[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez chwilę staliśmy blisko siebie, nie odzywając się.Patrzyłem na nią jakgłupek, owładnięty zachwytem, zawstydzeniem, wszystkim naraz.Nie byliśmysami.Ktoś na nas patrzył i wyczułem, jak ona powoli traci swobodę.Wzięła swoje widły i obeszła mnie dookoła.Słońce wyjrzało zza chmury, a jego promie-nie utworzyły wokół nas slup jaśniejszego światła.Czekałem, aż zakończy okrą-żenie.Znieruchomiała na słonecznym pasku i od razu pomyślałem, że to przynie-sie jej pecha.Miałem sobie za złe, że jej od razu nie uprzedziłem.- Zrobisz coś w sprawie młyna? - spytała.No właśnie.Coś takiego przeczuwałem.Wpadłem w zakłopotanie, bo nie miałem zamiaru nic robić.Jedna noc, a ona już traktowała mnie jak faceta.Nie miałem pojęcia, jak wy-prowadzić ją z błędu.Niczego przecież nie obiecywałem.Nie moja wina, że zwczorajszych wydarzeń i byle jakich słów wyciągnęła mylny wniosek.Byłemzwykłym gnojem i aż dziwne, że tego od razu nie zauważyła.Rozzłościło mnieto.- Wątpię, czy w ogóle można z nim coś jeszcze zrobić.- Przynajmniej spróbuj.Myślała, że to takie proste? To tak, jakby kazała mi uklepać nowe wzgórze izasadzić na nim stuletnie drzewa.Trochę mnie to przerastało.Czekałem na swoją reakcję, ona też, aleja dłużej.Zajmowałem myśli tym, żepodobają mi się jej oczy, szczególnie zielone cętki na brązowym tle.Słuchaliśmyuważnie ciszy.Wypowiedziane słowa trwały w pozycji stop-klatka, a my wsłu-chaliśmy się w odległy stukot przejeżdżającego pociągu.Gdybyśmy wsłuchalisię jeszcze uważniej, pewnie nie przepuścilibyśmy beknięcia konduktora, którypoczuł się na tyle swobodnie, że pozwolił sobie na luz.Nie sądził, że tak skwa-pliwie korzystamy z hałasu, jaki zrobił, i z uwagą podsłuchujemy.Nawet ruskiwywiad nie słuchał niczego z takim zaangażowaniem.Dopiero gdy pociąg odjechał, wróciliśmy do naszych spraw. - Ustal od razu wszystko, czego chcesz, żebyś pózniej nie miała do siebie ża-lu, że za mało zażądałaś.Było to takie żałosne, że z miejsca poczułem wyrzuty sumienia.Powinienemodszczekać wredne słowa, wyjaśnić, opowiedzieć, rozśmieszyć, sprowadzić całąhistorię do żartu albo wzruszyć ją do łez.Ale nie mogłem się zdobyć na nic.Uśmiechałem się tylko głupkowato.Ktoś nas wyminął, ktoś potrącił.- W ogóle cię nie rozumiem - powiedziała.- Chciałabym wiedzieć, co tam siędzieje.- Wskazała na moją głowę.Z każdą chwilą ogarniał mnie silniejszy niepokój, a ten zmieniał się w nieza-dowolenie z siebie.Klara odsunęła się i patrzyła na mnie z pewnej odległości, a potem zabrała sięi znikła w sobie.Czy wszystkie kobiety mają taką umiejętność? Niby nadal pa-trzyła, ale przy mnie jej nie było.- Pójdę już - powiedziała.Zabrzmiało to jak: No to spadaj, dupku.Nie oddychałem przez parę sekund.Poczułem, jak wzbiera we mnie niechęć,tak silna, że niemal przyprawiająca o mdłości.Rozproszone światło słonecznezamazywało kształty i zmieniało perspektywę.Wszystko wydało się nagle inneniż zapamiętane.Nie wiadomo czemu ubzdurałem sobie, że to dziewczyna dlamnie.Wokół nas coś się działo.Szum, poruszenie.Ludzie biegli w stronę młyna.Czyżby powtórka z pożaru? Nie byłoby zle.-Co się dzieje? - Klara pierwsza zainteresowała się zewnętrznym światem.- Na młynie pokazuje się obraz! - zawołał ktoś. W jakimś nierealnym oderwaniu zobaczyłem siebie wychylonego na ze-wnątrz i malującego coś, co miało wzburzyć wieś.Wyobraznia w jednej chwiliprzywołała akt na ścianie młyna.Nie! Tylko nie to.Nie teraz.Z całych sił próbowałem zebrać myśli i racjonalnie ocenić sytuację.Nic z te-go.Oszołomiła mnie gonitwa myśli, a panika zaczęła drążyć umysł.Boże, tylko nie to.Klara już ruszyła za innymi.Gdybym pobiegł szybciej i dotarł tam pierwszy,mógłbym wdrapać się na górę i zamazać to, co nabazgrałem, tyle że w środku niebyło już schodów.Zwaliły się wczoraj.Przynajmniej powinienem ją uprzedzić.Dogoniłem i przytrzymałem za rękę.