[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze się pani czuje? - zapytał Giles, a potem się zatrzymał i zaczekał naBeth, która nie mogła złapać tchu.Rękę miał znów na temblaku.Czuł ostry ból podżebrami i wydawało mu się, że lewe ramię jest bez czucia.Beth otarła z twarzy krople deszczu.- Czy możemy chwilę odpocząć? Jesteś pewien, że idziemy właściwą drogą?- spytała.Za nimi nie słychać było żadnego ruchu.Gdy dotrą do drzew, przy-najmniej będą mieli coś za plecami, nie tylko wielkie połacie wrzosowisk, piargi iciemność.Wreszcie dotarli do pierwszych drzew, gdzie szlak opadał ku modrzewiom iświerkom, uczepionym zbocza w wąskim wąwozie.Tam udało im się znalezćporośnięty mchem pień powalonego drzewa, na którym mogli usiąść, opierając się ojakiś solidny głaz, i odetchnąć.Moira uśmiechnęła się do nich niepewnie.- Byłam tutaj wiele razy.Nie martwcie się.Aatwo trafić, nawet po ciemku.Czy mam iść pierwsza? - Włosy wysunęły jej się spod chustki i twarz Moiryokalała zmierzwiona masa lśniących od deszczu loków.Giles zatoczył duży krąg światłem latarki halogenowej, który dał mu lekarz zAnula & ponaousladanschelikoptera, i pokiwał głową.- Gdy dojdziemy do potoku, będziemy mogli iść brzegiem.Wtedy będziełatwiej, prawda? - Uśmiechnął się do nich, spokojny i pewny siebie.- Głowy dogóry!Powoli szli po śladach, zatrzymując się często na odpoczynek.Raz Bethobejrzała się na Gilesa i dotknęła jego ramienia.- Dobrze się czujesz?- Oczywiście - kiwnął głową i spojrzał na niebo.Błyskawice nadalrozświetlały ciemność między chmurami, chociaż piorunów nie było słychać.Burzaoddalała się na północ.- Czuję się doskonale.- Ale modlił się w duchu: Daj nam siłę, byśmywrócili.Nie dokonamy tego bez Twojej pomocy.I proszę, trzymaj tę czarownicę zdala od nas.Pomyślał, że teraz uda mu się odnalezć ścieżkę wśród wrzosów:ciemniejszy pas błotnistej ziemi i skał.To tędy latem bez przerwy chodzili turyściod drogowskazu do kamienia na wzgórzu.Nie był pewien, co sprawiło, że się obejrzał.Jakiś instynkt, o którym niewiedział, dał o sobie znać z taką siłą, że Giles, jeszcze zanim się odwrócił, jużpodniósł latarkę.W ułamku sekundy ujrzał Brid tak blisko za nimi, że powinien byłją słyszeć.Usłyszałby na pewno, gdyby wydała jakiś dzwięk.Wytrącił jej nóż z ręki.Brid zatrzymała się, Giles zobaczył, że się chwieje, i na jego oczach zaczęłaznikać; po chwili już jej nie było.- Giles! - krzyknęła Beth.- Nic ci nie jest?- W imię Jezusa! - Moira szła, ślizgając się na pokrytych błotem skałach.-Tak powiedz, jeśli ona znów się pokaże.W imię Jezusa.- Zatoczyła kołopromieniem światła swojej latarki.- Gdzie jest ta latarka? Co się z nią stało? - Jejgłos brzmiał histerycznie.- Upuściłem ją.- Giles oddychał ciężko.- Pewnozgasła.- Ręce mu drżały.- O Boże, mam nadzieję, że się nie stłukła.Brid pojawiła się wystarczająco blisko niego, by mógł dostrzec poszarpanąranę na czole i dziwne, błędne spojrzenie oczu, utkwionych nie w nim, tylko widącej za nim Beth.Zdjął z ramion plecak Kena i starając się opanować lęk,Anula & ponaousladanscgorączkowo przeszukiwał zmarzniętymi palcami szorstkie brezentowe wnętrze,szukając drugiej latarki.Przy okazji znalazł gdzieś na dnie stary szwajcarski nóżwojskowy.Wsunął go do kieszeni i nadal szukał latarki.Nagle jego palce natrafiłyna jakiś ciężki, kanciasty przedmiot.Wyciągnął go i przyjrzał mu się.Rakietnica!Dlaczego, na Boga, Ken nie przypomniał sobie o niej, kiedy myśleli, że Beth nieudało się dodzwonić na policję?- Giles!Zdławiony krzyk Moiry poderwał go na nogi.Serce waliło mu z przerażenia.Brid była tu znowu, oddalona od nich tylko o kilka stóp.Beth krzyknęła, ale zagłuszył ją głos Moiry.Niezwykła była ufność i wiara tejkobiety!