[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W istocie, nastał bieg tak pełny, że Baryka przymknął oczy.Czekałna katastrofę.Rad by był wydobyć ręce spod uścisku łokci Hipolitai w pełnym biegu zeskoczyć, lecz Wielosławski nie popuszczałswego pasażera.Krzyk jego, popędzający konia, stał się dzikii srogi.Bat jego świstał.Ta wariacka jazda trwała tak długo, że pasa-żer stracił wszelką nadzieję, żeby się kiedykolwiek skończyć mogła.Czuł zawrót głowy i mdłości.Za żadną jednak cenę nie byłby się przyznał do tego niery-cerskiego stanu.Milczał mężnie i wytrwale czekał.Jak przez senusłyszał w tym locie jakieś nawoływanie.Zobaczył jakieś z bokuruchome plamy, ale tak niejasno, w takich gzygzakach, że to niedotarło do jego świadomości.Lecz oto Wielosławski począł zdzie-rać lejcami swego skakuna.Linijka pędziła jeszcze, lecz już bardziejśrodkiem szosy.Hipolit puścił ręce Cezarego i z całej siły siepałw tył lejcami rozbieganego konia.Wreszcie przeforsował go, puściłw kłus i stanął na miejscu.- Patrz, jak mię ten wariat urządził! - zawołał Hipolit zeskakującz linijki na ziemię.- Który wariat?- Jeden z wariatów.Istotnie, cały Hipolit był zabryzgany błotem, lepki od stóp dogłów.Twarz jego ledwie było widać pod bryzgami.- Zdaje mi się, że na nas ktoś wołał - rzekł Cezary.- Skąd?Rozejrzał się po polach i roześmiał radośnie:- A! Pani Laura.130 Przedwiośnie- Gdzie? Jaka znowu Laura?- Sąsiadka nasza, pani Laura Kościeniecka, ze swym narze-czonym.Patrzże!Cezary obejrzał się dookoła i rzeczywiście spostrzegł  sąsiadkę.Zbliżała się młoda dama sadząc ślicznymi, wspaniałymi skokamina przepysznym szpaku.Obok niej kłusował jezdziec na gniadymwierzchowcu.Dama jechała po męsku, doskonale trzymając się nasiodle i świetnie władając koniem.Gdy z polnej drogi zbliżyła siędo szosy i miejsca postoju bohaterów linijki, Cezary mógł oglądaćjej obcisły strój męski, lekkie buty, żółtawe ineksprymable, krótkispencerek i niski, okrągły kapelusz.Bujne blond włosy nad wyrazpięknego koloru, zwinięte w duży węzeł w tyle głowy, doskonalebyły ujęte przez owo niskie nakrycie głowy.Dama śmiała się dorozpuku, przypatrując się z uwagą Hipolitowi.- Pospieszamy panu na pomoc, miły sąsiedzie! Jechaliśmy właś-nie z panem Władysławem moimi granicami - aż tu widzimy, żekogoś natrakcie konik ponosi - ha-ha-ha!.- Myli się pani.Konik nas wcale nie ponosił.- oburzył się Hipolit.- Doprawdy? Nie? A to się cieszę.Bo już współczułam bliz-niemu.- Dziękuję w każdym razie za współczucie w swoim imieniui w imieniu mego przyjaciela, Cezarego Baryki.- A! - skinęła głową pani w stronę Baryki.- Zdaje mi się jednak,że moje współczucie raczej ubodło sąsiada.- ciągnęła złośliwie,zwracając się znowu w stronę Hipolita.W ogóle  przyjaciela Baryki zdawała się nie dostrzegać, jakby byłczymś daleko mniej interesującym w tym zaprzęgu niż koń Kasztan.- Ależ go pan zmydlił! - wtrącił mocnym, basowym głosemtowarzysz pani Kościenieckiej.- Cały koń w pianach.Myślę, że gopan napalił.Ależ dycha! Kiedyż pan powrócił?- Wczoraj.- Tiens! - syknęła pani.- I już dziś rano tak forsowna eskapada!131 Stefan %7łeromski- Na wojnie przyuczono nas rano wstawać.- A pan także z wojny? - zapytała młoda dama zwracając się doCezarego.- Tak.Oczywiście.Tak jest, z wojny.- Pan pozwoli, że się przedstawię.- rzekł do Cezarego swym naj-niższym basem towarzysz pani Kościenieckiej.- Jestem Barwicki.- Baryka.- Z uszanowaniem patrzę na prawdziwych żołnierzy.- mówiłz oczyma przymrużonymi chytrawo.- Sam tutaj jedynie na miejscudziałając w zakresie organizacji i świadczeń, prawdziwie cześć mamdla żołnierzy.- Wiadomo przecie, że pan nie mógł iść ze względu na swąastmę.- wtrąciła pani Kościeniecka.- Pan Władysław chory na astmę? Tak? Nic nie wiedziałem.-dziwił się Wielosławski.- To widocznie podczas wojny musiał siępan tej astmy nabawić.- Gdzież tam! Już dawniej pan Władysławmiał ataki duszności, a teraz się to uwidoczniło, gdy go lekarze pod-czas superrewizji zbadali.- %7łyczę panu z serca powrotu do normalnego zdrowia! - mówiłWielosławski z najszczerszymi drwinami do potężnego jezdzca,który mógłby pospołu ze swą astmą mury forteczne łamać.- Dziękuję, dziękuję.- bełkotał tamten ściskając co prędzejwyciągniętą prawicę.- A czy panowie zdają sobie z tego sprawę, że jesteście na moimpolu? - rzekła nagle pani Kościeniecka.- Zajechaliście moje dzie-dziny. Gdy jeleń wszedł w moją puszczę, jeleń mój.Proszę domnie na śniadanie.- Pani Lauro! W takiej postaci? Proszę spojrzeć na mnie okiemuwagi i litości.Czy w takim stanie zabryzgania mogę jechać do Leńca?- Może pan jechać! Jeszcze się tam w Leńcu może znajdzie jakikawałeczek mydła, to się pan cudnie odmyje, a chłopiec panu ubra-nie oczyści [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Wiechecki Stefan (Wiech) Cafe pod Minogš
    Stefanski Stanislaw Gleboki kosmos
    Stefan Grabiński Nowele
    Zapolska Gabriela Moralnosc pani Dulskiej 9789185805136
    Przerwa Tetmajer Kazimierz Na skalnym Podhalu 9789185805846
    Boguslawski Wojciech Krakowiacy i górale 9789185805877
    Orzeszkowa Eliza Nad Niemnem 9789185805198
    Zeromski Stefan Promien.(m76)
    Zeromski Stefan Popioly.(m76)
    stefan, eromski przedwiosnie www.przeklej.pl
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ninue.xlx.pl