[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdawał sobiesprawę, że jego wygląd mógł niepokoić.Krępy i umięśniony, z fryzurą jak Yeti, w strojustarożytnego wikinga, którym w rzeczywistości był: ciężka, dziana koszula, przydługa iniestety koszmarnie brudna, obcisłe spodnie z owczej skóry, wysokie skórzane buty.Podczasnapadu jego postać przerażała ofiary, wywołując choćby kilkusekundowe oszołomienie - towystarczyło, by dać mu przewagę i ułatwić ruch.W sytuacjach takich jak ta jego wyglądzniechęcał gliniarzy do pogawędki, ale nie był na tyle grozny, żeby narazić Olafa na szykanylub nadgorliwe przesłuchanie.Był dziwaczny, ale nie za bardzo.Odzież była też dla niegozródłem otuchy.Koszulę zrobiła jego żona Ingun.Skóry na spodnie wyprawił sam, a Ingunskroiła je i zszyła.Synowie poszli razem z nim odebrać buty od kuśnierza.Zachwycali sięwykonaniem i chwalili jego sylwetkę, kiedy je założył.Policjant wyciągnął latarkę zza pasa i włączył ją.Podszedł do tylnej szyby i zajrzał dośrodka.- Kalifornijska rejestracja - oświadczył, jakby to miało zrobić wrażenie na Olafie.- Zgadza się.San Luis Obispo.- Tam, gdzie te ptaki?- Nie, to San Juan Capistrano.Ja mieszkam o pięć godzin drogi na północ.Glina skinął głową.Obszedł samochód i stanął po tej samej stronie, co Olaf.Miałokoło trzydziestu pięciu lat, był więc nieco młodszy od Olafa.Jego oczy miały wyrazszczerości, który świadczył o tym, że kocha swoją pracę, natomiast głębokie pionowe bruzdywskazywały, że kochał ją być może zbyt mocno, by mieć szczęśliwe życie rodzinne.Olafwyobraził sobie, jak bierze nadgodziny, żeby trenować żółtodziobów i spędza mnóstwo czasuna strzelnicy.Jeśli ktokolwiek mógł mu nabruzdzić, to właśnie ten facet.Zastanawiał się, czyjuż wie o ostatnim zabójstwie.Mało prawdopodobne.Minęły dopiero niecałe dwie godziny, astróże prawa nie byli skorzy do tak szybkiego rozpowszechniania informacji na tematzbrodni.Szczególnie agencjom federalnym i zwłaszcza kiedy nie mieli pojęcia, kogo szukająi jakim samochodem sprawca się porusza.Był pewien, że nikt nie widział, jak wyjeżdżał zPalmer Lake na zachód.W tamtych okolicach nie było żadnych głównych dróg, a imieszkańców było niewielu.Policjant skierował snop światła na otwarte drzwi.- Kupa śmieci.- W podróży zachowuję się jak świnia.- Dokąd pan jedzie?- Do Taos, do kuzyna.- Przewidując następne pytanie dodał:- Przyjechałem I-70, żeby jeszcze po drodze odwiedzić znajomych.- Naprawdę kupa śmieci.- Kręcił głową, lustrując odpadki strumieniem światła.Zmarszczył nos i skrzywił się.Właśnie dotarł do niego smród.Uśmiech Olafa przygasł.Sam tolerował ten odór tylko z jednego powodu: żebywyprowadzić z równowagi takich jak ten policjant.Gdyby gliny chciały przeszukaćsamochód, miał niemal pewność, że zrobiliby to szybko i raczej pobieżnie.A jeśli szukalibykogoś z psami, nie wyczuliby zapachu zwierząt.%7ładne prawo nie zakazywało posiadaniasamochodu cuchnącego jak wychodek.Zbrodnie, które ów wychodek pomagał ukrywać, tojuż inna sprawa.Policjant cofnął się o krok.- Prawo jazdy proszę.Olaf sięgnął ręką za siebie.- Jakieś kłopoty, panie władzo?- %7ładne.- Słowa były przyjazne, ale w wykrzywionych ustach zabrzmiały jak obelga.Olaf wyjął sfatygowany plastikowy portfel i wygrzebał z niego prawo jazdy.Byłoświeżo wyrobione, ale wyglądało, jakby miało sto lat.Pośród najbliższych drzew rozległo się warknięcie.Głowa policjanta podskoczyła imomentalnie obróciła się w tamtym kierunku.Za nią podążyło światło latarki.Trzymał ją wzgiętej ręce na wysokości ramienia, jak świetlny oszczep.Drugą ręką szybko sięgnął dokabury.