[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy bank został do szczętu rozbity, idzie się grać przy innym sto-le.Tym innym stołem jest dla nas cywilizacja powszechna, europej-ska cywilizacja.Ja przynajmniej uważam się za syna cywilizacji, jej464 Nad Niemnem - tom IIIsokami wykarmiony zostałem, z nią przez tyle lat pobytu mego zagranicą zżyłem się, nic więc dziwnego, że bez niej już żyć nie mogęi że tutejsze soki tuczą mi wprawdzie ciało w sposób.w sposóbprawdziwie upokarzający, ale ducha nakarmić nie mogą.Słuchała, słuchała i może miała takie poczucie, jak gdyby ziemiaspod stóp się jej usuwała, bo obie jej dłonie mocno ściskały krawędzstołu.- Boże! Boże! - kilka razy z cicha wymówiła, a potem jedną rękęod stołu odrywając i ku oknu ją wyciągając, z trudem, zdławionymgłosem zaczęła:- Idz na mogiłę ojca, Zygmuncie, idz na mogiłę ojca! Może z niej.może tam.- Mogiła! - sarknął - znowu mogiła! Już druga dziś osoba wypra-wia mię na mogiłę! Ależ ja za mogiły bardzo dziękuję.przede mnążycie, sława.- Bez sławy, bez grobowca, przez wszystkich zapomniany,w kwiecie wieku i szczęścia ze świata strącony, twój ojciec.tam.- Mój ojciec - wybuchnął Zygmunt - niech mi mama przebaczy.ale mój ojciec był szaleńcem.- Zygmuncie! - zawołała, a głos jej dzwięczał zupełnie inaczej niżzwykle: przerazliwie jakoś i groznie.Ale i on także miał w sobie trochę popędliwej krwi Korczyń-skich, którą wzburzył niezłomny opór matki.- Szaleńcem! - powtórzył - bardzo szanownym zresztą,.ale donajwyższego stopnia szkodliwym.- Boże! Boże! Boże!- Tak, moja mamo.Niech mama mnie przebaczy, ale ja mam pra-wo mówić o tym, ja, który nie mogę zająć przynależnej mi w świeciepozycji, który nieraz w szczęśliwszych krajach czułem przybite domego czoła piętno niższości, który o połowę uboższy jestem przezto, że mój ojciec i jemu podobni.- Wyjdz! wyjdz stąd! - nagle głos z piersi wydobywając zawołała.465 Eliza Orzeszkowa- Co najprędzej, o! co najprędzej.bo lękam się własnych ust.o!.Nie dokończyła, tylko z wysoko podniesioną głową i twarzą,której kredowa bladość w ramie czarnego czepka odbijała na tlezmierzchu, rozkazującym gestem wskazywała mu drzwi.- Ależ pójdę! pójdę! z mamą o tych rzeczach rozmawiać nie po-dobna! Mogiły, złorzeczenia, tragedie! Co się tu dzieje! Co się tudzieje! I o co? za co? dlaczego? Gdyby o tym gdzie indziej opowia-dać, nikt by nawet nie zrozumiał i nie uwierzył!Wyszedł i po cichu drzwi za sobą zamknął.Są ludzie, którzy płakać umieją tylko nad mogiłami drogich sobieistot, czym zaś jest rozpacz nad śmiercią uczuć i ideałów doznawa-na, nie wiedzą.Lecz ta wspaniała kobieta, która z twarzą jak opłatekbiałą stała śród zmroku niby w kamienną kolumnę przemieniona,czuła teraz, że na drodze jej życia i na dnie jej serca wznosi się drugamogiła, rozpaczniejsza jeszcze od pierwszej, bo nic już po sobie niepozostawiająca.W tę drugą mogiłę kładły się na wieki i bezpow-rotnie ją żegnały najdroższe jej uczucia i nadzieje; rozkładała sięw niej, niby ciało w retorcie śmierci na marną parę przerabiane,wiara jej w geniusz i w szlachetność syna.Wydało się jej nawet, żeczuje zapach trupa i że ten trup znajduje się w niej samej, zalega dnojej własnej piersi, którą zdjęło śmiertelne zimno.Byłażby to agoniajej wielkiej miłości dla syna? Czyżby go kochać przestawała? Pierśjej stygła, jakby w niej zagasł jedyny płomień, który utrzymywałjej życie.Ona rozumiała, co tam gaśnie, i obie dłonie mocno przy-ciskała do serca, chcąc może zatrzymać to, co z niego ulatywało.Czuła, że wraz z zanikaniem jej miłości i wiary niezgłębiona próż-nia otwiera się przed nią, kruszą się