[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego?- Mówiłem przecież.Nie chciałem robić sceny.- Oparł łokieć na stole,przycisnął dłoń do czoła i zaczął je pocierać.Uśmiechnął się smutno.- Pozatym to było na swój sposób przyjemne.- Jak to?- Nigdy się pan nie zastanawiał, co pańska żona robi w ciągu dnia? Jaksię zachowuje, kiedy nie ma pana w pobliżu? Jak wtedy wygląda?Sheppard pomyślał, że detektywami powinni być wyłącznie żonacimężczyzni, ponieważ odkryli w sercach takie miejsca, do których kawa-LRTlerowie nigdy nie dotrą.Potrafią wyobrazić sobie, że śledzą własną żonę,która nie ma o tym pojęcia.A nawet o wiele gorsze rzeczy.- Jak długo pan tam był?- Do lunchu.- Chyba czegoś nie rozumiem.Chciał pan za wszelką cenę porozmawiaćze swoją żoną, dlatego pojechał pan do niej do szkoły, a potem jechał pan zanią do muzeum.Ale kiedy już pan tam dotarł, nie odezwał się pan do niejani słowem?- Gdybym spróbował, straciłbym szansę, że porozmawiamy pózniej.Sheppard usiadł z powrotem na krześle.- Co się stało po lunchu?Pepin zamknął oczy, wydychając głośno powietrze, po czym znów jeotworzył.- Rozdzieliliśmy się.Zgubiłem ją.- Jak?- Poszedłem do toalety.Kiedy wróciłem, nie było już ani Alice, ani jejklasy.- Udało się panu ich odnalezć?Pepin zaprzeczył ruchem głowy.- Próbowałem, ale potem był ten wypadek.- Jaki znowu wypadek?Pepin uniósł dłonie, jakby to było oczywiste.- Z niebieskim wielorybem - powiedział.Dopiero w tym momencie Sheppard sobie przypomniał.Widział w CNNgorączkową relację reportera i opowieści świadków.Podejrzewano nawetatak terrorystyczny.A mimo to nie od razu skojarzył.Niebieski modelwieloryba oderwał się od sufitu i spadł na tłum zwiedzających.Jakimś cu-dem nikt nie został ranny, muzeum jednak ewakuowano.- Był pan w środku, kiedy to się stało?- Właśnie wchodziłem do sali poświęconej życiu w oceanach, kiedyrozległ się potworny huk i wszystko wokół zasnuło się białym pyłem.Wszędzie poniewierały się kawałki plastiku i gipsu.Ludzie wpadli w pa-nikę.Ja także wybiegłem z budynku i zacząłem szukać Alice na zewnątrz.Ale to był prawdziwy obłęd.Strażacy i zespoły ratunkowe odganiali ludziod budynku.Nikt nie potrafił mi przekazać żadnych informacji, postano-wiłem więc wracać do domu.- Dlaczego nie chciał pan tam zostać?- Tam panował wielki chaos.Wydawało mi się, że powinienem czekaćw domu.W spokoju i ciszy.- Która była godzina?- Nie pamiętam.W muzeum spędziłem na pewno kilka godzin.Byławięc trzecia, może czwarta.- A kiedy dotarł pan do mieszkania? - Sheppard widział wyraznie, żePepin przypomina sobie tę scenę.- Była w kuchni.Siedziała przy stole nad talerzykiem.- Oczy Pepinazaszły łzami.- Jakimś sposobem dotarła do domu przede mną i siedziałaprzy stole.A potem.Potrząsnął głową.- Nic nie mówiła?Pepin zakrył usta dłonią.Sheppard nie mógł się pohamować.Był wściekły.- Tak po prostu, ni stąd, ni zowąd, choć nic się między wami nie wy-darzyło poza zwykłą sprzeczką, która wybuchła po tym, jak jej pan zapro-ponował wspólny wyjazd, ona postanowiła się zabić?Ale Pepin zaniósł się płaczem.- Dłużej nie mogę o tym mówić!LRTNa tym etapie diety - po dziesięciu tygodniach i po zgubieniu prawieczternastu kilogramów - zachowanie Alice zaczęło się zmieniać.Było takiesamo jak na początku depresji, w tygodniach, kiedy bez konsultacji z nimpostanowiła odstawić leki.David za każdym razem przegapiał pierwszesymptomy.Nawet jeśli bywała bardzo niekonsekwentna, nieznośnie draż-liwa i roztargniona, jak również skłonna do nagłych, niczym nieuzasad-nionych napadów płaczu.Teraz była wyjątkowo wzburzona.- Chcę, żebyś mi powiedział, co widzisz.- Zażądała, żeby wstał odbiurka i poszedł za nią.Poprowadziła go do salonu i wskazała świecę sto-jącą na świeczniku.Lubiła, kiedy wieczorem paliły się w mieszkaniuświece.- Widzę świeczkę - stwierdził David.Ogarnięty współczuciem dla żonywyszedł z domu specjalnie po to, żeby kupić jej w prezencie spiralne świecez wosku pszczelego.Postanowił nie mówić jej o tym; czekał, aż sama za-uważy.Po powrocie umieścił świece w świecznikach, a kiedy zapadłzmierzch, wszystkie je zapalił.- Ja natomiast widzę przekrzywioną świeczkę! - warknęła Alice.- Iplamy wosku na całym stole.David podążył wzrokiem za jej gestem.Na czereśniowym blacie woskwyglądał jak cienki gładki strup.- Oczywiście nie przyszło ci do głowy, że jeśli świeca stoi pochylona, tobędzie kapać? - zapytała.Owszem, przyszło, z jakiegoś powodu jednak zignorował to.- Zaraz to sprzątnę - zaproponował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]