[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Płynęli zna-nym szlakiem turystycznym od strony Wiartla aż do Rucianego, a potem przezGuziankę na Bełdany i na wielkie rozlewisko Zniardw.Spacerowałem samotnie nad brzegiem rozkoszując się młodą zielenią oczere-tów i obserwując pierwsze kłosy zarodnikowe skrzypu bagiennego.W niewielkichzatoczkach wśród pływających zielonych liści zauważyłem drobne białe kwiatkijaskrów wodnych.Wieczór był wyjątkowo ciepły, toteż odezwały się żaby, wypełniając ciszęgłośnym rechotaniem, które to milkło, to znów wybuchało wrzawą, jakby tymkoncertem kierował jakiś dyrygent. Pięknie tu usłyszałem za swymi plecami głos panny Berty von Stra-chwitz.115 Tak przyznałem. Nie żałuję, że tu przyjechałam, choć nie wierzę, aby udało się Alfredowiodzyskać rodzinną biżuterię.Mnie zresztą w ogóle na tej biżuterii nie zależy, aleAlfred ma długi i został bez pieniędzy. Może zacząć pracować. On? zaśmiała się przecież nie ma żadnego wykształcenia.Stara panivon Dobeneck chciała, aby został prawnikiem, ale Alfredowi nie w głowie byłanauka. A pani? zapytałem zaciekawiony, że tak niezbyt pochlebnie wyraża sięo swoim narzeczonym. Moi rodzice są bogaci powiedziała, jakby to wszystko tłumaczyło.Nie była ładna.Miała zbyt grube nogi i przysadzistą sylwetkę, długi nos i wą-skie usta, ale oczy patrzyły bystro i wyrażały dużą inteligencję.Dobeneck należałdo mężczyzn bardzo przystojnych może jej się podobał i dlatego została jegonarzeczoną, bo o jego charakterze i wiedzy zdaje się nie miała zbyt wygórowane-go zdania. Niech mi pani wyjaśni odezwałem się dlaczego wtedy we Frankfurcieurządziliście tę maskaradę, w której i pani wzięła aktywny udział?Roześmiała się: Nie domyśla się pan? Miałam pana za sprytnego detektywa. Sądzę, że pani narzeczony usiłował na własną rękę dobrać się do schow-ka, ale otrzymał z Polski wiadomość, że schowek opróżniono.I pozostała jedynanadzieja, że to my wpadniemy na trop zaginionych zbiorów i zwrócimy mu biżu-terię. Tak przyznała z uśmiechem. Nie będę pytać, kim był człowiek, który przekazał wam informacje z Pol-ski, bo wiem, że i tak nie powie mi pani prawdy.Ale przecież mógłbym się odpani dowiedzieć, czego on szukał w Gardzieniu? Ach, nie ma w tym niczego podejrzanego.Po prostu Alfred poprosił, abyzrobiono mu fotografię jego rodzinnego domu.No cóż, Alfred bywa niekiedybardzo sentymentalny.Myślę, że to właśnie świadczy o jego charakterze. Owszem przytaknąłem bez większego przekonania.Znałem kilku bar-dzo sentymentalnych ludzi, którzy potrafili być niezwykle bezwzględni i okrutni.Pamiętniki i relacje o największych zbrodniarzach hitlerowskich prezentują namich jako ludzi sentymentalnych, którzy lubili muzykę, kochali ptaszki, głaskaliswoje dzieci po główkach, a jednocześnie tysiące, ba, miliony wysyłali do komórgazowych. Czy dużo pan zarabia? nieoczekiwanie zapytała mnie panna von Stra-chwitz. Wnioskując po pana staroświeckim samochodzie nie otrzymuje panwysokiej pensji.116 Zarabiam mało przytaknąłem ale ten, kto was poinformował, żeschowek na Czarcim Ostrowie został opróżniony, przekazał chyba także i opinięo mnie.Jestem nieprzekupny, ale wrażliwy na urodę kobiecą. A ja nie jestem ładna westchnęła z udanym ubolewaniem.Zapadł już zmierzch, gdy powróciliśmy do naszego obozowiska.Pani Herbst myła garnki nad wodą.Monika wracała właśnie od strony lasuz samotnego spaceru. Czemu poszła do lasu, a nie nad jezioro? zastanawia-łem się przez chwilę, ale nie mogłem znalezć w tym niczego podejrzanego.Niekażdy przecież, podobnie jak ja, woli wodę niż las.Nadeszła noc.Księżyc miał kształt sierpa i rzucał na ziemię zimny, zielonka-wy blask. Dobranoc powiedziała do nas pani Herbst i pierwsza poszła spać.Potemto samo zrobiła Monika, a także Berta von Strachwitz.Młody Dobeneck połknął jakąś pigułkę nasenną i także zaszył się w śpiworzew moim namiocie.Gdy po kwadransie i ja znalazłem się obok niego, spał jużmocno, cicho pochrapując.Leżałem i rozmyślałem.Słyszałem rechotanie żab, ale wreszcie i żaby umil-kły.Kilkakrotnie spoglądałem na fosforyzującą tarczę zegarka, najpierw o dzie-siątej w nocy, potem o dwunastej.Mimo chrapania Dobenecka zaczynałem jużdrzemać, gdy wreszcie usłyszałem oczekiwany głos puszczyka, który dochodziłod skraju lasu.A więc Winnetou zjawił się z informacją od pana Eugeniusza.Cicho wymknąłem się z namiotu i już na zewnątrz pośpiesznie naciągnąłemna pidżamę welwetowe spodnie i bluzę.Ubierając się bezwiednie zerknąłem doswego samochodu i ku memu zdziwieniu stwierdziłem, że nie ma w nim Moniki.Głośny rechot żab zagłuszył chyba szmer otwieranych drzwiczek samochodu.Ostrożnie na palcach minąłem mercedesa.Pani Herbst także nie było.Kołdrależała odrzucona na bok, widziałem prześcieradło i poduszkę.Tylko panna Berta von Strachwitz spokojnie spała w samochodzie Dobenecka. Do licha pomyślałem gdzie się podziały nasze dwie Gracje?Znowu usłyszałem płacz puszczyka na skraju lasu.Nie pozostało mi nic inne-go, jak udać się tam, gdzie czekał na mnie mój przyjaciel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]