- Coś nie w porządku? - Jeszcze zanim Olaf usłyszał dzwięk, zauważył jednego zpsów.Krążyły wokół łąki, a teraz ustawiły się tuż poza zasięgiem wzroku.- Jest pan sam? - Olaf wiedział, że gliniarz pluje sobie w brodę, że nie zadał tegopytania wcześniej.- Jasne, że tak.A co, coś tam jest?- Proszę podejść tutaj.- Wskazał Olafowi punkt w połowie drogi między sobą adrzewami, gdzie miałby na oku zarówno mężczyznę, jak i zacienione miejsce, skąd dobiegłodgłos.Posunął się o parę centymetrów w stronę linii lasu, kierując światło to na Olafa, to nadrzewa.- Nie myśli pan chyba, że to jakieś dzikie zwierzę?Gliniarz się nie odezwał.Opadł na jedno kolano i schylił się, żeby zajrzeć podgałęzie.omiótł miejsce badawczym wzrokiem.Następnie zadarł głowę w stronę Olafa, alenie patrzył, tylko nasłuchiwał.Po minucie ciszy wstał i podszedł do mężczyzny.- Powinienem się bać? - zapytał Olaf, szeroko otwierając oczy.- Pewnie jeleń - mruknął policjant.Wziął do ręki prawo jazdy, rzucił na nie okiem naokoło trzy sekundy i zwrócił Olafowi.Jego czoło pokrywała warstewka tłustawego potu,połyskującego w świetle latarki.Cofnął się o krok, skierował strumień światła na furgonetkę,potem na drzewa, potem na Olafa.Wyglądało na to, że podejmuje jakąś decyzję.Następniewycofał się do swojego wozu, rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę lasu i wyrzucając zsiebie potok słów, jakby chciał usprawiedliwić swoją niechęć do odwracania się tyłem dodziwaka w kretyńskim ubraniu.- Jeśli będzie pan rozpalał ognisko, niech pan je koniecznie zagasi wodą.Zmieciproszę wrzucić do oznakowanych pojemników albo zostawić w samochodzie, jeśli pan woli.Udanej podróży.- Dziękuję.Mężczyzna minął przód swojego wozu, przeszedł wzdłuż jego boku i okrążył otwartedrzwi, nie odwracając się od Olafa, jak na filmie puszczonym od tyłu.Nie zdejmująckapelusza, schował głowę pod dach i zatrzasnął drzwi.Rozległ się głośny trzaskelektronicznego zamka drzwiowego.Zielona poświata terminalu komunikacyjnego nadawaławidocznej przez przednią szybę postaci dość upiorny wygląd.Policyjny wóz zatoczyłniewielkie koło, natrafił na koleiny prowadzące między drzewami i wkrótce pozostała po nimtylko niewyrazna biała łuna - co jakiś czas rozjarzająca się mocniej, przystrojona czerwieniąmrugających tylnych reflektorów - która zanikała wraz z odgłosem silnika.Może tu wrócić.Zależało to przede wszystkim od tego, czy uwierzył, że Olaf jest sam.Było jasne, żenie uwierzył.Gdyby jednak przyłapał go na kłamstwie, to co z tego? Czy to był dowód, żepopełniono przestępstwo? Nie.Tak naprawdę jedynym skutkiem dla policjanta byłobynarażenie się na zbędny kontakt z potencjalnie niebezpiecznymi ludzmi.Nawet, jeśli słyszał omorderstwie, trudno mu będzie skojarzyć te fakty.Zabójca miał przynajmniej jednego psa.Odgłosy z lasu mogło wydać takie właśnie zwierzę, ale nic innego nie wskazywało na jegoobecność.A jakie zwierzę chowane przez człowieka siedziałoby po cichu w ukryciu? Do tegodochodziła wymowa Olafa.Profil zabójcy wspominał o silnym obcym akcencie opisanymprzez kobietę, która słyszała go przez telefon.Większość ludzi mogłaby próbować ukryćakcent podczas popełniania przestępstwa, ale rzadko kto starałby się go fabrykować.Olafbardzo mocno wierzył w przydatność fałszywych tropów.- Freya! Thor! Eric!Psy przedarły się przez gałęzie i usiadły w półkolu dookoła niego.- Góan dag! - pochwalił zwierzęta.- Mam coś dla was.Chcecie? - Schylił się i wyjął zfurgonetki jutowy worek.Wyciągnął z niego pełną garść suszonej wołowiny i rzucił ją przednajwiększego z psów, potwora o imieniu Thor
[ Pobierz całość w formacie PDF ]