[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wcale nie jest inaczej.- Sam pan zobaczysz.Dostrzegł moje zęby w uśmiechu i przeszył go dreszcz.- Zwiat kręci się dalej - wyjaśniłem.- Od dziś aż do końca będą żyli w ciągłym napięciu, nigdynie wyjdą w pojedynkę na ulicę.W końcu będę ich miał.Dotrę do samego wierzchołka.Dowiemsię, kim są, a kiedy już to nastąpi - zabiję ich.Chodzi mi o tych, którzy pociągają za sznurki w ma-fii.Królowie, rozumiesz.Ich chcę.-Uśmiechałem się coraz szerzej.- Widzisz, zgładzili setki ludzi,ale tym razem zginęła niewłaściwa kobieta.Próbowali zabić mnie i zniszczyli mój samochód, doktórego byłem szczególnie przywiązany.Zapłacą za to.Myszka milczał.Wstał powoli.Skinął mi głową, c miało oznaczać na razie".Odprowadziłem gowzrokiem do drzwi.Myszka otworzył drzwi.Stanął chodniku, po czym ruszył przed siebie, nie pa-trząc ani na lewo, ani na prawo.Wstałem od stołu, zapłaciłem i wziąłem resztę na telefon.Pat był w domu.- To ja, przyjacielu.Velda wspomniała, że dotarły do ciebie jakieś pogłoski.- Chyba brakuje ci piątej klepki.- Jego głos brzmiał z oddali.- Szukają mnie.Charlie Max i Sugar Smallhous- Mają niezłą reputację.- Tak mi doniesiono.A dokładniej?- Pracują razem.Obydwaj są zabójcami, ale Sugi lubi się trochę przy tym pobawić.Max raczejsię przygląda.- W takim razie ja przyjrzę się Maxowi.Co jeszcze?- Charlie Max to były gliniarz.Może pozostał mu sentyment do noszenia broni na biodrze.- Dzięki.- Nie ma za co.Odwiesiłem słuchawkę.Cóż, armia milczących lud musiała przestać milczeć.Nie znałem ich, aleoni zna mnie.Tworzyli organizację.Stały za nimi duże pieniądze.Mieli ochronę polityków.Niespoczną nim nie zobaczą mojego trupa w kostnicy.Nie zamierzałem im jednak tego ułatwiać.Przy barze kupiłem paczkę lucky strikes, wyszedłem na powietrze i ruszyłem w stronę nadbrze-ża.Gdzieś tam krążyli myśliwi, którzy puszczali zaliczkę.Zanim minie noc, dowiedzą się, że rozpoczęło się polowanie na myśliwych.ROZDZIAA 8Dzięki pismu The Globe" dowiedziałem się czegoś o Nicholasie Raymondzie.Informacje po-chodziły ze starego wycinka prasowego, który wygrzebał Ray Diker.Tekst nigdy nie ujrzałby dru-ku, gdyby nie łączył się tematycznie z artykułem redakcyjnym z tego dnia.W owym czasie prasahuczała na temat coraz częstszych ucieczek kierowców z miejsca wypadku, i ta konkretna historiasłużyła jako argument w dyskusji dotyczącej prawidłowego oświetlenia wjazdów na mosty.Nicholas Raymond oberwał w momencie, kiedy zmieniły się światła na przejściu dla pieszych, aon miał zamiar w tym miejscu wkroczyć na jezdnię.Jego ciało przeleciało przez okno wystawowenajbliższego sklepu.Nie było świadków z wyjątkiem jakiegoś pijaka.Stwierdzono jedynie, żezmarły miał czterdzieści dwa lata, był drobnym importerem i mieszkał na stałe w hotelu gdzieś naPięćdziesiątej Pierwszej czy Drugiej.Podziękowałem Rayowi Dikerowi i skorzystałem z jego telefonu, by zadzwonić pod stary adresRaymonda.Właściciel hotelu, który mówił z silnym