[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedynymratunkiem teraz pozostały butle z tlenem.Każdy wdech przypominał łyk nowego życia.Jeszcze i jeszcze.Trudno, przestali kalkulować, na ile im wystarczy.A poza tym teraz jużbędą schodzić.Jeszcze tylko jeden wysiłek.Pierwszy przedostał się przez grań Szymkiewicz.- Są! Widzę ich!Tym okrzykiem wprawił w ruch odstającego Nazgaja.Pomógł mu przy ostatnimskalnym występie.- Tam! Widzisz?Następny łyk tlenu i ostatkiem sił ruszyli do przodu.W kierunku dwóch skulonychpod kamiennym nawisem postaci.Dotarli do prymitywnej kryjówki, dysząc w tlenowe maski.Jak tamci bez nowoczesnych środków technicznych w ogóle zdołali dotrzeć aż tutaj? Zwłokidwóch przytulonych do siebie ludzi nie mogły odpowiedzieć.Szymkiewicz wyjął nóż, żeby odciąć torbę, którą jeden z nich miał ciągle na ramieniu.Druga torba leżała między ciałami.Nazgaj szybko, na tyle, na ile mógł, przeszukiwałprzemarznięte ubrania.Nie mieli czasu, żeby się tu guzdrać.Obaj wiedzieli, że jeśli chcąprzeżyć, muszą zaraz zacząć wracać.- Obaj mają pasy.Nie sposób odpiąć.- To odetnij nożem.- Za gruba skóra.Nie dam rady.Szymkiewicz przysunął się bliżej.Usiłował rozciąć jeden z pasów, ale rzeczywiścieniczego nie osiągnął.Na szczęście ich noże były specjalnie przystosowane do radzenia sobiez różnymi materiałami na mrozie.Ktoś wiedział, że u celu będą mieli bardzo mało czasu.Udało się więc rozciąć szwy paska.Nazgaj sięgnął do środka.Diamenty! Naprawdę tam były diamenty! Ostrożnie zaczął przesypywać je dospecjalnego woreczka z irchy.Szymkiewicz w tym czasie zbierał wszystkie dokumenty,mapy, szkice i notatki.Nie było tego wiele, ale natrafił na coś, co mogło być książką szyfrów.Przerzucał cały łup do swojego plecaka.Bezcenne znaleziska.Nazgaj powoli radził sobie z drugim pasem.Skostniałe dłonie nie pomagały przyprecyzyjnej pracy.I te cholerne kamyki, które trzeba było wysupływać jeden po drugim.- No, to by było tyle.- Szymkiewicz odwrócił się i przysiadł na chwilę obok zwłok.-Przynajmniej jeśli chodzi o mnie.- Musimy wracać.- Nie inaczej.Patrzył, jak kolega też kończy swoją robotę.Obaj czuli to samo.Jakoś głupio było takwstać teraz i odejść, obrabowawszy przedtem martwych wspinaczy.A o jakimkolwiek,choćby najbardziej symbolicznym pogrzebie nie mogło być mowy.Nazgaj zdjął swojąodznakę wysokogórską i przypiął jednemu z zakonników.- Pieprzyć ideologię.Ale to od kolegi dla kolegi.- Z szacunkiem - dodał Szymkiewicz, podnosząc się ociężale.Zamierzał ruszyć w dół, Nazgaj powstrzymał go jeszcze.- Zdejmij rękawicę.- Co?- No zdejmij rękawicę.Tę grubą.Szymkiewicz był wrogiem wszelkich symbolicznych gestów i pseudopoetyckichprzedstawień dla nadwrażliwców.Tamtemu najwyrazniej jednak nie chodziło o żadneoddawanie czci.- Nastaw dłoń.- Co?Nazgaj wyjął z irchowego woreczka niewielką garść kamieni i zaczął dzielić.- Jeden dla ciebie, jeden dla mnie.- Zwariowałeś?- A co? Był jakiś protokół, ileśmy tego znalezli?- Chyba ci odpierdoliło!- Tak? To sobie pomyśl, ile lat jeszcze w tajemnicy będą nas tu trzymać.Pomyśl, ilejeszcze wspinaczek przed nami.Oczywiście można sobie wmawiać, że to wczasy w tropikachna jachcie połączone z uprawianiem ulubionego sportu.Ale przecież nie pracujemy i niezarabiamy.Więc lepiej obliczyć, ile ci potem marynarka emerytury wypłaci za te lata.Co?Szymkiewicz posłusznie podstawił wyciągniętą dłoń.- Jeden dla ciebie, jeden dla mnie, jeden dla ciebie, jeden dla mnie.Sytuacja musiała być naprawdę wyjątkowa, bo porucznika w roli oficera dyżurnegoprzy wejściu specjalnym bazy zastąpił pułkownik.Pełczyński nie wchodził z nimi, musiał się zameldować w swojej jednostce.Tomaszewski przyprowadził więc tylko Kai, Nuk i Wyszyńską.- Melduje się komandor porucznik Krzysztof Tomaszewski plus trzy idiotki! -zaraportował.Oficer za biurkiem zdębiał.- Słucham? - Nie wiedział, jak zareagować na tak nieregulaminowy meldunek.Owszem, sierżant plus trzech to by było według regulaminu, ale nie usłyszane od kogoś tejrangi.Facet z marynarki wojennej najwyrazniej sobie kpił.- Komandor Tomaszewski plus trzy idiotki! - rozległo się jednak ponownie.No dobrze.Skoro tak, pułkownik postanowił podjąć grę.- A dlaczego idiotki? - zapytał uprzejmie.- Trudno to sobie wyobrazić, ale one zaczęły dzisiejszy ranek od strzelania do siebie.- A o co się pokłóciły? - cierpliwie indagował pułkownik.- Najśmieszniejsze, że o nic.W dodatku każda strzelała do samej siebie.- O Jezusie.- Oficer dyżurny w niebotycznym zdziwieniu popatrzył na trzy kobiety.-Każda sama strzelała do siebie i żadna nie trafiła?!Tomaszewski wzruszył ramionami.- Sam pan widzi, z kim mamy do czynienia.Wyszyńska nie wytrzymała.- Dobrze się bawisz, Krzysiu? - A potem przeniosła wzrok na pułkownika.- A pozatym ja strzelałam do siebie tylko raz.A ona - wskazała Kai - dwa razy!Czarownica uśmiechnęła się przepraszająco, rozkładając ręce.- Bo nikt mnie nie uczył strzelać.Ale że Nuk jeszcze żyje, to naprawdę cud.Pułkownik zamarł za biurkiem, patrząc bezmyślnie na wyjściowy mundur Kai.Niebardzo mógł sobie wyobrazić oficera Wojska Polskiego, który strzela do siebie dwa razy iciągle żyje.Otrząsnął się jednak, kazał sierżantowi przy maszynie zapisać nazwiska i rozdałim koperty alarmowe.Na Tomaszewskiego i Wyszyńską czekała też korespondencjaspecjalna.Przeszli do pustego o tej porze i w tej sytuacji baru.- Powinniśmy to chyba przeczytać na osobności? - Wyszyńska podniosła do góryswoją kopertę.- Nie znam przepisów marynarki w tej kwestii.- Ja też nie mam pojęcia, gdzie czytać.- Tomaszewski odsunął krzesła kobietom, apotem sam usiadł przy stoliku.- W każdym razie chyba nie należy czytać głośno anisylabizować, przesuwając po literach palcem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]