[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz Robert ledwo poznaje stację.Dawnydworzec - w połowie zasypany śniegiem - zmienił się w kupę gruzów.Poczekalni - dałbygłowę, że stała obok - nie widać.Gdzie może być Szalawska?W świetle reflektorów pojawia się tył zaparkowanej w śniegu mazdy - z nartamina dachu, rozbitym bokiem i zmasakrowanym zderzakiem.W środku półmrok i jakiś kształt.Człowiek?Podjeżdża blisko, wychodzi z dodge a w głęboki puch.- Maja! Pani Maja?! Jest pani tu?!- Jestem.- Dziewczyna w mazdzie stuka w szybę od środka.Wygląda, jakbybezskutecznie mocowała się z klamką od drzwi.Robert odsuwa je jednym szarpnięciem.W kabinie samochodu zapala się światło.Twarz, którą widzi przed sobą, słabo przypomina osobę oglądaną godzinę temuna zdjęciu w komórce.Włosy sklejone w grube strąki, pobrudzone czoło, mokre policzki,popękane wargi.Tylko ta dzika jasność szklistych oczu się zgadza.Podaje rękę i wyciąga jąz samochodu - zziębniętą, drżącą i zapłakaną.- Nie ma pani nic ciepłego do ubrania?- Nie mam.Dwoma ruchami rozpina i zdejmuje z siebie puchową kurtkę.- Proszę.Wsiadają oboje do dodge a.Robert rusza z kopyta, nie czekając, aż Maja zamkniedrzwi.Zatrzaskują się same, gdy wóz nabiera prędkości, wzniecając wokół śnieżną chmurę.Teraz kolejno: powrót do przejazdu kolejowego, zakręt i dalej możliwie prosto do szosyjedynki.Coś jednak nie gra.Auto jest dziwnie przechylone na prawy bok.Guma?Cholerne deski?- Przecież uważałem.- Co pan mówi?- %7łe mogliśmy złapać gumę.- Mam pecha maksymalnego od początku tygodnia.egh, egh, egrh.- dziewczynakaszle, gdy pokonują przejazd oznaczony ukośnym krzyżem.Migają czerwone lampy zakazuwjazdu.- Dokąd my.?- Zabiorę panią do Torunia.To bardzo blisko, normalnie byłaby niecała godzina.Mamparu znajomych prawników i paru dziennikarzy.Lekarz też się pani przyda.Laryngolog,doktor Rudzik, całą dobę przyjeżdża.leczył mi dzieci.Policję na razie ominiemy, skoro takpani chce.Za torowiskiem trochę domów, zasypane małe rondo, czarny kościół z ostrą wieżąna tle nieba, potem już pole.Droga - już dotąd słabo rozpoznawalna - teraz gubi się całkiempod pokrywą nawianego puchu.Wjeżdżają w niekończącą się zaspę.Dodge z przebitą oponąpracuje ciężko.Choć Robert ciśnie gaz i obroty idą w górę, prędkościomierz nie chce pokazaćwięcej niż pięć mil na godzinę.Szybciej jechać się nie da, tym bardziej że przechył zrobił sięnaprawdę wredny.- Kurwa mać, przepraszam, trzemy podwoziem! - On unosi obie ręce, by grzmotnąćdłońmi o kierownicę, ona - mimo założonej kurtki - drży coraz mocniej i znowu zanosi siękaszlem.- Nie dojedziemy?- Dojedziemy, na pewno.Choćby gówna z nieba padały.- Robert patrzy, jak strzałkaprędkościomierza opada niemal do zera.-.po prostu powleczemy się na flaku.Znieg jestmiękki.A jak będzie już asfalt, spróbuję założyć zapas.Niech się pani nie martwi.To nie panijest pechowa.Pani jest genialna.Czytałem referat i aneks, ale dopiero dziś do mnie dotarło,że to po prostu jest prawda.Aeb urywa.%7łe to się pani połączyć udało.- Czytałam wiele razy w necie relacje z takich zamachów.Pan też.no nie?