same podstawy jej bytu, jakiśnóż ostry i nielitościwy podcina same korzenie jej życia.Z postawyjej, ruchów rąk i drżenia rysów widać było nieznośną mękę, którabolesne prądy rozsyłała od kończyn do kończyn jej ciała, siłą cier-pienia, zda się, wywlekając z niej duszę.Wtem oczy jej oślepiło ja-kieś wielkie, jaskrawe światło.Był to ów pas na niebie, przed chwilą466 Nad Niemnem - tom IIIróżowy, a teraz krwawo zaczerwieniony, który za drzewami ogrodui nad nimi pozostawiło zaszłe już słońce.Szeroki, równy, gdzienie-gdzie zbałwaniony, podobnym on był do rzeki krwi, po której prze-pływały kiry fioletów i nad którą, niby rozwiewna gloria, ulatywałyzłotawe pary.To zjawisko przyrody dla kobiety, która patrzała nanie, przedstawiło jakiś symbol i uderzyło jej w oczy jakimś przypo-mnieniem.Z miejsca, na którym stała, widziała tylko wąski, dalekirąbek błękitu, do promienia ideału, do wiecznej, chociaż dalekiejnadziei podobny, lecz więcej nic, nic prócz tej rzeki krwi ciemny-mi kroplami jak ciężkimi łzami usianej, złotawą parą buchającej.Patrzała, patrzała, aż dłonie podnosząc do skroni, jak ktoś, kto przedgwałtownym wichrem ostać się nie może, okręciła się na miejscui z jękiem na ziemię upadła.Kolana jej i ręce splecione, którymi so-bie zasłoniła czoło, z głuchym stukiem o posadzkę uderzyły.Po po-koju rozlegać się zaczął szept, to gwałtowny, to znów tak cichy, jakgdyby z konającej piersi wychodził:- Widziałeś? Ciebie znieważył! Pamięć twoją, grób twój.Ide-ały nasze, wiarę, pragnienia zdeptał! Andrzeju! czy ty mię słyszysz?czy ty mi przebaczasz? Moja wina, moja wina, moja bardzo wielkawina! Ale ja tego nie chciałam.Zmierci, o! śmierci!Ale śmierć nie byłaby okrutną, gdyby przybywała ku tym, którzyjuż życia nie pragną.Silne jej ciało zwycięsko opierało się targającejnim rozpacznej burzy.Przed oknem zasłoniętym czerwonością nie-ba długo z twarzą przy ziemi leżała, aż gdy podniosła ją i spojrzaław górę, wyraz niemego, osłupiałego zachwycenia napełnił jej oczy.Po raz drugi doświadczyła wizję której pragnęła i wzywała zawsze.Widziała Andrzeja.Kształty jego zaledwie rozróżniać mogła, boowijały je złotawe pary, ale wypukłe rysy, w ciemnej gęstwinie wło-sów, z krwawiącą się plamą na czole, męczeńską bladością odbijałyna tle krwawego obłoku.W te rysy wpatrzyła się ze stokroć większąjeszcze miłością niż w owym dniu dalekim, gdy ukochany zdejmo-wał z jej skroni welon oblubienicy.Cisza głęboka, taka, jaka na zie-467 Eliza Orzeszkowami bywa tylko przed wejściem jutrzenki, dokoła niej zaległa.Naj-lżejszy szmer ucha jej nie dolatywał; nie czuła też twardości ziemi,na której klęczała, ani przestrzeni rozdzielającej ją z zawieszonympod niebem zjawiskiem.- Czy mi przebaczasz? - drżącymi usty szeptała.Ale on, złotawą glorią owinięty, leżał na krwawym obłoku cichy,smutny, w daleki rąbek błękitu zapatrzony.Zdało się jej tylko, żez mglistych obsłon wydobyte, przejrzyste jego ramię na mgnienieoka wyciągnęło się nad jej głową.- Bez ojca wzrósł - szeptała - bez ojca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Zapolska Gabriela Moralnosc pani Dulskiej 9789185805136
    Przerwa Tetmajer Kazimierz Na skalnym Podhalu 9789185805846
    Boguslawski Wojciech Krakowiacy i górale 9789185805877
    Zeromski Stefan Przedwiosnie 9789185805501
    Nad Niemnem Orzeszkowa Eliza
    Irving John Jednoroczna wdowa(1)
    Hustawka Deborah Moggach
    George Melanie 02 Zakładniczka
    Christopher Brookmyre [Jack P Country of the Blind (epub)
    Kraszewski Józef Ignacy Porwania Kunigas; Boża opieka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • albionteam.htw.pl