[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na brwi zmarszczone ze zmartwienia.- Czy chcesz mnie pocałować? - zapytała.Alice kiwnęła głową.- Dobrze - zgodziła się Elsa.Alice zawahała się, bo widocznie to ustępstwo wzbudziło jej nieufność.Pózniej wolno podeszła do Elsy.- Będę Rodneyem - oświadczyła z błyskiem w oczach i odgarnęła lok zaucho.Wygładziła nocną koszulę, jakby w zdenerwowaniu, jakby naprawdębyła Rodneyem czy innym chłopcem, który chce się zbliżyć do Elsy.- Gotowa? - spytała Elsa.- Gotowa.- Nadal dzieliło je kilka stóp.- Chcesz, żebym do ciebie podeszła? - zapytała Elsa.- Czy ty podejdziesz domnie?Alice znów się zawahała.- Rodney podszedł do mnie.Alice wspięła się na palce.- Dobrze.Dobrze.Elsa, zamknij oczy.- Zamykam oczy.Elsa czekała w ciemnościach, wsłuchana w szelest zmiętej bawełny, w cichewestchnienie, kiedy Alice wysłała w nocne mroki cień potajemnej myśli, apotem w lekkie skrzypienie podłogi pod jej nogami.Ciepły oddech Alice owiałtwarz Elsy, a wargi, miękkie i wilgotne, dotknęły jej warg i zaraz się cofnęły.Następnie z większą pewnością spoczęły na jej wargach.Rozległo się cichenucenie i Elsa poczuła fale dzwiękowe, dudniące po policzkach.Nie różni sięto od tego, pomyślała, co robiła z Rodneyem.I pocałunek jest prawdziwszy.Delikatny, pełen miłości.Jej życie obfitowało w takie osobiste, intymneustępstwa na rzecz Alice.Jako dziecko Alice błagała czasami Elsę, żeby jejpozwoliła spróbować odrobinę przeżutego przez nią pokarmu; kiedy Elsazaczęła miesiączkować, Alice wpadła w panikę po znalezieniu kropli krwi wtoalecie i nalegała na pokazanie jej, skąd się ta krew wzięła.O takich chwilachElsa nie mówiła nikomu.Kiedy Alice wreszcie się od niej oderwała, Elsa otworzyła oczy.TwarzAlice rozpromienił uśmiech.- Podobało ci się to? - spytała Elsa.- Będę miała setki całusów - odparła Alice.- Tysiące, Allie.W ciemnym pokoju Elsa rozpięła sukienkę, nalała sobie szklankę wody ipostawiła na nocnym stoliku.Kiedy obie wreszcie znalazły się w łóżku, Elsaszeptem powiedziała dobranoc.- Tysiące - wymamrotała Alice.Elsa zdmuchnęła świecę i przytuliła policzek do zimnej poduszki.Przez dwa tygodnie bez celu unoszą się na wodzie, aż w końcu spadaprzelotny deszczyk.Każdy chwyta miskę czy filiżankę i wychodzi na pokład,żeby złapać odrobinę wilgoci, zlizuje krople językiem.Po paru minutachjednak niebo odwołuje swój dar, a na jego miejsce zsyła kolejny upalnypodmuch, teraz zaprawiony dławiącą wilgocią.Edward rozpina kołnierzyk ischodzi na dół sprawdzić zapasy.Niebawem wraca z zatroskaną miną.- Wszyscy musimy zmniejszyć nasze racje do połowy, zanim się okaże, czyna czas dopłyniemy do Recife.- A Budyń? - pyta Alice i podciąga się w górę, łapiąc za nadburcie.-Powinien dwa razy dziennie dostawać świeżą wodę! Czy tak nie jest, Elsa?Zawsze dawałam mu wodę dwa razy dziennie.- Spod przymrużonych powiek zoburzeniem patrzy na słońce.Kierney, przykucnięty na przednim pokładzie; przewraca oczami i wypijaresztę swojej deszczówki.- Na morzu obowiązuje hierarchia, panno Pendleton.A ptaki, nawet takie,które potrafią powiedzieć wyborny, nie są na jej szczycie.- Budyń może dostawać wodę dwa razy dziennie - mówi Elsa.- Jawytrzymam, Allie.Na litość boską - obwieszcza wszystkim na łodzi.- Niezabraknie nam wody.- Widywałem już takie rzeczy - mówi Kierney.- Widziałem każdykataklizm, jaki pani potrafi wymienić.- Poradzimy sobie - stwierdza Edward.- To tylko środek ostrożności.-Zwraca się do Alice.- Ptak może dostawać moją porcję.Po raz pierwszy Elsę ogarnia niepokój.Czy rzeczywiście może im zabraknąćwody? Karci się za to, że za dużo piła, że nie oszczędzała przy myciu.Zostawiaresztę swojego dziennego przydziału dla Alice.Ona sobie poradzi.Ale nazajutrz rano, po wyjściu na pokład, czuje coś jak mrowienie małychwłosków z jednej strony szyi.Tajemniczy język, którego uczy się od parumiesięcy, ciche słowa powiewów teraz zapisują się na jej skórze.Kiedychłodne powietrze tworzy inskrypcję na jej szyi, Elsa woła na dół:- Allie, chodz szybko! Chyba nadciąga pasat.- W południe łódz rusza zmiejsca, każda jej część wibruje nowym życiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]