[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To Rookeries,prawda?Blondynka z westchnieniem podniosła głowę.- Tak, oczywiście.Nie widziałeś szyldu?Fin skinął głową.- Jedyne Rookeries na Cowcross Street?Rzuciła mu obojętne spojrzenie.- Gdyby było ich więcej, mogłoby to być dość mylące, nie sądzisz?- Więc to tutaj - odezwał się cicho.Nie chciał być niegrzeczny, ale postanowił, żenie da zbić się z tropu.Przysunął się do kontuaru.- Czy mogłaby pani jeszcze razsprawdzić? Sędzia Harlequin Brown.Powiedział, że mam zapytać o apartamentRookhaven.- W takim razie wszystko jasne.- Kobieta najwyrazniej straciła cierpliwość.- Wogóle nie mamy takiego apartamentu!Oparła dłonie na biodrach i przeszyła Fina takim wzrokiem, jakby popełnił jakąśzbrodnię.Starsza kobieta przestała mamrotać i podniosła oczy znad papierów.Czując na sobiejej chłodne, oceniające spojrzenie, Fin odruchowo wyprostował się i wygładził koszulę.- Heather, kochanie, bądz tak miła i zrób nam dzbanek pysznego earl greya.- Ale.- Idz, Heather - rzuciła, ostrym głosem; Fin zrozumiał, że z kimś, kto mówi takimtonem, po prostu się nie dyskutuje.Miała stalowosiwe włosy, ściągnięte w kok takciasny, że wydawał się napinać rysy jej twarzy i podnosić kąciki oczu.A może takiwygląd nadawał jej makijaż: grube kreski na powiekach.Zaczekała, aż młodsza kobieta zniknie, i wyszła zza kontuaru.- Apartament Rookhaven? - zapytała, unosząc perfekcyjnie wyskubaną brew iprzyglądając się uważnie Finowi, który przełknął ślinę i przytaknął.Marzył teraz tylko ojednym: żeby parkiet rozstąpił się pod nim i wessał go w czarną dziurę.W tym momenciezegar nad kontuarem wybił miękko drugą i kobieta westchnęła.- Proszę za mną.- Byłachuda i prosta jak patyk.Nienaganny kostium uzupełniały grube brązowe rajstopy ipraktyczne czarne buty.- Nie chcemy przecież, żeby sędzia czekał.Odwróciła się i szybkim krokiem pomaszerowała przez dywan ku drzwiom, którychFin wcześniej nie zauważył, osadzonym w boazerii za jednym z zabytkowych foteli.- Ale tamta pani powiedziała, że nie macie apartamentu Rookhaven.- Jeśli chodzi o tamtą panią - oznajmiła recepcjonistka, naciskając klamkę - to niemamy.Zastanawiając się - po raz kolejny - nad dziwami i sekretami świata dorosłych, Finposzedł za nią przez długi pokój o szkarłatnych ścianach.Zrodek pomieszczeniazajmował wielki stół jadalny, a na końcu huczał ogniem kolejny kominek.Na wysokiejnarożnej serwantce stał wazon z kolorowymi liliami, które pachniały akurat tak silnie,żeby woń wypełniała pomieszczenie, ale nie męczyła.Fin naliczył wzdłuż stołu dziesięćkrzeseł.Jego oczy rozszerzyły się na widok lśniących kryształowych szklanek,wypolerowanych srebrnych sztućców i wachlarzy z białych lnianych serwetek przykażdym nakryciu.- Niesamowite - westchnął.Jadalnia była nawet bardziej imponująca niż ta, którąznał z St Martin's, a tamta naprawdę robiła wrażenie.- Staramy się, jak możemy - powiedziała rzeczowo kobieta, otwierając następnedrzwi i wprowadzając Fina do pomieszczenia, które mogło być biblioteką albo bawialnią;w każdym razie czymś, co jego zdaniem istniało tylko w powieściach Dickensa albo wtych ciągnących się godzinami wiktoriańskich dramatach, które telewizja nadawała coroku w Boże Narodzenie.W pokoju stało kilka staroświeckich foteli z podłokietnikami idwa czy trzy małe biurka: na każdym w kręgu światła z lampki leżały w takiej samejkonfiguracji gazeta, mały notatnik i pióro.Fin zastanawiał się, czy goście mają dośćodwagi, żeby czegokolwiek dotknąć.Może nie.Może dlatego wszystko w tym hoteluwyglądało tak idealnie.Przy otwartym kominku zauważył małe mosiężne wiaderko z szyszkami sosnowymi.Ktoś musiał dorzucić już kilka do ognia: zamykając oczy, Fin mógł sobie bez truduwyobrazić, że jest w chatce drwala, hen, w leśnych ostępach.Oczywiście nigdy nie byłw chatce drwala, ale w dzieciństwie uwielbiał bajki i przeczytał ich dość, żeby wiedzieć,jaka woń wypełnia taką chatkę.Ciepły, żywiczny, świeży zapach, właśnie taki, jak wtym pokoju.- Zamknij drzwi.- Kobieta przynagliła go ostrym spojrzeniem.Stała przy jednej zszaf bibliotecznych.- Ach, tak.Przepraszam.- Fin posłusznie wykonał polecenie.Poczuł, że lepią mu siędłonie, zupełnie jakby znalazł się nagle pod czujnym okiem Utopca Marsha.Coś mumówiło, że Utopiec polubiłby tę kobietę.Mogłaby być doskonałą nauczycielką wczasach, które wciąż z żalem wspominał: kiedy podstawą nauczania były dyscyplina iklapsy wymierzane linijką i nikt nie wygłaszał ckliwych bredni o opiece" czy wrażliwości".Dopiero kiedy Finmere zatrzasnął drzwi do jadalni, kobieta przeniosła wzrok na szafęz książkami.Stanęła na palcach, żeby dosięgnąć górnej półki, i przesuwała dłoń, ażdotknęła grzbietu grubego woluminu w błękitnej oprawie.Wbiła w niego krótkoprzycięte paznokcie, ale go nie wyjęła, tylko odchyliła o czterdzieści pięć stopni w swojąstronę i od razu wsunęła z powrotem.Zaciskając wąskie wargi, aż niemal całkiemzniknęły, ponownie wyciągnęła rękę - tym razem do starej książki w wyblakłej brązowejokładce - i powtórzyła całą operację.Finmere patrzył na nią wielkimi oczami.Co to ma znaczyć? Recepcjonistka,mamrocząc coś pod nosem, znalazła trzecią książkę, po czym, z westchnieniem ulgi,przeszła do łatwiej dostępnych, niższych półek.Teraz poruszała się szybciej,precyzyjnymi, krótkimi gestami wybierając jeden tom za drugim, bez wyraznegoporządku, odchylając każdy i wkładając na miejsce.W końcu wyprostowała się iuśmiechnęła.Nie było w tym uśmiechu ciepła, tylko zadowolenie z dobrze wykonanejroboty.Wygładziła niewidoczne fałdy na spódnicy i dotknęła ciasnego koka, żeby sprawdzić,czy jakiś niesforny włos nie próbuje się uwolnić.Finmere wątpił szczerze, by jej włosyośmieliły się zbuntować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]