[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Będzie coraz gorzej.Jużwidzieliśmy oznaki.Kiedy nadejdzie koniec cyklu, rok się skróci, miesiąc zaniknie, dzień sięskurczy.Przyjdzie ciemność i ogień, a potem nadejdzie odrodzenie, nowy świt, począteknowego cyklu.Joseph zrozumiał, że to coś więcej niż obojętność.Była to obdarzona całkowitą pewnością negacja wszystkich małostek jego ludu.Panowie,dobre sobie! Joseph dostrzegł, że dla Tubylców nic na świecie nie miało znaczenia pozasamymi Tubylcami, których bogowie mieszkali gdzieś wysoko w niewidzialnym niebie iobjawiali się w dziwny sposób.Ludzie, którzy zajęli tak znaczne tereny ich świata, byli tylkochwilową niedogodnością, uciążliwym zjawiskiem przyrodniczym, jak burza piaskowa,powódz, gradobicie.Wydaje nam się, że budowaliśmy tu nową cywilizację, rozmyślał.Próbowaliśmy być uprzejmi w stosunku do tubylców, ale uważaliśmy tę planetę za swoją,odebraną im: nazywaliśmy ją naszą Ojczyzną.Błąd.W oczach Ardardina i jego rasy jesteśmytylko przemijającym zjawiskiem.Jesteśmy narzędziami w rękach nieznanych bogów,przysłanymi, by zaspokoić ich potrzeby, nie nasze.Dziwne.Joseph zastanawiał się, czy będzie w stanie wyjaśnić to ojcu.Jeśli w ogólejeszcze zobaczy Dom Keilloran.Nie mógł zbyt długo pozwalać sobie na luksus uczestniczenia w dysputach.Nadszedłczas, by poważnie pomyśleć o wyruszeniu na południe.Z jego nogą było już prawie dobrze.Choć życie w tej przyjaznej wiosce i długie filozoficzne dysputy z wodzem były bardzoprzyjemne, wiedział, że nie może stracić z oczu podstawowego celu: powrotu do domu.Sytuacja poza granicami wioski Ardardina najwidoczniej ulegała nieustannemupogorszeniu.Tubylcy z innych wiosek pojawiali się dość często i zdawali relację z tego, codzieje się w szerokim świecie.Joseph nigdy nie miał okazji sam porozmawiać z tymi gośćmi,ale dowiedział się od Ardardina, że cała Manza stanęła w ogniu wojny: wiele Domów Panówz całego północnego kontynentu zniszczono, drogi były zamknięte, wszędzie można byłospotkać maszerujące oddziały rewolucjonistów.Podobno na niektórych obszarach Panowieprzystąpili do kontrataku, choć ta wiadomość nie była pewna.Joseph odniósł wrażenie, żewalki ze sobą toczy też Lud różnych grup, niektóre były lojalne wobec Panów, inneprzysięgły wierność buntownikom.Bandy uciekinierów przedzierały się na południe,próbując dotrzeć do Przesmyku Helikis, za którym było już bezpiecznie.Jacyś Panowie napewno przetrwali, pomyślał Joseph.Ardardin jednak nic na ten temat nie wiedział.Niewidział potrzeby wypytywania swoich informatorów o takie szczegóły.Chaos ten najwyrazniej nie miał wielkiego wpływu na samych Tubylców.Joseph pojął,jak bardzo ich życie było ograniczone do wioski i jak wątłe więzy łączyły jedną wioskę zdrugą.Dopóki żadne wojsko nie przemaszerowało po ich polach i plony były dobre, walkaPanów z Ludem niewiele ich obchodziła.Dzięki dyskusjom z Ardardinem zrozumiał, jaki byłich stosunek do tego wszystkiego.Handel między wioskami nadał kwitł, jakby nic się nie wydarzyło.Ardardinzaproponował Josephowi, że można to jakoś wykorzystać.Inne wioski na planowanej trasiepewnie też chętnie skorzystałyby z usług uzdrowiciela.Jako że Joseph mógł terazpodróżować, Tubylcy zaproponowali, że przetransportują go do jednej z najbliższych wiosek,gdzie zajmie się problemami medycznymi wymagającymi jego uwagi, a potem mieszkańcytej wioski przewiozą go do następnej, i tak dalej, aż dotrze do punktu, z którego będzie mógłbezpiecznie wyruszyć do Helikis.Przypominając sobie własne obawy, że ludzie Ardardina mogą nie pozwolić mu naopuszczenie wioski, Joseph poczuł wielką ulgę i wdzięczność za okazaną mu chęć pomocy wtakiej podróży.Przyszło mu jednak do głowy, że uznanie tego za dobroć może być równie mylne, cowcześniejsze obawy o bycie wziętym w niewolę.Błędem było, pomyślał, przypisywaćkonwencjonalne ludzkie uczucia altruizm, pychę, wszystko inne Tubylcom, czy teżinterpretować ich motywy w sposób wywodzący się z ludzkiego myślenia.W kontaktach zArdardinem i jego ludem popełniał ten błąd nieustannie, ale teraz już wiedział, że można gouniknąć.To były obce istoty.W ciągu milionów lat pokonały zupełnie inną ścieżkę rozwojuewolucyjnego.Chodzą jak my, na tylnych nogach, mają język, w którym są rzeczowniki iczasowniki, wiedzą, jak uprawiać pola i wykonywać ceramikę, ale to w żaden sposób nieczyni ich ludzkimi, i należy ich akceptować na ich warunkach, lub wcale.Doświadczył tego po raz kolejny, gdy nadszedł dzień odjazdu.Wyobrażał sobie, żenastąpi pełne emocji pożegnanie, ale szybko zrozumiał, jak głupie było to wyobrażenie.Ardardin nie zdradził ani cienia żalu z powodu odjazdu Josepha i w żaden sposób nie dał mudo zrozumienia, że to, co między nimi wyrosło, można nazwać przyjaznią; nie padło anisłowo podziękowań za jego pracę w izbie chorych, ani za popołudniowe rozmowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]