- Ten obraz.byłem zły.nie gniewaj się.Wywinęła się i poszła za innymi.Czułem się jak zwierzę zamknięte w klatce.Siedziałem w niej bezbronny, samotny.Na zewnątrz nie było nikogo, kto mógłbymnie uwolnić.Zostanę tam pewnie do końca życia.Moja wyobraznia gnała przede mną, usiłując znalezć jakieś rozwiązanie.Idąc, balansowałem między terazniejszością a niedaleką przeszłością; wracałem iwracałem do tego, co zrobiłem, bez końca, próbując zmienić cokolwiek.Osta-tecznie utknąłem w jakimś narkotycznym stanie, gdzie między mną a rzeczywi-stością rozciągał się czas z gumy, pozwalający na przedłużenie każdej sekundy wwieczność.Szedłem ze wszystkimi, przytłoczony zażenowaniem.Jednocześnie szukałemsłów, które przydadzą się za parę chwil.Przeraziły mnie cisza i skupienie, z jakim ludzie wpatrywali się w malowidło.No to już po mnie.Zamknąłem oczy. Czułem woń spalenizny, smród zwęglonego drewna i szmat.Słodki, gryzącydym oszałamiał.A potem wziąłem się w garść i zerknąłem.Zatrzymałem wzrok na osmalo-nych belkach.%7łar ciągle jeszcze emanował ze sponiewieranej ruiny.Z dachusterczały nagie krokwie jak odsłonięte żebra martwego zwierzęcia.Trawa i liściedrzew pokryte były białym popiołem.Przy każdym podmuchu wiatru drobinypodrywały się i fruwały wokół jak ćmy.Miałem wrażenie, że to spalone kościdawnych mieszkańców.Powietrze było od nich szarobiałe i wydawało się, że ca-ły czas drży.Z dna strumienia sterczały jak rozcapierzone paluchy topielca reszt-ki zerwanych skrzydeł.Pod butami skrzypiały spalone na węgiel kawałki drewna.Ogień pożarł całą jedną ścianę, mocno nadwątlił pozostałe; w niezłym stanieprzetrwała jedynie południowa, akurat ta od strony rzeki.I to na nią gapili się ludzie.W powietrzu unosił się wyczuwalny nastrój histerii.Na schnących dechachrzeczywiście pojawiał się obraz.Słychać było szum wiatru, trzeszczenie nadpalonych desek.Stałem, na wpółogłuszony, w odosobnieniu od siebie i od reszty świata.Wraz z innymi patrzyłemna wyłaniające się znikąd linie.Jako jedyny wiedziałem, skąd się tam wzięły, aleze zrozumieniem obserwowanego zjawiska miałem problem.Wszystko wygląda-ło zbyt wyraziście albo przeciwnie, nazbyt rozmazane, jakby stało się za bliskoczegoś i wzrok nie mógł dostosować ostrości.Dlatego nie wiadomo było, co sięwłaściwie widzi.Widocznie drewno nasączone olejem wypaliło się głębiej.A teraz, gdy schło,w plątaninie czerni i szarości widać było coraz wyrazniejszy zarys kobiecej twa-rzy.Ogień wżarł się w miejsca zapaćkane olejem, przydymił obrzeża, a padająceświatło nadawało rysunkowi głębię. Ci, którzy to obserwowali, z trudem hamowali ekscytację.Nie chodziło mi o aż tak wielkie emocje.Czekałem wraz z innymi na resztę malunku.Było mi niedobrze.Wokół gro-madziło się coraz więcej podnieconych ludzi.Obraz wypalony w drewnie wy-glądał wzniosie.Na razie.Obawiałem się dalszego ciągu.Miałem rację.Ktoś z tłumu, zachłystując się, wykrzyknął: - To Matka Boska!Pozostali wpatrywali się uważniej i ze wzruszeniem kolejno potwierdzali:Tak, Matka Boska.W plątaninie szarości i czerni twarz kobiety odznaczała sięwyraznie.Z lekkim uśmiechem spoglądała na zgromadzonych w dole ludzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Jeromin Gałuszka Grażyna Złote nietoperze
    [NZ] Magnus P. Alternatywa Barty Crouch Junior
    Chuck Logan [Phil Broker 03] Absolute Zero (v5.0) (epub)
    § Dragnic Natasha Każdego dnia, o każdej godzinie
    psychologia kliniczna dziecka w wieku przedszkolnym marta bogdanowicz
    Lachlan M D Synowie boga(1)
    Jogasutra przełożył Leon Cyboran
    Stone Katherine Happy End
    Leżeńska Katarzyna Ależ Marianno!
    Marja ÂŚleżańska
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl