[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysoki głos przewodniczki,która opowiadała o czyimś niespotykanym bohaterstwie.Wszystkiedzwięki oddaliły się po chwili i zostali w nieprzyjemnej, gęstej ciszy.Szacki wzdrygnął się, czując, że coś chodzi mu po ręce była to dłońSobieraj.Spojrzał na nią zdziwiony, ale Basia uśmiechnęła się tylkoprzepraszająco.Ręki nie puściła, było to nawet przyjemne.Ale tylkoprzez krótką chwilę, potem wszystkie inne uczucia wyparłogwałtowne uderzenie lęku.Z plątaniny czarnych korytarzy doleciałoich dalekie, ale wyrazne zwierzęce wycie. O kurwa powiedział Dybus.Sobieraj głośno westchnęła, kurczowo zacisnęła dłoń. Potrafisz powiedzieć, gdzie to? spytał Szacki, zadowolony, żew jego głosie nie słychać drżenia. Echo oszukuje, ale stawiałbym na zachód, w stronę synagogii kościoła Zwiętego Józefa.Do Podwala mam wszystko opisane,potem zobaczymy.Szli teraz znacznie wolniej i ostrożniej.Najpierw Dybus, potemSzacki i ciągle uczepiona jego ręki Sobieraj.Milczący Wilczurzamykał stawkę.Szackiemu przeszło przez głowę, żeby wyprowadzićstąd starego policjanta.Jeśli faktycznie ma klaustrofobię i dostaniew tych lochach ataku serca, to trochę skomplikuje ich wycieczkę. Gdzie teraz jesteśmy? zapytał.Przeszli około stu metrów,chodnik schodził łagodnym łukiem w dół, minęli do tej pory jednoskrzyżowanie i jedno boczne odgałęzienie, zasypane lessowymgruzem. Pod murami, z lewej strony mamy Stare Miasto, z prawejPodwale.Słyszycie?Wycie powtórzyło się, nawet jeśli było głośniejsze, to tylkotrochę.Sobieraj spojrzała na zegarek. Która? Za chwilę trzecia.Szli pomału dalej, słabe potępieńcze wycie było słyszalne zakażdym razem, kiedy się zatrzymali.W pewnej chwili dobiegł ichwyrazny, metaliczny dzwięk, jakby ktoś upuścił klucz francuski nabetonową podłogę warsztatu.Dybus zatrzymał się. Słyszeliście? Idziemy ponaglił Szacki i pociągnął Sobieraj, jej rękawyślizgnęła się z jego spoconej dłoni. O mój Boże wycedziła głucho, takim tonem, że wszyscy nanią spojrzeli.Basia Sobieraj podniosła pomału do góry dłoń, wbiałym świetle latarek było widać, że jest cała czerwona od krwi.Kobieta zgięła się wpół, wyraznie miała zamiar zwymiotować. Basiu, hej, spokojnie Szacki delikatnym ruchem wy-prostował koleżankę. Nic się nie stało, skaleczyłem się wprokuraturze, przepraszam, nie zdążyłem tego opatrzyć.Nie czułem,że krwawię, przepraszam.Spojrzała na niego wrogo, ale z ulgą.Bez słowa wyjęła zkieszeni cienki jedwabny szalik i prowizorycznie opatrzyła jego dłoń. Nie wiem, czy nie powinniśmy wysłać tutaj kogoś lepiejwykwalifikowanego mruknęła. Dziwne lochy, dziwne wycie, niewiemy, czego szukamy, jeszcze ta krew, zły znak. Szukamy Szyllera powiedział Szacki. Do tej pory jak ktośw tej sprawie ginął, to potem znajdował się sprawiony jak wieprzek. Jagnię raczej poprawił Wilczur. Wieprzek trefny. Trefny? Niekoszerny. W każdym razie jest szansa, że tym razem znajdziemy kogośszybciej. Skąd w ogóle wiesz, że to ma związek? Wycie, ujadanie, wszystko pasuje. Zwariowałeś? Sobieraj wykonała swój gest zdziwienio-oburzenia, z którym było jej bardzo do twarzy. Gdzie ci ujadaniepasuje? A co masz na obrazie w katedrze? Porwanie dziecka, jegozamordowanie, wytaczanie w beczce krwi i rzucanie resztek psom napożarcie.Czego jeszcze nie widzieliśmy? O Boże jęknęła Sobieraj, ale nie dlatego, że ta informacja jąprzeraziła.Tym razem wycie było wyrazniejsze, słychać też byłowściekłe, szczekliwe ujadania.Zniekształcony przez pokręconekorytarze dzwięk wydawał się piekielny, cierpła od niego skóra,sztywniały włosy, mięśnie napinały się, czekając na sygnał doucieczki. Nie przeszliśmy tak daleko jęknął Dybus. Może lepiejspieprzajmy. Spokój zakomenderował chłodno Szacki. Czego sięspodziewacie? Psa Baskerville'ów? Piekielnej bestii, ziejącejpłomieniami? Pies to pies.Ma pan broń, inspektorze?Wilczur odchylił połę marynarki, koło jego zapadniętej klatkipiersiowej kołysało się w kaburze coś, co wyglądało na klasycznegopolicyjnego walthera. Idziemy.Szybko.Ruszyli, potępieńcze zwierzęce dzwięki zbliżały się do nichbłyskawicznie, Szacki nie mógł pozbyć się wrażenia, że stoipośrodku drogi złapany w reflektory pędzącego samochodu i zamiastuskoczyć, zaczyna szarżować w jego stronę.To pies, to tylkoprzestraszony pies i akustyka małego pomieszczenia, nic więcej,tylko pies, powtarzał sobie w myślach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]