[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Odpowiedz brzmi: nikt tego nie wie.Jeśli jesteś religijna, mogłabyś porozmawiać zksiędzem.Albo rabinem, czy który tam smak wolisz.Ale powiem ci, jak ja to znoszę.Obserwowała mnie wyczekująco.I nie tylko ona: znów poczułem znajomy dreszcz,nacisk na skórę lżejszy niż jakiekolwiek dotknięcie.Zerknąłem w cień przy drzwiach iwydało mi się, że ktoś się tam porusza.- Trzymam się Blake'a - oznajmiłem - i sam wytyczam granice pomiędzy tym codowiedzione a zwykłym fanzoleniem - przedwczesnym wyciąganiem wniosków.Jeśli widzę,jak moja ciotka Emily ginie zdekapitowana w wyniku niesamowitego wypadku podczasstrojenia fortepianu, po czym o trzeciej rano przez ścianę mojej sypialni przenika bezcielesnazjawa wyglądająca jak cioteczka Em, i niosąca głowę pod pachą, nie wyciągam pochopnychwniosków.Nie zakładam, że pudełko koniecznie musi kryć w sobie to, co wypisano naetykiecie.Słyszałaś o Navajo?- Indianach Navajo? - Jej twarz niczego nie zdradzała.- Tych samych.Navajo uważają duchy za złą siłę natury, nazywają je chindi.To częśćduszy, która nie może odejść do lepszego świata - wszystkie najgorsze impulsy, którychzwykle nie słuchamy.Cały nasz egoizm, chciwość, głupota.Duchy to nie my, tylkonegatywny obraz pozostawiony przez nas, gdy odchodzimy do życia wiecznego.Alice nie wyglądała na przekonaną; pewnie wybrałem kiepski przykład.- Chodzi mi o to, że nie należy automatycznie zakładać, że duchy to ludzie uwięzieniw popierdzielonej, niekończącej się pętli, zmuszającej ich do powtarzania tego, co robili zażycia.Nie wiemy, czym są.W żaden sposób nie zdołamy się dowiedzieć.Niepewność Alice stopniowo przeradzała się w coś innego.- I dzięki temu wolno ci je niszczyć? - Jej głos zabrzmiał tak cicho, że z trudem gousłyszałem.Wzruszyłem ramionami.- Czy to właśnie robię? To kolejna niewiadoma.- Nie dla ciebie.- Owszem, dla mnie.- Ja tak tego nie widzę.Musisz wiedzieć, co robisz.To było coś nowego.Miałem wspomóc Alice w jej nagłym kryzysie egzystencjalnym,a zamiast tego nagle musiałem się tłumaczyć z własnej egzystencji.Fakt, że od razu jej niezostawiłem, musi mówić o mnie coś ważnego i bardzo niepokojącego.- Z początku nekromancja była czymś, co zdarzyło mi się przypadkiem - oznajmiłem.- To chyba najbliższy opis.Ale przypadek bardzo słabo oddawał rzeczywistość.- Przypadkiem?- Tak, no wiesz, niechcący.Bez świadomej decyzji.- Znów obejrzałem się w stronędrzwi i powróciłem spojrzeniem do jej nieprzeniknionych oczu.- Aatwo jest przywołaćduchy.W każdym razie łatwiej niż odesłać.Jeśli jesteś we właściwym miejscu, a wokół kręcisię ich mnóstwo, wystarczy zacząć do nich mówić.Albo na nie spojrzeć.Albo podnieść rękę iwezwać gestem.U mnie to jest muzyka.- Co? Co to znaczy?- Impulsem jest muzyka.To z jej pomocą sprowadzam je i więżę.Gram na flecieprostym.Zaśmiała się z niedowierzaniem.- Niemożliwe!Wsunąłem rękę za pazuchę i wyciągnąłem flet.- Jezu.- W głosie Alice zadzwięczało bolesne zdumienie.- Czarodziejski flet!Pozwoliłem jej mi go zabrać.Spojrzała ponad nim na mą twarz, celując jak zminiaturowego karabinu.Przypomniało mi to Ditka, udającego, że strzela mi w stopy, żebymtańczył - a potem, jak rozgrzany był w moim śnie instrument.Po plecach przebiegł mi dreszczautentycznego niepokoju.Odebrałem Alice flet i schowałem na miejsce.- Ale egzorcyzmowanie duchów jest trudniejsze? - naciskała, znów posyłając mi tospojrzenie.- Zwykle znacznie trudniejsze.Tyle że nie ma tu żadnych reguł.Każdy przypadek jestinny.- Zmieniłem podejście.- Dobrze sobie radzisz z matematyką?