[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odepchnęłam go, ale mnienie puścił.Duża męska dłoń rozpoczęła wędrówkę po moich spocony ch plecach, od bioder aż pokark.Nie, pieszczoty to nie jest dobry pomy sł! Nie w tej chwili.Ja jestem mokra od potu, a onby ł dzisiaj nieprzy jemny.W bardziej komfortowej sy tuacji może by m się trochę poprzy tulała,bo przecież przy tulanie się do obcego mężczy zny to nie zdrada, ty lko flirt.Ale teraz nie miałamochoty. Puszczaj! rozkazałam.Cofnął się o krok.Wzięłam filiżankę i usiadłam przy stole. Marcin napisał, że złowił już dwanaście dorszy.Sporo, prawda?Konrad roześmiał się głośno, szy derczo. Ej, kiepściutko.Ja kiedy ś złowiłem ponad siedemdziesiąt.Takie sztuki po trzy kilo.Przemierzał kuchnię duży mi krokami, popijając piwo.Poruszał się coraz pewniej,swobodniej.Jakby to on by ł tutaj gospodarzem, a ja zaledwie przy padkowy m gościem.Przy stanął po drugiej stronie stołu. Wpadniesz do Sztutowa latem? Na który ś z weekendów na pewno tak.Na dłużej? Nie wiem. Ej, przy jedz, ze mną nie będziesz się nudzić.Obiecuję.Obszedł stół i przy stanął za moim krzesłem.Poczułam, że jego dłoń wsuwa się pod mojąbluzkę.Nie chciałam, żeby mnie doty kał. Przestań. Wstałam. Mamuśka, co jest? Wy luzuj!Słowo mamuśka , wy powiedziane dobitnie i zgry zliwie, uderzy ło we mnie niczy m ostraamunicja.Na moment zabrakło mi tchu.Jeszcze przed kilkunastu minutami mówił do mnie maleńka , a teraz jestem mamuśką? Trzema duży mi ły kami dopiłam kawę. Ej, mamuśka, przecież mnie lubisz wy mamrotał wprost do mego ucha. Nie jestem żadną mamuśką powiedziałam stanowczo.Wstawiłam filiżankę do zlewu i odkręciłam kran.Cienka stróżka wody powoli wy pełniałaporcelanowe naczy nie. Jesteś mamuśką, jesteś.Bo masz córkę.Wiem od Kate.Zakręciłam kran.W tej samej chwili Konrad klepnął mnie w ty łek tak mocno, że poleciałamdo przodu, uderzając głową o szafkę nad zlewem.Miałam dosy ć.Wściekła, odwróciłam sięw jego stronę i przez zaciśnięte zęby wy sy czałam: Trzy maj łapy przy sobie! Co jest, kurwa? warknął.Patrzy łam z niedowierzaniem i ze strachem na jego zmienioną twarz, na wy ostrzone ry sy,odsłonięte ostre zęby.Wy glądał jak drapieżne zwierzę, gotowe do ataku. Kręcisz przede mną dupskiem, pokazujesz cy cki, a teraz mam trzy mać łapy przy sobie?Chy ba jesteś jebnięta.Zapragnęłam, by już sobie poszedł, żeby zostawił mnie w spokoju. Może wezmiesz się wreszcie za podłogę w piwnicy ? powiedziałam. Wziąć to ja się, kurwa, mogę za ciebie.Mój wzrok wy ostrzy ł się, jakby ktoś założy ł mi okulary.Mogłam teraz policzy ć wszy stkieplamki w tęczówkach Konrada.Rzęsy również.Ten wy razisty obraz sprawiał mi ból.Chciałamodwrócić głowę, zamknąć oczy, żeby ty lko nie patrzeć.Nie mogłam.Konrad się odsunął.Już my ślałam, że sobie pójdzie, ale on jedy nie zbliży ł się do lodówkii wy jął z niej piwo.Wziął ze stołu otwieracz i niezdarnie otworzy ł butelkę.Kapsel odskoczy łz cichy m trzaskiem i potoczy ł się wprost pod moje nogi.Odruchowo pochy liłam się, żeby gopodnieść, i w tej samej chwili poczułam na karku dłoń.Krzy