[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzałam na ochroniarza i po-myślałam, co by zrobił, gdyby zdawał sobie z tego sprawę.Zatrzymał wózek pod ścianą jednej z dużych przyczep, w których mieściły siębiura pokazów.Weszliśmy po metalowych schodkach i strażnik popchnął mnielekko do środka.Za stalowym biurkiem stał zwalisty mężczyzna i przysłuchiwałsię dzwiękom płynącym z krótkofalówki o rozmiarach cegły.Miał szyję jak stararopucha - fałd skóry większy od jego głowy wylewał mu się zza kołnierzyka.Takjak mój strażnik, on również miał na sobie niebieski uniform ochroniarski,ozdobiony na piersi paroma gwiazdkami więcej.Domyśliłam się, że było to wy-różnienie za chwalebne siedzenie na tyłku i dyrygowanie wszystkimi naokoło.- To ona - powiedział mój strażnik.- Złapałem ją, gdy otwierała drzwi bok-sów.Popatrzyłam mu prosto w oczy i zwróciłam się do niego na tyle dobitnie, byuczynić moje słowa całkowicie jednoznacznymi:- Ma pan jeszcze jakieś tego typu niespodzianki w zanadrzu?Schował broń.Widziałam, jak dociera do niego, że dał plamę, pokazując mipistolet.Miałam teraz na niego haka.Nie wolno mu było nosić broni na służbie.Pewnie nawet nie miał na nią pozwolenia.Jeśli się nie myliłam, mogłam zgłosićten fakt policji.Istniało duże prawdopodobieństwo, że co najmniej straci pracę.Wyraz jego twarzy zdradzał, że myśli o tym samym.104Gdyby był mądrzejszy, nie musiałby w mundurze najemnego stróża węszyćtu po nocach za psie pieniądze.- Kiedy mnie pan złapał, stałam w stajni z latarką w ręce - sprostowałam.-Starałam się pomóc, tak jak pan.- Ma pani coś przeciwko Michaelowi Berne owi? - zapytał ropuch.Przeciągałsamogłoski w sposób typowy dla biednych mieszkańców Florydy z pograniczaSunshine State i głębokiego południa.- Nigdy nie spotkałam Michaela Berne a, choć dziś rano słyszałam, jak gło-śno i bardzo ostro kłócił się z Donem Jade em.Może powinien pan sprawdzić,gdzie jest teraz Jade.Starszy ochroniarz przyjrzał mi się uważnie.- Berne właśnie tu jedzie.Razem z dwoma policjantami.Proszę usiąść, pa-ni.?Nie odpowiedziałam i nie usiadłam, choć plecy bolały mnie niemiłosiernieod razów, które dostałam przed chwilą.- Będzie musiał pan powiedzieć policjantom, by potraktowali tamtą stajnięjak miejsce zbrodni - powiedziałam.- Osoba, której będą szukać, nie tylkouwolniła konie, ale również pobiła mnie, gdy starałam się jej przeszkodzić.Poli-cja pewnie znajdzie tam widły, może miotłę - coś z długim trzonkiem, na czymmogą być odciski palców.A ja z pewnością wniosę skargę.Chcę natychmiastpojechać na obdukcję, zrobić zdjęcia ran.Prawdopodobnie pozwę was do sądu.Co to za miejsce, gdzie nie są bezpieczni ani ludzie, ani zwierzęta!Ropuch popatrzył na mnie tak, jakby pierwszy raz widział kogoś mego po-kroju.- Kim pani jest?- Nie mam zamiaru się przedstawiać.- Potrzebuję pani imienia do raportu.- No to macie problem, bo ja wam go nie podam - powiedziałam.- Nic wamnie muszę mówić.Nie jest pan oficerem sądowym ani rządowym, nie ma panwięc prawa żądać ode mnie jakichkolwiek informacji.- Policja już tu jedzie - w jego głosie zabrzmiała pogróżka.- To świetnie.Chętnie się z nimi zabiorę, choć nie mają podstaw, by mniearesztować.Przebywanie w stajni nie jest zbrodnią, o ile mi wiadomo.- Bud mówi, że wypuściła pani tamte konie.105- Myślę, że powinien pan zapytać Buda raz jeszcze, co dokładnie widział.Bud wyglądał, jakby go zatkało.Nie był w stanie wykrztusić kłamstwa, któ-rym chciał się posłużyć, by chronić własny tyłek lub żeby przypisać sobie odro-binę chwały i zyskać w oczach szefa.- Ona tam była.- Pan także - zauważyłam.- Skąd mam wiedzieć, że to nie pan pootwierał teboksy?- To bez sensu - wtrącił ropuch.- Po co Bud miałby robić coś takiego?- Mogę tylko zgadywać.Dla pieniędzy.Ze złośliwości.Może z powodu cho-roby psychicznej?- A może wszystkie te motywy można przypisać pani?- Nie w tym przypadku.- Trzyma pani tu jakieś konie, pani.?- Dość.Skończyłam rozmowę z panami - oznajmiłam.- Mogę zadzwonić poswojego adwokata?Zerknął na mnie zmrużonymi oczami.- Nie!Siedziałam wyprostowana na krześle obok biurka.Krótkofalówka grubasazaskrzeczała i głos strażnika poinformował, że zastępcy szeryfa właśnie zatrzy-mali się przy bramie.Miałam szczęście.Nie chciałam spotkać Michaela Berne aw takich okolicznościach.Ropuch poinstruował strażnika, by przysłał ich dobiura ochrony.- Wypuszczanie koni z boksów to poważne przestępstwo - zagadał do mnie.-Może za to pani pójść siedzieć.- Nie, nie mogę, bo to nie ja je wypuściłam.A ten, kto to zrobił, może byćoskarżony najwyżej o wyrządzenie złośliwej szkody, czyli wykroczenie, za któregrozi kara grzywny oraz praca społeczna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]