długim i gorącympocałunku.On jednak wybrał okrężną drogę.Zbliżył usta do jej acha i zaczął pieścić je językiem.Jego gorący oddech spływał rozkosznym dreszczem po karku, a potem dalej, wzdłużkręgosłupa.Dostała gęsiej skórki.Rozkosz, jakiej doznawała, zaczynała graniczyć z bólem.Westchnęła z cichym jękiem i próbowała odsunąć się od Quenta.Na przeszkodzie stanęłyjego zaborcze ramiona.- Quent.- Sza - zamknął jej usta pocałunkiem.I to najsłodszym, najbardziej namiętnym.Równocześnie pieścił jej ciało.Zarzuciła muręce na szyję i w tym momencie poczuła, że dotarł do jej piersi.Dotknął palcamistwardniałych brodawek.Odczuła tak intensywne pragnienie, iż przez moment myślała, że umrze.Pragnęławięcej.Chciała dostać wszystko.Przywarła do niego.Zaczął ją rozbierać.Zanim pozwolił sukni zsunąć się na podłogę, musiał poradzićsobie z licznymi guzikami.Suknia ułożyła się wokół stóp Rubinu.Następnie przyszła kolej na koszulę i halkę.- Chcę wreszcie zobaczyć cię całą - szepnął.I zobaczył.Rubin nie czuła wstydu.Od dawna wiedziała, iż prędzej czy pózniej nadejdzie takidzień, gdy jakiś mężczyzna zobaczy ją nagą.Pewnym zaskoczeniem był tylko fakt, że tymmężczyzną okazał się Quent Regan.- Jesteś piękna.Tak piękna, że aż lękam się ciebie dotknąć.A jednak pragnienie okazało się silniejsze od lęku.Zaczął dotykać jej, zrazunieśmiało, potem już pewnie i bez oporów.Wzbudził w niej ochotę czynienia tego samego.- I ja chcę dotykać ciebie.- Wyciągnęła rękę ku guzikom jego koszuli.- Pozwól, że sam to zrobię.- Po chwili staś przed nią nagi.Zbliżyli się do siebie.Miękkość dotknęła twardości Szorstkość jęła ocierać się odelikatność.- Drżysz - szepnął.- Boisz się?- Nie.- Kręciło się jej w głowie.- Może trochę.Z jego gardła wydobywały się dziwnepomruki.Nie poznawała jego głosu.- Nie musisz się niczego obawiać.To ja tracę siły.To ze mną możesz w tej chwilizrobić wszystko.Muskała rozpalonymi wargami jego tors.- Drżę, bo jesteś ze mną.Dotykasz mnie.Jej policzki płonęły, oczy ściemniały od żądzy.Kołysali się na fali pożądania niczymdwa kłosy na wietrze.Aż wreszcie opadli na łóżko.- Chcesz, żebym ci powiedział, co za chwilę zrobię? Wczepiła się palcami w jegowłosy.- Nie - jęknęła.- Nie mów.Wolę, żebyś zrobił.Tak oto dała mu klucz do klatki, w której zamknięte ryło dzikie zwierzątko.Miał jeuwolnić.Dotarł dłonią do jej najintymniejszego miejsca.Jakby ktoś dotknął jej rozpaloną głownią.W płucach zabrakło powietrza.Gardłozaschło.Uda zrosił pot.Z dworu dochodziły odgłosy nocy.Cykady cykały.W oddali rozległo się przejmującewycie kojota.W Quenta wstąpiła dzikość, lecz jeszcze mocował się ze sobą.- Powiedz mi - wyszeptał - powiedz mi, że mnie pragniesz.- Pragnę cię.Poczuł, że nie jest już zdolny narzucić sobie niczego.Zawładnęło nim bez resztynieprzeparte pragnienie posiadania.Uniósł się nieco na łokciach.- Wymów moje imię, Rubinie.Niech usłyszę je w twoich ustach.- Quent - wyszeptała, po czym w jakimś radosnym porywie powtórzyła jekilkakrotnie.Wydało jej się piękne niczym początek pieśni miłosnej.- Pragnę cię, Quent.Opadł na nią, zamroczony żądzą.I zamarł.- Boże w niebiesiech! - Czy to możliwe? Czy możliwe było coś, co jego serce oddawna pragnęło - odkryć?- Quent, o co chodzi? - Chwyciła go za ramiona.Zaniepokoiło ją to jego nagłecofnięcie się.Ale on bynajmniej nie wycofywał się.Zachowywał się raczej jak człowiek, któryprzeżywa chwilę wahania przed przeszkodą, którą musi pokonać.- Jesteś.- Dygotał, gdyż wszystko pchało go ku jednemu tylko celowi.- Powinnaśbyła powiedzieć mi, Rubinie.Ty nigdy.- Nienawidził siebie.- Jesteś dziewicą.- Oui.- Jej twarz zajaśniała uśmiechem.- Jesteś moim pierwszym, Quent.- Najczulej,jak mogła, pogładziła go po policzku.- Czy żałujesz tego?- %7łałuję? - Pokręcił w zdumieniu głową.- Przecież to marzenie każdego mężczyzny.Raczej powinienem czuć się zaszczycony.Nie miałem pojęcia, że.- Przy - cisnął czoło dojej czoła.Modlił się o siły, które pozwoliłyby mu postąpić zgodnie z zasadami honoru.- Męż-czyzna powinien wiedzieć, co mu wolno.Zarzuciła mu ręce na szyję.- Proszę, Quent - szepnęła.- Nie możesz porzucić mnie w tej chwili. Właśnie tego cinie wolno.Serce waliło mu jak młotem.Krew kipiała i burzyła się.Oddychał płytko,spazmatycznie.Nagle Rubin się poruszyła.Oplotła go nogami i uniosła się ku górze.Wszedł w nią, docierając do samej jej upalnej głębi.Już nie było odwrotu.Jego ruchynabrały zdecydowania.Zresztą Rubin była mu przewodniczką.Chciała dokładnie tegosamego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]