- Mhmmm.- Gdy działa samotny szaleniec albo fanatyk, to go od razu rozpracowują.W ciągudoby.Tu było inaczej.Za dużo dobrej organizacji.I jeszcze ta egzekucja sprawcy.Pomyślałam, że może im chodzić o prawdziwe interesy, nie o głupie manifesty skinowskie.A jaki może być interes w likwidowaniu prawników? Raport Pelikana pan oglądał?- Mówi mi Robert.Oglądałem.Tam też dziewczyna wpadła na trop spisku.I też byłataka mądra i sprytna.Tylko że, o ile pamiętam, w wybuchu zginął jej znajomy nauczyciel,który się dowiedział, o co chodzi.A to już mnie bardzo martwi.Maja się nie śmieje.Podciąga nogi na siedzeniu i obejmuje kolana ramionami.Wysoko zaciąga jego kurtkę.Przez chwilę milczy.- Więc masz kopię tekstu od Pawła? - pyta wreszcie.- Mam.- Wiesz, co się dziś stało?- Wiem.- Ty pierwszy powiedziałeś Kopcińskiemu?- Ja.- I teraz on nie żyje, i Beata nie żyje.- Kto?- Moja koleżanka.Przyjaciółka.nieważne.Zastrzelili ją zamiast mnie.- Maju droga.- Robert systematycznie dodaje gazu, silnik huczy, ale samochód -niemiłosiernie przechylony - już ledwo się toczy.Trudno ocenić w mroku, czy w ogóle sąjeszcze na drodze, czy już zjechali w pola.- Jeśli chodzi o moje poczucie winy, to więcejkamieni dokładać nie musisz.Pomagam ci, jak potrafię.Co jeszcze mogę zrobić?- Nic.Ja wiem.Nie mogłeś wcześniej skapować, kto to ukrywa.- Nie mogłem.Początkowo nie wierzyłem.Przecież.to było, jest.zupełnieszalone.- Ale już łapiesz teraz, że.-.nie ma żadnego innego wytłumaczenia.Aapię.Chrobot spod podłogi auta zamienia się w natarczywe łomotanie.Jakby coś sięwkręciło w wał.- Nie dojedziemy? - Maja wysuwa brodę spod puchówki.- Dojedziemy! - on stara się być głośniejszy od hałasów.- Naprawdę myślisz, że glinytamtych wspomagają?!- Gliny albo politycy nad nimi! Jak inaczej wytłumaczyć, że tak szybko namierzylii Pawła, i mnie? Coś jeszcze potem ustaliłam.- Co?!- Pamiętasz to o firmach?- Spółki z poprzestawianymi literkami! - Robert coraz mocniej przechyla się w stronęMajki, by mogli rozmawiać.Chwilami prawie krzyczy.- Ta kancelaria w Sopocie, ta od spółek, ma.dwóch wspólników! Adwokatów.Spółki są zarejestrowane na jednego w ramach powiernictwa.Ten mecenas.wiesz, kto jest?!- Kto?!- Piękny Wiktor Cezar.- Kto?!- Wiktor Cezar! Nie czytasz plotek?!- Nie! Kto to?!- Narzeczony.eghr, egr, errrrh.córki prezydenta!- Aaaa.już wiem, ten!! Taki laluś.- W marcu ślub! Egrrh, ergh, eeeghr.słuchaj mnie! - Maja też pochyla się w stronęRoberta.Z wysiłkiem przekrzykuje hałas spod maski, na jej małym nosie perli się pot.-Goście zaproszeni! Dyplomaci z całego świata.Wiem, bo mój papa ma zaproszenie!- I ty to opowiedziałaś dzisiaj na policji?!- Jak tylko zaczęłam, wyprowadzili mnie z przesłuchania! Poszliśmy do jakiegośważniaka! Czekaliśmy długo, oni gdzieś dzwonili, a potem chcieli mnie.Reszty słów nie słychać.Aomot spod podwozia przechodzi w lawinę dzikichtrzasków.Na obrotomierzu ponad pięć tysięcy, motor już wyje, a samochód prawie stoi.GdyRobert popuszcza gazu, silnik gaśnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]