[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podobnie jak metastaza pod szklaną kopułą, Sudbury przypominało terazpółkulę.Przecięli je od wschodu.Skóra głębinowa Ciarkę zwijała się w polu niczymślimak w płomieniach.Naładowane cząsteczkami powietrze zamieniło śmigła wrozedrgane wiry jasnoniebieskich iskier.Efekt ten napełnił ją uczuciem osobliwejnostalgii.Wydawał się niemal bioluminescencyjny, jak mikroby świecące w gorącugłębokomorskich smokerów.Przez chwilę mogła udawać, że za wirującymiłopatami podąża jakiś powietrzny wariant Ogni Zwiętego Elma.Ale tylko przez chwilę.Tutaj istniał tylko jeden warty odnotowaniamikroorganizm i bynajmniej nie miał on właściwości fluorescencyjnych.Znalezli się po drugiej stronie, sunąc na zachód przez wyższe partie rdzeniaSudbury.Zciany miejskiego kanionu majaczyły blisko po obu stronach.Błyskawicesypały iskrami, rozświetlając wąski pas nieba widoczny nad głową.Daleko w dole,co jakiś czas przesłaniana przez nowe konstrukcje, po dnie kanionu biegłaszczątkowa linia rapitransu, przypominająca naprężoną, miedzianą nić.Wznowiła ładowanie magazynków z otwartego plecaka.Lubin pokrótcewyjaśnił jej tę procedurę gdzieś nad Georgian Bay.Każdy magazynek zawierałtuzin pocisków wybuchowych, którym przypisano różne kolory w zależności odfunkcji: rozbłyskowe, gazowe, świdrujące i niszczące.Po kolei wkładała je dopokrowców przy pasie zaciśniętym na jej udzie.Lubin rzucił jej spojrzenie.- Nie zapomnij zaplombować plecaka, gdy skończysz.Jak taśma?Rozpięła koszulkę i sprawdziła skórę głębinową pod spodem.Szeroki Xsamoprzylepnej taśmy blokował wlot elektrolityczny.- Wciąż lepi.- Z powrotem zapięła przebranie lądowca.- Czy wszystkie teprzeloty na niewielkich wysokościach nie martwią lokalnych władz?- Nie tych władz.- Jego ton podsuwał obraz przewracania niewidomymi oczami.Najwyrazniej plastry, antidota i wypatroszone ciała kupiły coś więcej niż tylkośrodek transportu.Ciarkę nie ciągnęła tematu.Umieściła ostatni magazynek namiejscu i zwróciła uwagę przed siebie.Kilka przecznic przed nimi kanion kończył się otwartą przestrzenią.- Więc tu się ukrywa - mruknęła.Lubin zmniejszył prędkość do tego stopnia, żeteraz ledwo dryfowali do przodu.Rozciągał się przed nimi, na podobieństwo ogromnego, ciemnego Koloseum,otwarty obszar wyrzezbiony w klaustrofobicznej architekturze.Lubin zupełniezatrzymał Sikorsky ego-Bella na wysokości trzystu metrów, na samej granicyobszaru.Przypominało to otoczoną murem fosę o boku dwóch przecznic.Na samym jejśrodku piętrzył się samotny drapacz chmur, żłobkowana, wielofasetowa wieża.Upiorna korona niebieskiego światła rzucała słabą poświatę z jej dachu.Wszystkoinne spowijał mrok, sześćdziesiąt pięć pięter i ani jednej zapalonej żarówki.Prowizoryczne fundamenty blizniły oczyszczoną ziemię po wszystkich stronach,pozostałości po zburzonych budynkach, które wypełniały okolicę w radośniejszychczasach.Zastanawiało ją, co zobaczyłyby oczy lądowca, o ile kiedykolwiek przychodzilitu po zmroku.Być może, gdy mieszkańcy Sudbury spoglądali w stronę tego miejsca,nie widzieli wcale Pogromców Entropii.Być może widzieli nawiedzoną wieżę,ciemną i złowrogą, pełną szkieletów i chorych, pełzających stworzeń.Czy ktośmógł winić ludzi za to, że zagubieni w trzewiach dwudziestego pierwszego wieku,oblegani przez obce mikroby i duchy w maszynach, na nowo odkryli w sobie wiaręw złe moce?Może nawet się nie mylą, przemknęło przez głowę Ciarkę.Lubin wskazał widmowe światła na gzymsie.Z tego nimbu wyłoniło sięlądowisko wraz z tuzinem przylegających do niego konstrukcji - wind towarowych,budek wentylacyjnych, osłony maszynerii obsługującej podnośniki w staniespoczynku.Ciarkę spojrzała na niego sceptycznie.- Nie.- Z pewnością nie mogli tam po prostu wylądować.Musiały istnieć jakieśśrodki obronne.Lubin niemal się szczerzył.- Sprawdzmy to.- Nie jestem pewna, czy to.Mężczyzna pchnął dzwignię przepustnicy.Skoczyli w pustą, niezabezpieczonąprzestrzeń.Opuściwszy kanion, odbili w prawo.Ciarkę kurczowo wpiła palce w deskęrozdzielczą.Niebo i ziemia wirowały wokół nich.Nagle grunt znalazł się trzystametrów poniżej jej ramienia,archeologiczne ruiny wypalonych fundamentów - i dwa czarne, metrowe okręgi,wpatrzone w nią niczym oczodoły ogromnej, kreskówkowej czaszki.Lecz wcale niepuste.Nawet nie płaskie - wybrzuszały się nieznacznie ponad powierzchnię ziemijak odsłonięte regiony polarne wielkich, zakopanych kul.- Co to? - spytała Ciarkę.Brak odpowiedzi.Kobieta odwróciła głowę.Lubin jedną ręką przytrzymywałswoje binokle pomiędzy nogami, przytrzymując pince-nez za soczewki.Urządzeniespoglądało prosto w dół przez brzuszną stronę osłony kabiny pilota.Ciarkę zadrżała:jak poradzić sobie z uczuciem, że twoje oczy unoszą się w powietrzu pół metra pozaczaszką?- Pytałam.- zaczęła raz jeszcze.- Artefakty przegrzaniowe.Grudy ziemi strzelają jak popcorn.- Co mogłoby wywołać taki efekt? Mina lądowa?Pokręcił głową w zamyśleniu.Jego uwagę przyciągnęło coś u podstawybudynku.- Promień cząsteczkowy.Działo orbitalne.Poczuła ucisk w żołądku.- Jeśli on ma.Ken, co jeśli zobaczy.Coś błysnęło z jasnością płonącego sodu gdzieś z tyłu jej czaszki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]