[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oczywiście.Gdyby przez pomyłkę ten facet nie dał wzastaw Fołcikowi paszportu Dareckiej, to nigdy niedoszlibyśmy prawdy, a w każdym razie nieprędko.- No dobrze, ale jak tu połączyć aferę szpiegowską zprzemytem narkotyków?Downar pokiwał głową.- Właśnie.To dla mnie także jest niezbyt jasne.Albo mamydo czynienia z dwoma szajkami, albo łączyli te dwaprocedery, co wydaje mi się wątpliwe.Bo jakiż szpieg będziesię narażał dodatkowo, szmuglując heroinę? Ale nieprzesądzajmy sprawy.Sądzę, że niedługo będziemy mogliniejedno wyjaśnić.- Nie wiesz nic o Bożenie? - spytałem.- Nie.Dzwoniłeś do Warszawy?- Tak.U mnie nikt nie odpowiada.Nie ma jej.Niewyobrażasz sobie jaki jestem niespokojny.- Cały nasz aparat szuka twojej żony.Jestem pewien, żelada dzień będziemy mieli o niej wiadomości.Przyjechaliśmy do Gdyni.- Jeżeli nie masz nic lepszego do roboty, to chodz ze mną doPLO - powiedział Downar.Zgodziłem się chętnie.To nie było takie proste.W Polskich Liniach Oceanicznychprzyjęto nas bardzo życzliwie, ale odszukać człowieka tylkona podstawie fotografii to problem.O Dzięciole oczywiścienikt nie słyszał.Po paru godzinach bezowocnego szperania w starych karto-tekach, zaczęliśmy już tracić nadzieję.Mieliśmy już zrezyg-nować, kiedy niespodziewanie dopomógł nam przypadek.Wszedł szczupły, niezbyt wysoki mężczyzna, któregoszybkie, energiczne ruchy zdradzały ogromną żywotność.Oczy miał ciemne, błyszczące, bardzo sugestywne.Pomagający nam w poszukiwaniach urzędnik podniósł sięze swego miejsca.- Panie kapitanie - powiedział, podchodząc do nowoprzybyłego.- Pan ma taką znakomitą pamięć.Może pansobie przypomina tego faceta.Tamten spojrzał na fotografię.- Tak, ta twarz nie jest mi obca.On chyba kiedyś pływał na Waryńskim.Czy to nie będzie Borczak?Kapitan rzeczywiście był obdarzony przez naturęfenomenalną pamięcią, To był Borczak.Bez truduodnalezliśmy jego kartę ewidencyjną.Zdjęcie się zgadzało.Kazimierz Borczak urodzony 24 lutego 1937 r.w Radomiu.Usunięty dyscyplinarnie z floty handlowej za szmugiel.Podejrzany o handel narkotykami.Z braku dowodów winyzwolniony z aresztu śledczego.Kiedy wsiadaliśmy do wozu, spytałem:- Czy w dalszym ciągu uważasz, że niepotrzebnie hulałempo nocy?Stefan z rozmachem trzasnął mnie w plecy.- Niech cię wszyscy diabli.Muszę przyznać, że poważniepopchnąłeś śledztwo naprzód.Triumfowałem.Wróciliśmy do Sopotu.Z ZAiKSu Downar połączył się zarazz Komendą Wojewódzką.Rozmawiał dosyć długo.Wreszcieodłożył słuchawkę i usiadł koło mnie na fotelu.Po wyraziejego twarzy zorientowałem się od razu, że coś nie gra.- Co się stało? - spytałem.- Teofil Monier odleciał dziś rano do Zurychu.Zerwałem sięna równe nogi.- A co z Bożeną?! - zawołałem.- Nie wiem.Był sam.Poczułem, że mi się robi słabo.Usiadłem.ROZDZIAA XINigdy w życiu nie wracałem w tak ponurym nastroju donaszego mieszkania.Nie wiedziałem co myśleć o tymwszystkim.Dręczyły mnie jak najgorsze przeczucia.Co siędzieje z Bożeną? Gdzie jest? Czy w ogóle jeszcze żyje? Jeżeliten facet wyjechał z Polski, to.Audziłem się nadzieją, że w domu zastanę jakąś wiadomość.Skrzynka na listy była pełna, ale ani słowa od Bożeny.Ześciśniętym sercem przekręcałem klucz w zamku.Pusto, głucho.W powietrzu unosił się niemiły zapachstęchlizny, jak to