- Lepiej niż z wiedzą o Navajo.Zdawałam ją nawet na maturze.Umiem mnożyć wpamięci czterocyfrowe liczby.- No więc dobrze.David Hilbert, matematyk pruski, żyjący pod koniecdziewiętnastego wieku, uważał, że da się stworzyć matematyczny model wszystkiego:krzesła, zdania, kleksa śmietanki w kawie, tego, z której strony nosisz jaja po włożeniu spodnii tak dalej.- Jasne.- Podobnie możesz spojrzeć na to co robię.Gram melodię i melodia to model.Tworzęmodel ducha.Opisuję go.dzwiękami.Ale jest w tym coś więcej.Jeśli zrobię wszystko jaknależy, to działa w obie strony.Wytwarzam bowiem więz: łączę ducha z dzwiękami.Umilkłem.Słowa nie mogły opisać tego, co robiłem.Zawsze się w nich plątałem, próbującto wyjaśnić.Alice jednak podjęła wątek.- To mi przypomina laleczkę wudu - rzekła z wahaniem.- No wiesz, laleczka wudu tomodel mający działać dokładnie w ten sam sposób.Zaklęcie bądz fetysz sprawia, że lalkaprzedstawia prawdziwą osobę, możesz w niej ukryć kosmyk włosów czy coś w tym stylu.Apotem, kiedy wbijasz szpilki w lalkę, osoba, którą przedstawia, czuje prawdziwy ból.Zaimponowała mi.To było znacznie lepsze porównanie niż to, do któregozmierzałem.- Właśnie - zgodziłem się.- Dokładnie to robię.Melodia, którą gram, przedstawiaducha.Aączę je ze sobą, sprawiam, że stają się dwiema częściami całości.I kiedy przestajęgrać.Nie dokończyłem zdania.I znów dotarłem do miejsca, w którym język nie pozwalałmi posunąć się dalej.Co się działo ze swobodnymi duchami, które pakowałem i odsyłałem?Dokąd je odprawiałem? Czy odchodziły na zielone pastwiska, czy po prostu przestawałyistnieć? Nie wiedziałem.Nigdy nie natknąłem się na wyjaśnienie, które nie brzmiałoby jakstek bzdur.- Kiedy przestajesz grać? - naciskała Alice.- Wówczas duch znika z tego miejsca.Odchodzi.- Dokąd?- Tam, dokąd odchodzi muzyka, kiedy jej nie gramy.Nie to spodziewała się usłyszeć i moje słowa, miast uspokoić, jeszcze bardziej niąporuszyły.Powinienem był się domyślić, że tak będzie.Co mogłem jej powiedzieć? Moja własna definicja życia obejmuje czas od kołyski pogrób.To, co się dzieje pózniej, uważam za coś innego.Jeśli potrafisz znalezć drogę do niebabądz piekła, to świetnie.Jeśli nie, nie powinieneś się kręcić po miejscowej frytkami albo wszufladzie komódki żony.Innymi słowy, jeśli w ogóle istniał jakikolwiek naturalny porządekrzeczy, stanowiłem jego część.Byłem ruchomym palcem, który nigdy niczego nie zapisywał,ale doskonale radził sobie z kasowaniem.- Spróbuj pomówić z księdzem - podsunąłem, kierując się typową, domorosłąmądrością.- Albo po prostu z kimś, kogo kochasz, komu ufasz.Może z Jeffreyem.Pogadajcieo tym.Nie uciekaj przed tym.Z doświadczenia wiem, że nie ma dokąd uciec.W tym momencie uświadomiłem sobie, że Alice przygląda mi się z bolesnymzdumieniem.- Z Jeffreyem? - powtórzyła z niedowierzaniem.- Co?- Może z Jeffreyem ? Czy nie tak właśnie powiedziałeś?Zastanowiłem się.Faktycznie.- Chodziło mi o to - spróbowałem - że powinnaś pogadać z kimś, kto.- Wiem, o co ci chodziło, Castor.Chcę wiedzieć, co, do diabła, miałeś na myśli.Uważasz, że Jeffrey i ja jesteśmy razem? Aączy nas romantyczny związek? Czypowiedziałam bądz zrobiłam cokolwiek, co mogłoby doprowadzić cię do takich wniosków?- Wygląda na to, że świetnie wam się razem pracuje - zagrałem na czas.- Bzdura! - Alice była naprawdę wściekła.- Nikomu nie pracuje się świetnie zJeffreyem.Aączy nas to, że ja odwalam robotę, a on chowa mi się pod spódnicą.- W porządku.- Rozłożyłem ręce w geście poddania.Moja kapitulacja nie zostałaprzyjęta.- Nie w porządku.Nic nie jest w porządku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]