[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pełnych naboi ojciec kategorycznie zabronił nam podnosić i wybijać z nich pociski,bo było to bardzo niebezpieczne.Nie wszystkie jednak łuski były mosiężne.Częśćich, na szczęście mniejsza, była z żelaza.Przechodząc raz w miejscu, gdziewcześniej było duże składowisko pełnych naboi, ze zdziwieniem spostrzegliśmy, żejuż ich nie ma.Nie wiadomo, czy wywiezli je saperzy, czy zostały sprzątnięte przeznaszych konkurentów.Byliśmy jednak zdania, że uczyniło to wojsko, ponieważzabrano również naboje żelazne, których zbieranie na złom było mało opłacalne.Gdy w lesie było już coraz trudniej znajdować mosiężne łuski, zaprzestaliśmy ichdalszego zbierania.Nie wiem, ile mogła ważyć gilza długości dwudziestu lubtrzydziestu centymetrów i czy nazbieraliśmy ich tonę, czy dwie, lecz sprzedaliśmy ichbardzo dużo.Czy wystarczyło to na kupno konia i zapłacenie za wykonanie wozu,tego już sobie dzisiaj też nie przypominam, ale pamiętam, że ojciec kupił latemdrugiego konia, a jesienią jezdziliśmy najlepszym we wsi wozem."Przy okazji zbierania tych łusek muszę jednak powiedzieć, że w tym czasie nieinteresowały mnie już tak bardzo różne niewypały jak w pierwszych latach po wojnie,bo zdążyłem się już na nie napatrzyć i zaspokoić swoją ciekawość.Poza tym byłemteż trochę starszy i chyba także mądrzejszy.O dwóch wielkich bombach, leżących30na brzegu jeziora, prawie zupełnie zapomniałem.Trzeba tu wszelako zaznaczyć, żegdyby nawet ktoś chciał z nimi coś pokombinować, to pewnie nie wiedziałby, jak siędo tego zabrać, ponieważ były bardzo duże, a w dodatku miały na sobie jakbybetonową powłokę.Wysadzili je pózniej saperzy, powodując wielki wybuch orazpogłębiając i poszerzając o kilka metrów jezioro w miejscu, w którym leżały.Było jeszcze w okolicy wiele innych bomb i niewypałów, ale również niezwracałem na nie większej uwagi.Jednakże miałem jedno zdarzenie z bombą.Dwa kilometry od nas, za łąkami i torami kolejowymi, znajdowało się lotnisko,które zostało wybudowane dla potrzeb kwatery Hitlera.Po wojnie lotnisko to zajęłopolskie wojsko i często widywałem z daleka, jak startują i lądują na nim różnewojskowe samoloty, przeważnie ćwiczebne dwupłatowce, zwane kukuruznikami.Bardzo chciałem zobaczyć te samoloty z bliska, ale nie mogłem tam podejść, bona brukowanej drodze, tuż przed samym lotniskiem, była rogatka, przy której staliżołnierze, a po drodze także często jezdziło wojsko i nie pozwoliłoby mi podejśćnawet do rogatki.Postanowiłem więc zbliżyć się do lotniska, schodząc z drogi i idączaroślami równolegle do niej.W ten sposób udało mi się dojść prawie do samegoaerodromu i zobaczyć samoloty z niewielkiej odległości.Nim doszedłem do lotniska,napotkałem w pobliżu przepływającej tam rzeczki wielką bombę, bliskopółtorametrowej długości, a wokół niej dużo pełnych przeciwlotniczych naboi,pustych łusek i pocisków od nich oraz porozsypywanego prochu.Spostrzegłem, żewykręcony został z bomby zapalnik.Pomyślałem, że pewnie uczyniło to wojsko, abyktoś w niego nie uderzył i nie spowodował wybuchu, choć mógł go także wykręcićjakiś amator dla zabawy lub kolekcjoner tego rodzaju mechanizmów i urządzeń.Przez okrągły otwór, skąd został wykręcony ów detonator, dostrzegłem trotyl, którymwypełniona była cała bomba.O tym znalezisku powiadomiłem mojego kolegę Zygmunta i na drugi dzieńudaliśmy się tam razem.Do otworu, z którego był wykręcony zapalnik, nasypaliśmyprochu wydobytego z leżących obok naboi.Następnie wysypaliśmy kilkumetrowąwąską ścieżkę z prochu w kierunku tego otworu, co miało zastąpić lont.Na końcu tejstrużki proch podpaliliśmy i chociaż sądziliśmy, że bomba bez detonatora nieeksploduje, na wszelki wypadek odbiegliśmy kilkanaście kroków i położyliśmy się naziemi.Ledwie zdążyliśmy paść, powietrzem targnął ogromny wybuch, a nad nami zdużym świstem przeleciały odłamki i wielkie bryły ziemi.Trochę nas przysypało, alezerwaliśmy się szybko i uciekliśmy, żeby nie zobaczyli nas żołnierze.Na drugi dzieńdowiedzieliśmy się, że w domu kolejarza pracującego i mieszkającego naprzejezdzie kolejowym, w odległości może stu pięćdziesięciu metrów, wyleciaływszystkie szyby z okien, a detonację było głośno słychać w Kętrzynie.Gdyprzybyliśmy na miejsce eksplozji po kilku dniach, zobaczyliśmy wielki lej w ziemi,głębokości może dwóch metrów, a w odległości kilkudziesięciu kroków znalezliśmyleżące odłamki, niektóre po około dziesięć kilogramów wagi.Długo nieprzyznawaliśmy się nikomu, że byliśmy sprawcami tego wybuchu, a powstały dół,który ktoś kiedyś próbował zasypać, był tam jeszcze przez wiele lat i widoczny jestpewnie do dzisiaj.Nie wszystko jednak kończyło się szczęśliwie.Genek, starszy brat Zygmunta,został mocno poraniony w czasie eksplozji pocisku, który wybijał z przeciwlotniczegonaboju.Czynił to dla zdobycia prochu.Być może uderzył czubkiem pocisku albo teżjego zapalnik był wadliwy, za bardzo czuły, i spowodował wybuch pod wpływemwstrząsu.Widziałem go leżącego i jęczącego na wozie, jak jego ojciec wiózł go doszpitala.Głowę, ręce i nogi miał pokaleczone, a ubranie podziurawione i całe we31krwi.W szpitalu leżał ponad miesiąc.Wydobyto z niego kilkanaście odłamków, apodobno kilka w nim jeszcze pozostało.Od tego czasu ani jednego niewypału nie wziąłem do ręki i zauważyłem, że innichłopcy też ich unikają."W dwa miesiące po osiedleniu się w Kwidzie, w końcu czerwca lub na początkulipca, wziąłem się do budowy przy domu szopy z desek, których pełno leżało w lesie iza stodołami stojącymi w pobliżu asfaltowej szosy.Szopa ta miała mi służyć domajsterkowania i trzymania narzędzi oraz różnych rzeczy, na które nigdzie niemogłem znalezć odpowiedniego miejsca.Gdy byłem zajęty kleceniem owej budowli,podszedł do mnie nieznajomy młody mężczyzna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]