knęłam.Konrad przy ciągnął mniegwałtownie kolanami uderzy łam w podłogę, a głową w jego udo.Ogarnął mnie panicznystrach.Dusiłam się.Otwarty mi ustami łapałam powietrze, które nie chciało wpły nąć do płuc.Ratując się przed uciskiem, szarpnęłam cały m ciałem w dół.Rozpłaszczy łam się na podłodze.Poderwałam się szy bko.Nogi mi się trzęsły, ręce też.Oddy chałam ciężko. Wy noś się! wrzasnęłam. Wy pierdalaj!Głośny, szy derczy śmiech uderzy ł w moje uszy, niemal paraliżując układ nerwowy.Stałamjak zahipnoty zowana.Pchnął mnie.Bezwładnie poleciałam do ty łu, wpadając na kredens.Muszęsię bronić, muszę uciekać, do sy pialni, tam się zamknę, zabary kaduję, tam będę bezpieczna!,my ślałam gorączkowo, ale nie mogłam oderwać stóp od podłogi.Moje ciało mnie zdradziło.Mózg wy sy łał rozkazy do mięśni i ścięgien, lecz te nie reagowały.Znowu coś dziwnego działo sięz moim wzrokiem, jakby m patrzy ła na film puszczony w zwolniony m tempie.Konrad powolipodniósł butelkę do ust.Pił.Potem odstawił na stół.Teraz obraz znieruchomiał.Czas przy stanął.Rzucił się na mnie znienacka.Zacisnął ręce na mojej szy i, odchy lając mnie do ty łu.Ostryból przeszy ł kręgosłup między łopatkami.Nic nie widziałam.Rękami rozpaczliwie rozgarniałampowietrze.On mnie zaraz udusi!, przeraziłam się.Ręka uderzy ła w krawędz niedomkniętejszuflady, odruchowo wsuwając się do jej wnętrza i zaciskając na trzonku młotka.Uścisk na mojejszy i zelżał.Do płuc wpły nęło powietrze. Ty stara kurwo! usły szałam.Nie my ślałam, nie analizowałam sy tuacji, nie zastanawiałam się nad ratunkiem.Nie by łamw stanie.W tej chwili mój mózg by ł nieczy nny, jakby ktoś odłączy ł wty czkę.Ręka z młotkiempowędrowała w górę, wy konała zamach i uderzy ła.Mocno.Rozległ się huk, a potem jakby krótkiewestchnienie.Moje palce naty chmiast rozchy liły się, wy puszczając narzędzie, a ja w tej samejchwili odbiłam się od kredensu.Coś podcięło mi nogi.Upadłam, uderzając głową o podłogę.Nie wiem, jak długo leżałam.Gdy usiadłam, szumiało mi w uszach, bolała mnie szy ja.Lekko obróciłam głowę w prawoi sy knęłam z bólu.W zasięgu wzroku miałam nogi Konrada; patrzy łam na nie przez chwilę.A potem spojrzałam w jego twarz i ogarnęło mnie przerażenie.Boże! Co ja zrobiłam? Zabiłamgo, zabiłam! Serce waliło jak oszalałe.Jednak po chwili pojawiło się niedowierzanie.Przecież niemogłam go zabić, nie jestem do tego zdolna! Nie można kogoś pozbawić ży cia jedny muderzeniem!Na czworakach przesunęłam się w stronę Konrada.Złapałam go za rękę i przy ciągnęłamdo siebie.By ła ciężka, niemożliwie.Chciałam sprawdzić puls, ale palce miałam szty wne, bezczucia.Ponownie spojrzałam mu w twarz: przy mknięte oczy i rozchy lone usta.Konrad by łmartwy.Trup, nieboszczy k.Naprawdę go zabiłam.Zabiłam człowieka.Co za koszmar! Co teraz?Boże, błagam, niech on oży je, niech wstanie!Chciałam się podnieść, ale nie miałam sił, zaczęłam więc powoli przesuwać się po podłodze.Do ty łu, by le dalej od zwłok! Moja ręka natrafiła na jakiś przedmiot.Młotek! Krzy knęłam.Krzy kprzeszedł w skowy t, a potem w szloch
[ Pobierz całość w formacie PDF ]