[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie martwiłabym się teraz poprawczakiem - powiedziała cicho.-Mamy ważniejsze sprawy na głowie.Przede wszystkim musimy dotrzeć doStonebrook.Był wczesny wieczór, ciepły i spokojny.Teraz, kiedy wydostała się zTeksasu i trochę ochłonęła, doszła do wniosku, że od wczorajzachowywała się jak osoba niespełna rozumu.Udzieliło się jej przerażeniedzieci, straciła zdolność trzezwej oceny sytuacji, zupełnie się zagubiła.96R STeraz odzyskała spokój, przynajmniej do pewnego stopnia.Zastosuje siędo instrukcji zawartych w liście, zawiezie dzieci do Stonebrook Cottage,do matki.Jeśli przy okazji zagra na nosie dwóm Strażnikom Teksasu,trudno.Dzieci też się uspokoiły, widząc, że ciotka stanęła po ich stronie,przestała szukać niespójności w ich historii i zadawać podchwytliwepytania.Kara nie zamierzała oceniać zachowania Lillian i Henry'ego, niebyła ich matką.Teraz martwiła się tylko tym, co usłyszy w swojej poczcie głosowej,albo, mówiąc dokładniej, czego nie usłyszy.W nocy nagrał się Sam: Gdzie ty się, do diabła, podziewasz? Zadzwoń do mnie".Nie oddzwoniła.Wyłączyła komórkę, a kiedy włączyła ją w Bostonie, spodziewała sięwiadomości od Sama, Jacka i Susanny nakazujących jej powrót doTeksasu.Nie było nic.Mogło to oznaczać, że wszyscy zgodnie uznali ją za wariatkę, którejlepiej nie drażnić.Albo wprost przeciwnie, pozostawili jej wolną rękę,pokładając dużą ufność w jej rozsądek.To drugie było małoprawdopodobne.Ani Jack, ani Sam nie należeli do ludzi gotowych biernieczekać na rozwój wydarzeń.Susanna zresztą też nie.Po wylądowaniu w Bostonie Kara zostawiła za sobą tyle śladów, żeśrednio doświadczony policjant odszukałby ją bez trudu.Mogło to,oczywiście, świadczyć na jej korzyść - proszę bardzo, nie mam nic doukrycia.Nie dało się tego powiedzieć o serii głupot, których dopuściła się wnocy i rano.%7łałowała teraz, że ukradła Jackowi broń.Zrobiła to bezzastanowienia, w napadzie paniki, powodowana lękiem o bezpieczeństwo97R Sdzieci.Weszła do gabinetu Jacka, otworzyła szafkę z bronią i ukryła coltaw spodniach.Jack natychmiast by się domyślił, Susanna nic niezauważyła.Pocieszała się, że starczyło jej rozsądku, by wyjąć magazynek,pistolet ukryć głęboko w walizce, a naboje w torbie.Tym sposobemzabezpieczyła się niejako przed dalszymi konsekwencjami własnejgłupoty.Wiedziała, że Jack wybaczy jej numer z samolotem, ale nie kradzieżbroni.Przed opuszczeniem Teksasu wykonała jedno mądre posunięcie,prosząc Evę Dunning, by obejrzała rzekomy list Allyson.Eva była biegłymgrafologiem.Kara podczas pakowania znalazła jakąś starą pocztówkę odAllyson, potem zrobiła ksero listu, wycięła z kopii kilka niewinniebrzmiących słów, po czym podsunęła kartkę i fragment skopiowanego listuEvie.- Spróbuję ustalić, czy pisała to ta sama osoba - powiedziała Eva -choć dajesz mi dość skromny materiał.Kara nie odważyła się pokazać całego listu.Wyciągnięta w środkunocy z łóżka Eva była już i tak zaniepokojona i nieufna.- To wszystko, co mogę ci dać.Eva nie nalegała więcej.- Rozumiem, że nie powinnam o tym z nikim rozmawiać? - zapytałatylko.- Bardzo proszę, ale nie chcę, żebyś musiała kłamać.- Oczywiście.Obejrzę to, ocenię, potem podrę, wrzucę do klozetu ispuszczę wodę.Coś jeszcze?Umówiły się, że Kara zadzwoni do niej pózniej, ale postanowiła ztym zaczekać, aż znajdą się w Stonebrook.Jeśli list został sfałszowany i98R SAllyson nie miała pojęcia, co się dzieje z jej dziećmi, Kara wolała się otym dowiedzieć na miejscu.Była potwornie zmęczona, a powracające odczasu do czasu nudności dodatkowo ją osłabiały i stresowały.Sama już niewiedziała, czy to zatrucie, czy efekt nocy spędzonej z Samem, czy możepoczątki grypy.Kiedy dojechali do Bluefield, dzieci, zamiast się odprężyć, zsunęłysię w swoich fotelach, jakby chciały się ukryć.Minęli stary ratusz zamieniony w teatr letni, kościół, potemksięgarnię, elegancki sklep z winami, pub O'Reilly'ego, wreszcie obejścieJerichów z szarym domem, starą oborą i zaparkowanym na podwórzutraktorem.Kara pomyślała o Picie.Być może nadal miał do niej żal, żenamówiła go, by zgodził się pójść na ugodę.- Już niedaleko - powiedziała właściwie nie wiadomo po co.Dzieci milczały.Co prawda minęli już ostatnie domy wioski, jechaliteraz między polami, drogą na granicy gruntów rodziny Jericho iStockwellów, ale ani Lillian, ani Henry nie wychylali głów, ciągle skuleniw swoich fotelach.Stonebrook Cottage, chata z polnego kamienia, z czerwonymiokiennicami, stała w lesie, na niewielkiej polanie, do której prowadziławąska polna droga.Na dole była bawialnia, sypialnia, kuchnia i łazienka, dwiedodatkowe sypialnie o ściętych sufitach znajdowały się na poddaszu.Wewszystkich oknach wisiały proste zasłony z białego płótna.Wokół chatybył trawnik, rosło kilka rododendronówA dookoła pustka - las, dalej pola, żadnych innych domów.Karalubiła spędzać tu weekendy, w samotności, z dala od ludzi.Teraz99R Szastanawiała się, co pocznie, jeśli na tym pustkowiu pojawi się mężczyznaw czarnym sedanie.albo dwóch Strażników Teksasu.Kiedy zaparkowała pod wielkim starym orzechem, dzieciwyskoczyły z samochodu i rzuciły się w stronę drzwi.Lillian szybkowyjęła klucz ze skrzynki pocztowej.Kara uśmiechnęła się na to ich nagłeożywienie.Co za zmiana w porównaniu z minioną nocą.Wysiadła z auta iwciągnęła głęboko w płuca rześkie powietrze.Aż za dobrze zdawała sobiesprawę, jak wielką wzięła na siebie odpowiedzialność, nie informując owszystkim Allyson.- Idziesz, ciociu? - zawołał Henry od drzwi.- Muszę wykonać jeden telefon.Zaraz przyjdę.Obydwoje ześmiechem wbiegli do chaty, a Kara oparła się o samochód i wybrała numerEvy.Gdyby odebrał ktoś inny, przerwałaby połączenie.Odetchnęła z ulgą,kiedy usłyszała głos Evy.- Kara, jak dobrze, że dzwonisz.Martwiłam się o ciebie.Wszystko wporządku?- Dziękuję.Możesz swobodnie rozmawiać?- Tak, inaczej nie odezwałabym się do ciebie po imieniu.Jacktwierdzi, że robi wszystko, żeby policja nie zgarnęła cię pod zarzutemuprowadzenia dzieci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]