- W imię Jezusa, odejdz, kobieto.Zostaw nas w spokoju.Idz stąd.- Moirapostąpiła kilka kroków i wyciągnęła rękę do Brid.- Moira, uważaj!Okrzyk Gilesa nie odniósł żadnego skutku.Moira szła dalej.Brid całą uwagę skupiła teraz na niej.Zmrużyła oczy.Nie tknęła pastora.Rozporządzał mocą zapewne równie potężną jak moc Broichana, chociaż ona tegonie czuła.Ale tu była jego kobieta.Nic nie znaczyła, nie posiadała mocy.Ale stałajej na drodze.W ręku Brid znów znalazł się srebrny nóż.Z lekkim uśmiechempodniosła go do góry i uderzyła.Rozdzierający krzyk Moiry ucichł nagle, gdy krew trysnęła jej z gardła.Brid poczuła przypływ mocy; trzymając ociekający krwią nóż, znów skupiłauwagę na Beth.Sparaliżowany widokiem tego, co się stało, Giles stał między ciałem Moiry aBeth.Wciąż trzymał w ręku rakietnicę.Znów uwolnił ramię z temblaka.Ledwieporuszał palcami, ale złamał lufę i wsunął do niej nabój, ani na chwilę nie odrywającwzroku od twarzy Brid.A ona postąpiła jeszcze krok do przodu i Giles dostrzegł jejdzikie, triumfalne spojrzenie.Wymierzył w nią rakietnicę i zaczął odciągać kurek.- Giles, pomóż mi! - Beth wzięła z ziemi płaski kamień i trzymała go przedsobą.Była śmiertelnie przerażona.Brid uśmiechnęła się, podniosła rękę i obojeAnula & ponaousladansczobaczyli błysk ostrza jeszcze splamionego krwią Moiry.Zaczęła się zbliżać doBeth.Sprężyna była zbyt twarda.Zrozpaczony Giles mocował się z kurkiem, ręcemiał śliskie i słabe.Ale to była ich jedyna szansa.Wycelował rakietnicę prosto wBrid, ostatnim wysiłkiem odciągnął kurek i strzelił.Kula rozpalonego magnezu trafiła Brid prosto w pierś.Przez chwilę jeszcze jąwidzieli: całe ubranie trawiły płomienie, twarz była maską bólu i przerażenia - apotem zniknęła.Kiedy rakieta zgasła, zapanowała całkowita ciemność.- Ona mnie chciała zabić.- Beth zamknęła oczy.Czuła się tak, jakby miałazaraz zwymiotować.- Ocaliłeś mi życie.O Boże, Moira!Przerażona rozglądała się dookoła, ale nigdzie nie widziała Moiry.Zdjętapaniką, szukała po omacku dookoła siebie latarki, którą upuściła.Wreszcie jąznalazła i pobiegła kilka kroków do tyłu.Moira leżała skulona na ścieżce.- Moira, nic ci nie jest? - W świetle latarki Beth zobaczyła krew sączącą sięprzez ubranie, płynącą po skale, wsiąkającą w trawę.Bez wątpienia Moira nie żyła.- Giles! - Krzyk Beth był tylko szeptem.Rozpłakała się,- Chryste! Co my teraz zrobimy? - Giles stanął nad Moira i patrzył na niąprzez chwilę, a potem ukląkł obok i zrozpaczony ujął zimną rękę, starając sięwyczuć puls, Nie czuł nic.Popatrzył w górę, na gęsto padający deszcz.- Biedna Moira - westchnął głęboko.Potem znów rozejrzał się dookoła.- Lepiej pójdę zobaczyć, co się stało z Brid.- Z trudem podniósł się zklęczek i zrobił jeden krok, potem następny.Nogi drżały mu tak bardzo, że ledwosię poruszał.Z latarką Moiry w dłoni doszedł wolno dróżką aż do miejsca, w którymspalone gałęzie i trawa wskazywały miejsce, gdzie upadła rakieta.Szukał dokładniewokoło, oświetlał grzbiety skał, zaglądał do wody i za omszałe świerki, międzyskały.Nie było śladu Brid,- Nie ma jej tutaj.Nie pozostał żaden ślad.Odeszła.Odeszła tam, skądAnula & ponaousladanscprzyszła, gdziekolwiek to jest.Wrócił do Beth.- Dobrze się czujesz, kochanie?Stała oparta o skałę.Kiedy oświetlił ją latarką, ujrzał bladą twarz i łzyspływające po policzkach.Powoli otworzyła oczy, Z trudem odetchnęła głęboko.- Jesteś pewien, że odeszła? - Trzęsła się.Skinął głową.- Nie ma żadnych śladów, żadnych szczątków ubrania.Nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]