[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może pewnegodnia znowu na tyle odzyska spokój, by się w ogóle nie bać.Kiedy już zaczęła, łatwiej było ciągnąć to dalej, niż przestać.Każdej nocy, potym jak pierwszy raz odwiedziły Tel aran rhiod, zawsze udawała się do Wieży, byprzekonać się, czy nie zdobędzie jakichś użytecznych informacji.Nie było tegowiele, oprócz rozkazu wysłania emisariuszek do Salidaru, aby zaprosić pozostają-ce tam Aes Sedai do powrotu do Wieży.Ponadto zaproszenie to przynajmniejna tyle, na ile Nynaeve udało się w nie wczytać, prawie bowiem natychmiastzmieniło się w raport dotyczący przebadania potencjalnych nowicjuszek odno-śnie właściwych przymiotów, czymkolwiek miały one być zostało sformuło-wane raczej w tonie żądania, by te Aes Sedai poddały się natychmiast władzyElaidy i wdzięczne były, jeśli pozwoli im wrócić.Stanowiło to jednak potwier-dzenie sensowności ich wysiłków, rozpraszając obawy, że szukają wiatru w polu.Problem zresztą podpatrzonych fragmentów polegał na tym, że nie miały pojęcia,jak złożyć je w jedną całość.Kim był ten Davram Bashere i dlaczego Elaida takszaleńczo próbowała go odnalezć? Dlaczego Elaida pod grozbą surowej kary za-broniła wszystkim choćby wspominać imię Mazrima Taima, fałszywego Smoka?Dlaczego królowa Tenobia z Saldaei i król Easar z Shienaru pisali oboje w sło-wach grzecznych acz zdecydowanych, że nie podoba im się, iż Biała Wieża wtrącasię w ich sprawy? Stojąc przed takim bezładnym mrowiem nie powiązanych strzę-pów wiedzy, Elayne wymamrotała jedno z powiedzeń Lini: Aby zrozumieć dwierzeczy, musisz najpierw wiedzieć, czym jest jedna.Nynaeve nie pozostało nic innego, jak przyznać, iż zapewne tak właśnie jest.Oprócz wypraw do gabinetu Elaidy, pracowały nad ćwiczeniami usprawnia-jącymi kontrolę zarówno własnych myśli, jak i otoczenia Zwiata Snów.Nynaevenie miała zamiaru pozwolić, by ją po raz drugi tak przyłapano, jak to się kiedyśudało Egwene oraz Mądrym.O Moghedien starała się nie myśleć.Znacznie lepiejskupić się na Mądrych.Sztuczki, dzięki której Egwene pojawiła się w ich snach w Samarze, nie po-trafiły za nic rozgryzć; wzywanie jej nie zdało się na nic, wyjąwszy to, że nie-przyjemne wrażenie bycia obserwowanym tylko się nasiliło, Egwene jednak niepokazała się po raz wtóry.Próba zatrzymania kogoś drugiego w Tel aran rhiodbyła niewiarygodnie trudna do opanowania, nawet po tym, jak Elayne wpadłana pomysł, że trzeba tego kogoś traktować po prostu niczym część snu.Elaynena koniec udała się tego dokonać Nynaeve zaś gratulowała jej z takim zapa-łem i zachwytem, do jakiego mogła się zmusić ale przez wiele dni sama niepotrafiła tej sztuki dokonać.Mgła, z której zdawała się utkana Elayne, równiedobrze mogła stanowić jej substancję znikała z uśmiechem, kiedy tylko miała269ochotę.Gdy Nynaeve na koniec udało się uwięzić ją na miejscu, poczuła takiezmęczenie, jakby podniosła wreszcie do góry ciężki głaz.Tworzenie fantastycznych kwiatów i kształtów mocą samej myśli było o wie-le bardziej zabawne.Wysiłek, jaki należało w to włożyć, był związany zarównoz wielkością danej rzeczy, jak też możliwością jej realnego istnienia.Drzewa po-kryte dziko ukształtowanym kwieciem w barwach złota, czerwieni i purpury by-ły znacznie trudniejsze do wykonania nizli stojące lustro, w którym można byłosprawdzić wygląd własnej