[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem pani Wielosławska przyprowadziła eks-pensjonarkęznacznie bliżej do klawiatury czarnego, drogocennego fortepianu,który stał na małym podwyższeniu w rogu salonu.Tu pani dziedzicz-ka posadziła pannę Wandzię na okrągłym taborecie i szepnęła jej doucha tonem nie znoszącym sprzeciwu, rozkazującym i władczym: Zagrasz, co umiesz najlepiej.Ale żebym się za ciebie nie potrze-bowała wstydzić! Uważaj, żebyś mię nie skompromitowała! Rozu-miesz! Pomyśl sobie, co za osoby cię słuchają.Masz grać świetnie, jakumiesz najlepiej.Pomódl się cicho i graj! Rozumiem, proszę pani dziedziczki, ale nie wiem, czy potrafię. szepnęła panna Wanda.Położyła ręce na białych klawiszach tego świetnego fortepianu itrwożnie uderzyła w nie raz, drugi.Posłyszała dzwięki doskonałegoinstrumentu.Te poszczególne dzwięki wpadły w nią i przeleciaływskróś, niczym światło rozpraszające ciemności.Zapomniała o tym, żejej słuchają tak morowe osoby, zapomniała nawet o tym, że jest w taknadzwyczaj dużym salonie, pełnym znakomitego państwa.Sama na-tychmiast przeistoczyła się w coś innego niż przed chwilą w czaro-dziejskiej muzyki instrument boży.Już nie drżała tym drżeniem wiel-kim, przerażeniem dziewczyńskim na myśl, iż osoby słuchać będąmuzyki jej, o której wartości właśnie absolutnie zwątpiła.Usłyszawszyduszę swej duszy, muzykę, wyzbyła się zalęknienia.Odeszła od niejmartwota rąk.Poczuła znane jej, swoje własne, szczególniejsze zimnow krzyżu i w końcach palców u nóg jakoby narzędzie swej siły, którąjuż władała do woli.Wyprostowała się.Zasiadła lepiej, niczym królo-wa na majestacie.Włosy jej przebierać się zdawał, podnosić i miotać wgórę ogień niematerialny.W całej istocie z minuty na minutę rozpo-ścierała się, świadoma swej potęgi, władza duszy, widząca od pierw-szej do ostatniej nuty całość mistrzowskiego dzieła, które przed sobądostrzegła.Palce jej stały się podobnymi do tych chybkich i potulnychmłotków, obitych zamszową skórą, które w ruch wprawiała wewnątrzczarnego pudła do tych demonów wybiegających ze swej nicości,ażeby według jej woli oddać swój głos i znowu zapaść się w nicość.Pedał czekał na jej słabą stopę, ażeby podwyższać pieśń i aż do dnaNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG152otchłani dosięgnąć głosem bezdennych wyrzeczeń basu.Nieśmiała iniezdecydowana panienka stała się zuchwałym duchem, który się ważyna walkę z przemożnymi uczuć potęgami.Jak tajemniczy ptak, któryna stosie z mirry sam się palił i z popiołów własnych odmłodzony po-wstawał, tak samo w duszy jej polatać zaczął radosny feniks miłości,wielobarwny, zrodzony na stosie ze wszystkich jej uczuć, którego lotunikt z ludzi przewidzieć nie zdoła.Ona jedna znała dokładnie lot tegowielobarwnego nietoperza z czerwonymi na tle głowy piórami.Onajedna śledziła go w ciemności i oddawała jego loty, bieg jego wysoko inisko, tuż-tuż i daleko.Grała pieśń pięknemu, na poły znanemu mło-dzieńcowi, w którym się, jak to mówią, na śmierć zakochała.Opowia-dała tonami mistrza nieśmiertelnego dzieje miłości swej, wszystkieudręki i treść swego cierpienia, skrytki i zaułki uczuć, przesmyki ich iprzejścia tajne, doły jej ciemne i straszliwe oraz niebiosa radości rozto-czone nad głową, gdy on się zbliża.Grała spółmiłośnicy, Karolinie,wyznanie nienawiści i głębokie, straszliwe ostrzeżenie.Gdy panna Wanda grać zaczęła, w jedną z ostatnich sonat Beet-hovena wkładając swe uczucia, a na salach powstało znaczne zamie-szanie jedne bowiem osoby wchodziły, a inne wychodziły, te siadały,a tamte tłoczyły się we drzwiach nastręczyła się właśnie najstosow-niejsza chwila.Pani Laura skinęła lekko brwiami w stronę Cezarego inie patrząc więcej w jego stronę wyszła niepostrzeżenie z sali balowej.On, zamiast słuchać inkantacji muzyki, która go przyzywała i wabiła,wyszedł chyłkiem w innym, co prawda, niż pani Laura kierunku, leczdążąc do tego samego, wskazanego mu celu.Były jednak oczy, które wyśledziły to obopólne wyjście kochan-ków, aczkolwiek wyszli różnymi drzwiami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]