zwykle w dawno nie wietrzonymmieszkaniu.Otworzyłem okna i zrezygnowany usiadłem nafotelu.Byłem zupełnie wykończony.Dawne, spokojne życie z Bożeną wydawało mi się terazjakimś cudownym snem.Kino, teatr, spacery w Aazienkach,wyjazdy nad morze, do Zakopanego.W sobotnie wieczorysłuchaliśmy nieraz RadioKabaretu albo Podwieczorkuprzy mikrofonie , w niedziele chodziliśmy do przyjaciół.Boże, jacy byliśmy szczęśliwi.Dopiero teraz to sobie w pełniuświadomiłem, teraz, kiedy wszystko zdawało siębezpowrotnie straconą przeszłością.Rozkawałkować zwłokikobiety i wrzucić je do Wisły albo do morza, to przecież nictrudnego.Ileż już takich niezidentyfikowanych zwłokwyłowiono.Zimny pot wystąpił mi na czoło.Dostałemdreszczy.Wiedziałem, że po tych ludziach można sięspodziewać absolutnie wszystkiego.Zadzwonił telefon.Błyskawicznie skoczyłem do aparatu.Posłyszałem głos Stefana:- Pojedziesz ze mną do Radości?- Do Radości? Po co?- Borczak tam ostatnio mieszkał.Jeżeli nie masz ochoty tonie musisz.- Nie, nie.Pojadę.- Dobra.Będziemy u ciebie za piętnaście minut.Przyjechali.Downarowi towarzyszył porucznik Olszewski.Stefan, widząc moją zgnębioną minę, położył mi rękę naramieniu i spytał cicho:- %7ładnych wiadomości?- Absolutnie żadnych.Jestem przygotowany na najgorsze.- Dajże spokój, Zygmuś.Nie snuj takich makabrycznychprzypuszczeń.Nie sądzę, żeby jej zrobili jakąś krzywdę.Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.Tym ludziom wcalenie zależy na tym, żeby.Machnąłem ręką.- Daj spokój.Bardzo to miło z twojej strony, że usiłujeszmnie pocieszyć, ale.sam przecież nie wierzysz w to comówisz.Oni nie zawahają się przed żadną zbrodnią.Obajdoskonale wiemy.Zcisnęło mnie za gardło.Nie mogłem dalej mówić.Bałemsię, że lada chwila wybuchnę płaczem.Jechaliśmy jakiś czas w zupełnym milczeniu.Potem Stefanzaczął rozmawiać z Olszewskim, jakby chciał odwrócić mojąuwagę od posępnych myśli.W Radości widać już było wiosnę.Drzewa nabrzmiałypąkami, tu i ówdzie zaczynała nieśmiało zielenić się trawa.Słońce przygrzewało coraz energiczniej.Drzwi otworzyła nam ładna blondynka.Miała duże,niebieskie oczy, zadarty wesoło nosek i zaróżowioną twarz.Dwoje małych dzieci czepiało się matczynej spódnicy.- Panowie w jakiej sprawie?- Czy tu mieszka obywatel Kazimierz Borczak? - spytałDownar.- Mieszka, ale brata nie ma w domu.Męża także nie ma -dodała.- A kiedy brat pani wróci?- Nie wiem.Już go dawno nie widziałam.- Jak to? To nie nocuje w domu? Wzruszyła ramionami.- Gdzie tam nocuje.W ogóle już go nie ma od paru tygodni.- Co się z nim dzieje?Przyjrzała nam się uważniej i zmarszczyła brwi.- A panów co to właściwie obchodzi.- Chcieliśmy porozmawiać o bracie.- To proszę przyjść jak mąż będzie.Ja nie mam czasu narozmowy.Miała zamiar zatrzasnąć nam drzwi przed nosem, aleDownar szybkim ruchem wsunął nogę.- Milicja.Widząc służbową legitymację blondyna bardzo sięzmieszała.Odniosłem nawet wrażenie, że za bardzo.Wniebieskich oczach zobaczyłem strach.- Proszę, panowie pozwolą, ale ja nie wiem o co chodzi.Męża nie ma w domu.Jeszcze nie wrócił z pracy.Jeżelipanowie chcą, to mogą panowie poczekać.Proszę uprzejmie.Otworzyła drzwi, wycofując się do przedpokoju.Owionąłnas smakowity zapach wędzonego boczku.Na obiad byłagrochówka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]