[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasi przewodnicy zostawili nas samych; bez wątpienia chcieli dać nam możliwośćprzetrawienia wszystkich informacji, jakich dotychczas nam dostarczyli, chociaż nie miałam złudzeńco do tego, że nasza rozmowa dociera do niepowołanych uszu, tak mechanicznych, jak iautentycznych.- Zamierzam powiedzieć coś, co ci się pewnie nie spodoba.Chrząknął i pociągnął łyk diet coli.- To mi dopiero nowość.Ciągle to robisz.Pozwoliłam, aby na chwilę zapadła cisza, na tyle długa, żeby przestał się uśmiechać; zauważyłam, jaksię napina, przygotowuje na to, co miałam mu do powiedzenia.- Nie zostanę tu.Znieruchomiał i spojrzał mi w twarz.Nie potrafiłam w tym momencie stwierdzić, co myśli, alewiedziałam,co czuje: ten sam narastający gniew, który nosił w sobie, od kiedy zrozumiał, jak bardzo skrzywdzonoIsabel.Ten gniew powodował nami obojgiem, podobnie jak potrzeba działania.Różnica między namipolegała na tym, że inaczej definiowaliśmy działanie.- Dlaczego?- Ponieważ moja walka nie toczy się tutaj.Czy mogłabym się tu przydać? Tak.Ale mogłabym sięprzydać wszędzie, w szpitalu, w strefie wojny lub klęski żywiołowej.Tymczasem moim obowiązkiemjest odnalezć Perłę i powstrzymać ją.Nie mogę tego zrobić z tej szkoły.- Myślisz, że ja nie chcę stąd prysnąć i nasycić się zemstą? Chcę, i to już, do jasnej cholery! Ale niemogę zostawić Ibby, żeby sama musiała przez to przechodzić.I ty też nie możesz.Na tyle cię znam.Przełknęłam ślinę.- Mylisz się.Mogę.To, co powiedziałam, było złe i brutalne, nie chciałam jednak, żeby pozostały jakieś wątpliwości;bałam się gwałtowności jego reakcji.ale nie po raz pierwszy Luis mnie zaskoczył.Spojrzał na swój talerz, wziął chips i zjadł go powoli, zamyślony.- Wiesz, że te dzieci potrzebują naszej ochrony - powiedział.-1 naszej pomocy.Isabel potrzebujenaszej pomocy.- Te dzieci są niewypałami Perły, Luisie.Wyrzutkami, odpadami.Ona im nie zagraża; to, że wypuściłaje w świat, gdzie szerzą zamęt i absorbują siły najlepszych Strażników, działa tylko na jej korzyść.Rzuca nam rannych i umierających pod nogi, żeby nas spowolnić.Nie widzisz tego?- Nie.Widzę dzieci, które potrzebują pomocy - powtórzył.- A kim ty jesteś, do jasnej cholery, żeby jenazywać niewypałami? - Rozzłościłam go albo raczej wskazałam mu ujście dla jego złości.Siebie.-One wykazująsię większą odwagą, wstając każdego dnia i stawiając czoło światu, niż ty będziesz kiedykolwiekmiała okazję w całym swoim życiu.Nazywasz Ibby niewypałem? Odpadem?A jakże.To właśnie zrobiłam.- To nie jest ocena osobista.- A co to jest, do diabła?! - Odepchnął talerz, poderwał się i zaczął krążyć po pokoju, rzucając migniewne spojrzenia, ponury i wściekły.- Ty zimna suko.Potrafisz siedzieć tu i mówić mi takierzeczy?! Zawsze wiedziałem, że w środku jesteś jakąś kosmitką, ale do ciężkiej cholery, myślałem, żeci na nas zależy.- Zależy mi.Kocham Ibby.I kocham ciebie.Ale znam swoją powinność i tutaj jej nie spełnię, robiącto, co tu trzeba robić.Tu można jedynie opatrywać śmiertelne rany.Zaśmiał się ostro, nieprzyjemnie.- Miłość.Tak myślałem, że wcześniej czy pózniej z tym wyskoczysz.Zawsze ranisz tych, którychkochasz? No więc pieprz się, to nie miłość, to egoizm.Nie potrzebujemy cię.Jeżeli chcesz wziąć nogiza pas, to zabieraj stąd swój tyłek i zjeżdżaj.Nie ma co tego przeciągać.Ibby będzie bez ciebie lepiej.I mnie też.Byłam przygotowana na to, że będzie bolało, lecz nie aż tak.Nie tak, jakby ktoś wyrywał miwnętrzności i palił je żywcem.O dziwo, nie był to jednak wyłącznie ból - również gniew.Miałamrację i Luis to wiedział - nie mógł jednak tego słuchać.Zobaczyłam w nim słabość.Był tylko człowiekiem.W pokrętny sposób ułatwiło mi to zadanie.- Jeżeli mnie tu nie chcesz, to nie ma żadnego powodu, żebym została, prawda?- %7ładnego - odparł.Jego wzrok zrobił się twardy jak obsydian.Bez śladu zniknął mężczyzna, któregojeszcze wczoraj całowałam.Mężczyzna, który mnie obejmowałi pokazał mi słodycz ludzkiego życia tak, jak sobie nawet tego nie wyobrażałam.Mężczyzna, którysprawił, że się w nim zatraciłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]