sukienki albo przekonać się, co zrobiła z nią któraśinna.Wzniesienie na nagiej ziemi pałacu z lśniącego kryształu było jeszcze trud-niejsze i choćby pod dotknięciem dłoni wydawał się całkiem solidny, zmieniałsię, gdy tylko jego obraz w głowie słabł, znikał zaś zupełnie, kiedy przestawałosię o nim myśleć.Bez jednego słowa zgodziły się zostawić zwierzęta w spokoju,gdy jakaś dziwna istota bardzo przypominająca konia, z tym że posiadała rógna nosie! ścigała je aż na szczyt wzgórza, nim wreszcie udało się sprawić, byzniknęła.Przez to o mały włos znowu się nie pokłóciły, każda bowiem twierdziła,że to ta druga stworzyła zwierzaka, ale Elayne na szczęście w wystarczającym jużstopniu stała się dawną sobą, by móc zaśmiać się na wspomnienie tego, jak mu-siały obie wyglądać, gdy tak biegły po zboczu, zadzierając spódnice i krzycząc natamtego stwora, by zniknął.Nawet upór Elayne, która nie chciała przyznać się, iżto ona go powołała do życia, nie potrafił stłumić chichotu Nynaeve.Elayne na przemian stosowała bądz żelazny krąg, bądz bursztynową tarczkę,przedstawiającą śpiącą kobietę, ale tak naprawdę nie lubiła używać żadnego z tychdwu ter angreali.Niezależnie od tego, jak się przykładała, nigdy nie udawało jejsię osiągnąć tego stopnia realności w Tel aran rhiod, co przy użyciu kamiennegopierścienia.A ponadto przy każdym z nich trzeba było się niezle napracować; niemożna było związać strumienia Ducha, taka próba bowiem równała się natych-miastowemu wyrzuceniu ze Zwiata Snów.Jednoczesne przeniesienie dodatkowe-go strumienia zdawało się omalże niemożliwe, Elayne jednak nie potrafiła pojąćdlaczego.Znacznie bardziej zresztą interesowało ją, w jaki sposób zostały onewykonane, toteż nie była szczególnie uradowana faktem, że nie chciały zdradzićswych tajemnic równie chętnie jak a dam.Dręczące pytania, na które nie potrafiłaznalezć odpowiedzi, dokuczały jej niby kamyk w bucie.Pewnego razu Nynaeve spróbowała użyć jednego z tych dwóch, przypadkiemzdarzyło się to tej nocy następnej po opuszczeniu Boanndy, gdy miały się spotkaćz Egwene.Zazwyczaj byłoby to niemożliwe musiała być stosownie wściekła,żeby móc przenosić tym razem jednak tak się właśnie zdarzyło, a powód byłnadzwyczaj dokuczliwy: mężczyzni.Wszystko zaczęło się od Neresa.Słońce zaczęło zapadać za horyzont, on zaśchodził ciężko po pokładzie, mrucząc coś do siebie na temat ukradzionego ła-dunku.Oczywiście nie zwracała nań żadnej uwagi.Wtedy Thom, który właśnieprzygotowywał sobie posłanie u stóp tylnego masztu, powiedział cicho:270 On ma rację.Najwyrazniej nie widział jej w słabnącym blasku zachodzącego słońca, po-dobnie zresztą jak i Juilin, który przycupnął obok. Jest przemytnikiem, ale zapłacił przecież za te towary.Nynaeve nie miałaprawa mu ich zabierać. Przeklęte prawa kobiet to tyle, co one przeklęte same chcą zaśmiał sięUno. Tak przynajmniej powiadają kobiety w Shienarze.Wtedy ją zobaczyli i zamilkli, jak zawsze mądrzy po szkodzie.Uno potarłpoliczek, ten bez blizny.Tego dnia zdjął bandaże i odtąd już wiedział, co mu zro-biła.Uznała, że wygląda na zmieszanego.Trudno było ich dojrzeć w zapadającymzmroku, ale twarze pozostałych dwóch wyglądały na zupełnie wyzbyte wyrazu.Oczywiście nic im nie zrobiła, wycofała się tylko, kurczowo ściskając w gar-ści warkocz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]