akcentem, powiedział, że owszem, pamięta pa-na Nickolasa Raymondo.Był solidnym gościem, który zawsze regulował rachunki i dawał napiwkijak dżentelmen pierwszej wody.Głupio, że zginął.Zgodziłem się całkowicie z moim rozmówcą,wypytałem go o bardziej osobiste szczegóły, ale Raymond był najwyrazniej czysty.Bez trudu zdobyłem informacje o McGrathu.Gazety zamieściły ten sam materiał, który przeka-zała mi Velda.Ray wykonał parę telefonów i uzupełnił to, co wiedziałem o parę szczegółów.Wal-ter McGrath często odwiedzał modne nocne kluby w mieście i zwykle ciągnął ze sobą jakąś ładnąlaleczkę.Przy odrobinie perswazji Rayowi udało się wydębić jego adres.Duży hotel przy MadisonAvenue.McGrath najwidoczniej korzystał z życia.Posiedziałem z Rayem jeszcze chwilę.Spytał, czy to wszystko.- Lee Kawolsky.Pamiętasz go?- To był równy gość, Mike.Szkoda, że nie zrobił kariery.Złamał rękę w czasie treningu, zle sięzrosła.A mógł zostać championem.- Jak zarabiał na życie po wypadku?- Daj pomyśleć& - Ray zmarszczył czoło.- Chyba robił trochę w barze u Eda Rooneya, potemtrenował paru bokserów.Ale moment& - Podniósł telefon i zadzwonił do działu sportowego; przezchwilę wsłuchiwał się w brzęczenie czyjegoś głosu w słuchawce.Kiedy skończył, w jego oczachdostrzegłem pytanie.- Co tu jest grane, Mike?- Niby co?Ray przyglądał mi się uważnie.- Lee podjął pracę w prywatnej agencji wywiadowczej, która specjalizowała się w świadczeniuusług przez goryli i wykidajłów w czasie imprez towarzyskich.Konkretnie mieli pilnować porząd-ku.Jednym z jego pierwszych zadań było zapewnienie opieki pewnej dziewczynie, która niedawnozginęła.- Ciekawe.- Bardzo.Masz coś na ten temat?- Gdybym miał, nie musiałbym się do ciebie fatygować.Jak zginął Lee?- To nie było morderstwo.- Kto tak twierdzi?Podniósł fajkę, którą przez chwilę ważył w dłoni, po czym zaczął ją czyścić scyzorykiem.- Jeśli ktoś jest mordercą, nie rozwozi piwa jeżdżąc przez dziesięć lat tą samą ciężarówką.Niebywa żonaty, nie miewa pięciorga dzieci i kiedy ma swój pierwszy wypadek nie załamuje się ner-wowo płacząc rzewnymi łzami.- Masz, bracie, dobrą pamięć.- Byłem na jego pogrzebie.Zainteresowało mnie to na tyle, by zbadać sprawę.- Jacyś świadkowie?- Ani jednego.Wstałem i przyklapnąłem kapelusz.- Dzięki za materiał, Ray.Jeżeli będę coś miał, dam ci znać. - Potrzebna ci pomoc?- Bardzo.Mam tu trzy nazwiska.Znajdz coś ciekawego, a spróbuję ci to wynagrodzić.- Jedyna rzecz, o jaką proszę to wyłączność.- Może ci to załatwię.Zaśmiał się i włożył fajkę do ust.Trudno powiedzieć, żeby Ray był chłopem na schwał.Mały,kościsty i do tego straszny sknera, ale bardzo obrotny, jeżeli mu na czymś zależało.Pomachałem rę-ką na pożegnanie i zjechałem windą na parter.Doktor Martin Soberin miał swój gabinet naprzeciw Central Parku.Nie była to najlepsza lokali-zacja, ale w miarę wygodna.Budynek z białej cegły z żaluzjami w oknach.Na zewnątrz dyskretnawywieszka informująca, kto tu urzęduje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]