[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Alezrozum, Diego, nie mamy szans na rozwód.Musimyjakoś ułożyć sobie życie.- Naprawdę tak myślisz? - spytał unoszącgłowę.Zbliżyła się do niego, w ostatnim desperackimwysiłku, aby przełamać dzielący ich dystans.Aagodneoczy szukały jego wzroku.Wyglądała młodo i bardzopociągająco, rozbrajała go, była coraz bliżej, czułzapach perfum i ciepło jej ciała.Nagle zawirowały258wspomnienia i poczuł, że słabnie.Wyczuła, że w jakiś sposób staje się jej uległy.Dodało jej to odwagi.Wyciągnęła ręce, położyła muna piersi, czując chłód skóry i miękką plątaninęwłosów, kryjącą mocne mięśnie.- Diego, jesteśmy mężem i żoną - wyszeptała.Odrzucił głowę i zesztywniał.Nie, powiedziałw duchu, nie omota go po raz drugi.- Za każdym razem, kiedy mnie pani dotyka,seora Laremos, czuję wstręt - powiedział lodowato.-Wolałbym do końca życia sypiać sam, niż dzielić ztobą łoże.Jesteś odpychająca.Spojrzała na niego oczami zranionej łani. Wstręt". Jesteś odpychająca".Nie mogła tegosłuchać dłużej.Azy stanęły jej w oczach.Z grymasembólu na twarzy rzuciła się do drzwi, które zostawiłuchylone, biegła korytarzem z rozwianymi włosami.Kiedy przemykała w stronę drzwi wyjściowych, czułana sobie spojrzenia kobiet obserwujących ją bacznie zbawialni.Dom był piętrowy, położony na skarpie, zszerokim gankiem.Wyrosły przed nią kamienneschody wiodące w dół.Zlepa od łez, w strugachdeszczu, straciła równowagę.Kiedy runęła głową wdół, w ciemność, nie czuła ulewy ani bólu.Tępeuderzenie wstrząsnęło nią.Gdzieś w oddali męskigłos złorzeczył i przeklinał, zdawało się, że już pozazasięgiem jej świadomości.259Doszła do siebie w szpitalu, otoczonapostaciami w białych fartuchach.Dyżurny lekarz byłAmerykaninem, młodym, jasnowłosym, o niebieskichoczach i przyjaznym uśmiechu.- No, nareszcie - powiedział łagodnie, kiedydrgnęła i otworzyła oczy.- Lekki wstrząs, byliśmy owłos od poronienia.- Jestem w ciąży? - spytała sennie.- Gdzieś od dwóch i pół miesiąca - przytaknął.- Miła niespodzianka?- Chciałabym, żeby tak było - westchnęła.-Niech pan nie mówi o tym mężowi, zgoda?Wystarczająco wiele nerwów już go to kosztowało -dodała, dobrze odgrywając swoją rolę przed młodymmężczyzną.Nie chciała, aby Diego dowiedział się odziecku.- Przykro mi, ale musiałem go uprzedzić, żeciąża jest zagrożona - powiedział przepraszająco.Kiedy tu panią przywieziono, była pani w bardzozłym stanie.To prawdziwy cud, że nie straciła panidziecka, i mimo wszystko chciałbym, aby na wszelkiwypadek przeszła pani serię badań.Wybuchnęła płaczem.Wszystko powróciło: jejmałżeństwo na siłę, nienawiść jego rodziny, jegonienawiść.- Nie chcę, aby się dowiedział, że dzieckozostało uratowane - błagała.- Zaklinam pana, niewolno panu powiedzieć mu o tym, nie wolno! Nie260mogę tu zostać, nie mogę urodzić dziecka otoczonamurem nienawiści.Zabiorą mi je i nigdy już go niezobaczę.Nie zdaje sobie pan sprawy, jak oninienawidzą mnie i mojej rodziny.- Przecież nie mogę go okłamać - westchnąłciężko.- Nie wymagam tego od pana - powiedziała.-Jeśli rano będę mogła opuścić szpital, a pan niebędzie z nim rozmawiał, powiem mu, że dziecka nieudało się uratować.- Przecież nie mogę go okłamać - powtórzyłlekarz.Wzięła głęboki oddech.Teraz poczuła ból.- Ale może pan z nim nie rozmawiać?- Postaram się być dla niego nieuchwytny -obiecał.- Ale jeśli mnie spyta, będę musiałpowiedzieć mu całą prawdę.To mój obowiązek.- Czy wyznanie pacjenta, tak jak spowiedz, niejest otoczone tajemnicą? - zapytała z gorzkimuśmiechem.- Jest, ale kłamstwo to co innego.Zresztą niepotrafię udawać - powiedział.- Aatwo mnie przejrzy.- W porządku - wyszeptała.- Mniejsza o to.Zawahał się przez sekundę.Potem pochylił sięnad nią, zbadał głowę.Mocno zabolała.Po kilkuminutach przyniósł coś na uśmierzenie bólu i kazałprzewiezć ją do separatki z całonocną opieką.Zastanawiała się, czy Diego przyjdzie ją261odwiedzić.Pózniej pogrążona w półśnie, zobaczyłago przy łóżku.Głos Diega był dziwnie matowy.- Jak się czujesz? - spytał.- Powiedzieli mi, że wyjdę z tego cało -odpowiedziała, odwracając od niego głowę.Zanurzył ręce głęboko w kieszeniach ipopatrzył na nią z przerazliwym smutkiem w oczach,smutkiem, którego jeszcze nie znała.- Tak mi przykro.z powodu dziecka -powiedział sztywno.- Jedna z sióstr powiedziała, żelekarz, który się tobą opiekuje.wspominał, iż wczasie upadku doznałaś ciężkich obrażeń.Niezdawałem sobie sprawy, że w grę wchodzi dziecko -dodał powoli.- Nie musisz się o nie więcej kłopotać -powiedziała głucho.- Oszczędzę ci kolejnej pułapki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]