[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To niedorzeczne, żeby ktoś mógł być właścicielem tegowszystkiego, prawda, James? - powiedział Max.- Jednak twój lordHellebore właśnie nim jest.- Z której strony jest zamek? - zapytał James.- Widzisz te wysokie wzgórza? - powiedział Max, wskazując la-ską.- Tak.- Więc za nimi jest jezioro Silverfin, a zamek stoi nad jeziorem,na małym skrawku ziemi, prawie na wyspie.Z wioski prowadzi tamdroga, ale mieszkańcy są praktycznie odcięci od nas, zwykłychśmiertelników; wybudowali tam prawie miasteczko.James pomyślał o George'u Helleborze.Ich losy były jednak ja-koś ze sobą związane.- Lepiej wracajmy - zaproponowała Charmian.- Dużo będziesię jeszcze dzisiaj działo.Idziemy do cyrku, a niedługo się ściemni.- I jest zimno - dodał Max.James spojrzał ostatni raz na odległe wzgórza i podjął decyzję.Postanowił jak najszybciej wybrać się do zamku Hellebore'ów imu się przyjrzeć.11.Nie lubimy tutaj AngoliMax nie miał ochoty na wyjście do cyrku, prawie nie tknął potrawkiz królika na kolację, po czym poszedł spać.James patrzył, jak z wy-siłkiem wchodzi po schodach do sypialni, zupełnie bez życia.Przy-garbione ramiona i szuranie nogami sprawiały, że wyglądał na bar-dzo schorowanego, dziewięćdziesięcioletniego mężczyznę.Pózniej, w bentleyu, na drodze do Kilcraymore, Charmian zapyta-ła Jamesa, czy dobrze się bawi.- Tak - powiedział - świetnie.Dziś po południu w samochodziebyło rewelacyjnie.- Dobrze.Martwiłam się, że będziesz się nudzić bez rówieśni-ków.- Charmian nie spuszczała wzroku z krętej, nierównej drogi.-A Max też się chyba doskonale bawi.Od kiedy tu jestem, pierwszyraz tak tryska energią.Twój przyjazd naprawdę dobrze mu zrobił.Namnie się chyba trochę zawiódł - nigdy nie zdołał mnie zarazić swoimentuzjazmem do łowienia ryb.Jadąc pustymi wąskimi drogami, pogawędzili jeszcze trochę oMaksie i rybach, a blizniacze światła bentleya przedzierały się przezmrok.Słyszeli tylko łagodny pomruk podwójnej rury wydechowej.James nie mógł się nadziwić, jak dobrze Charmian prowadzi; teraz,kiedy już wiedział, jak skomplikowane jest panowanie nad autem,docenił wprawę cioci.Podróż minęła im bardzo szybko i James zobaczył wielki namiotcyrkowy w paski, obwieszony lampkami, wznoszący się ku nocnemuniebu jak gigantyczny tort urodzinowy, upuszczony na ziemię przezniezdarnego olbrzyma.Charmian zaparkowała na błotnistym polu i dołączyli do chmarypodekscytowanych miejscowych podążających do namiotu.Byłotam tyle ludzi, że James miał wrażenie, jakby zjechała się cała okoli-ca.Przyszli tu wszyscy: matki z małymi dziećmi i zgarbieni starcy zdługimi siwymi brodami.Wszyscy wesoło gawędzili i kłębili się napodeptanej trawie.Kupili w budce dwa bilety i stanęli w kolejce do wejścia.Nieo-podal terkotał hałaśliwy, śmierdzący agregat, a na organach ktoś grałSweet Molly Malone.Była tu cała parada atrakcji: rzut kokosem,strzelnica, gabinet luster, wróżka, jak również stragany ze słodycza-mi i jabłka na patyku.James miał wątpliwości, czy nie jest na towszystko za stary, ale teraz, w wirze emocji, zapytał ciocię, czy póz-niej będzie mógł się rozejrzeć.W środku namiot był słabo oświetlony kolorowymi żarówkami, awypełniał go ostry zapach zwierząt i trocin.Kiedy James zajął miej-sce na drewnianej ławie, mały, sklecony naprędce zespół zaczął nie-pewnie grać melodię, którą James rozpoznał jako Marsz gladiato-rów, a potem tłusty, spocony konferansjer poprowadził paradę wy-konawców.Byli tam akrobaci, żonglerzy, klauni, konie, stary zmę-czony słoń i trupa tresowanych małp.James był już w lepszym cyrku, ale i tak dobrze się bawił.Sie-dzenie w ciemności pośród tłumu śmiejących się i klaszczących lu-dzi, muzyka i światła, to wszystko składało się na magiczną atmosfe-rę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]