[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Adamus&Nie, również nie Adamus.Gdy przechodził wśród drzew, księżyc oświetlił jego włosy.Była to grzywa sięgająca talii,biała jak eksplozja nuklearna, oślepiająca jak tysiące słońc.Za nim szła czarnowłosa kobieta w aksamitnym płaszczu.Z jej ruchów biła nonszalancja.NieLou i nie Tray.Nie była też pokojówką, to od razu rzucało się w oczy.Prawie dorównywała muwzrostem i kroczyła na wysokich obcasach swych czarnych jak atrament botków.Do domu pozostało im około dziesięciu metrów, gdy sowa zahukała na dębie.Białowłosy mężczyzna zamarł, a za nim zatrzymała się czarnowłosa kobieta.Odpowiedział ptakowi miękko i wymownie, ale twarz pozostała nieruchoma.Potem uniósłrękę.Sowa sfrunęła z czubka drzewa jak demon na jedwabnym żaglu.Przyleciała do niego iusadowiła się na jego nadgarstku niby sokół.Rachaela wpatrywała się w tę przedziwną scenę.Wydawała jej się interesująca i zarazempiękna, dziwaczna i w jakiś sposób nie na miejscu, a jednak wspaniała.Przez minutę mężczyzna o białych włosach stał z ptakiem odpoczywającym z rozpostartymiskrzydłami na jego ręce.Potem sowa uniosła się w powietrze i poszybowała dalej międzydrzewa, tak jak zrobił to helikopter.Mężczyzna zaśmiał się.Do uszu Rachaeli doszedł suchy dzwięk.Jeden z psów zaszczekał.Mężczyzna przemówił. Cicho, Oskar.Nie odzywaj się.Nie zostałeś jeszcze przedstawiony.Głos miał melodyjny.Tak samo jak Adamus.Pobrzmiewał w nim leciutki odcień obcegoakcentu, a może specyficzny rytm?Gdy podchodzili do domu, spojrzał w górę i zauważył ją, to wszystko.Nie była w stanieprzyjrzeć mu się dokładnie z powodu gry cieni i świateł.Towarzysząca mu kobieta uniosła twarz,na którą padło nieco blasku przez żółtą szybę, i uśmiechnęła się.Okazała się niezwykle piękna.Przeszli wzdłuż ściany budynku.Potem dom pochłonął ich.Rachaela zeszła ze schodów.Ku swemu zaskoczeniu spotkała Mirandę, która szła tuż za nią.Stanęła na trzecim stopniu.Przez otwarte drzwi, wprost z nocy, wkroczył Michael wraz zmężczyzną dzwigającym torby.Sasha i Erik byli już w holu.Obok nich stała również Cheta.Olbrzymie, różowe lampy naftowe, które zapalono równolegle z elektrycznością, trzepotały zakolumnami jak wielkie różowe ćmy.Kobieta wkroczyła pierwsza.Jej uroda była zdumiewająca.Zwłaszcza że z bliska wrażeniejeszcze się potęgowało.Jej czarne włosy, bardzo długie i z lekka falujące, przypominały pukleRachaeli.Była wysoka i na obcasach mierzyła chyba z metr dziewięćdziesiąt.Stanęła z boku jak królewscy heroldzi.Mężczyzna wszedł poprzedzony dwoma psami. Malachu! wykrzyknął Erik. Eriku! zawołał przybyły.Postąpił krok naprzód i wyciągnął dłoń, którą Erik uścisnął.Obaj pozostali w tym geście powitania całkowicie nieruchomi, jedynie patrząc na siebienawzajem.Mężczyzna, jak już Rachaela zauważyła wcześniej, był wysoki i chudy, miał twarzposzukiwacza przygód, dowódcy lub wojownika.Wysokie kości policzkowe, nos krótki iszeroki; rozchylone, wrażliwe wargi być może subtelność pozostała z dzieciństwa.Oczyjasnoniebieskie, przezroczyste, o barwie akwamaryny.Oczekiwała, że będą czarne jak uScarabeidow, ale przecież ona również miała jasne, choć była jedną z nich.Na lewej ręce miał cztery pierścienie z pociemniałego srebra.Cofnął dłoń i Erik zrobił tosamo.Wtedy mężczyzna imieniem Malach zwrócił się do Sashy.Uniósł jej palce i musnął jeustami. Althene wskazał wysoką kobietę gestem pełnym wdzięku.Następny ruch dotyczyłmężczyzny stojącego z Michaelem: Kei.Wreszcie przyszła kolej na psy: Oskar, Enki.Potrafią się zachować, inaczej nie przywiózłbym ich ze sobą dodał. Enki wył w helikopterze powiedziała Althene głębokim, aksamitnym jak jej płaszczgłosem.Zlad obcego akcentu przydawał mu specyficzną nutę. Tak, Enki wył Malach głaskał głowę jaśniejszego zwierzęcia.Psy były irlandzkimichartami z domieszką innej krwi; ogromne jak lwy z długimi, zakręconymi ogonami i dziwnymibłękitno bursztynowymi oczami. Wszyscy jesteście mile widziani powiedział Erik. Psy także.Brakuje nam zwierząt uśmiechnęła się Sasha.Miranda wzięła Rachaelę zarękę i pociągnęła na dół.To była scena jak z filmu kostiumowego, średniowieczny czyrenesansowy obraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]