[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale jeszcze wczoraj latałem, czyli sabotażu dokonano pózniej.MójBoże, mieliśmy dużo szczęścia, lecąc te dziesięć minut bez śrub.Gdzieś za nami rozległ się hałas, przytłumiony odgłos wybuchu ponad ziemią, i przezliście dostrzegliśmy jaskrawoczerwony błysk. Właśnie spadł powiedział Harry. A my mamy cholerne szczęście, że niespadliśmy razem z nim.Rozdział 35 Piętnaście kilometrów oznajmił Harry. To długa droga w tym lesie.Ile mamywody? Litr dobrej i litr śmierdziuchy. To niewiele dla dwóch ludzi w takim upale, tym bardziej że nie możemy iść nocą.Rozpostarł mapę na ziemi i wyciągnął z kieszeni mały kompas. Zajmie nam to dwa dni, alenie damy rady, mając tylko dwa litry wody. Naznaczył palcem linię na mapie. Tu jestjakaś mała cenote, o tutaj, ze cztery kilometry od naszej trasy.Będziemy musieli nadłożyć trochędrogi. Jak to daleko stąd? Przyłożył palce do mapy, oceniając odległość. Około siedmiu kilometrów. No tak westchnąłem. Szykuje nam się wędrówka na cały dzień.Która teraz jestgodzina? Jedenasta trzydzieści.Lepiej ruszajmy, chciałbym tam dotrzeć przed zmierzchem.Na resztę dnia złożyły się insekty, pot i obolałe plecy.Ból w klatce piersiowej Harry'egonasilał się, aż w końcu przy każdym uniesieniu ramienia pilot krzywił się z bólu.W tej sytuacjisam musiałem przez nieomal cały czas torować drogę maczetą.Harry niósł za to obie butelki zwodą i zapasową maczetę, co zapewniało mi swobodę ruchów.Początkowo nie było tak zle.Z rzadka tylko musieliśmy szamotać się z poszyciem, więcdroga przypominała raczej przechadzkę przez porębę.Harry na podstawie wskazań kompasupodawał mi kierunek i razno posuwaliśmy się do przodu.W ciągu pierwszej godzinyzrobiliśmy prawie trzy kilometry i nastrój zdecydowanie się poprawił.W takim tempiedoszlibyśmy do cenote około drugiej po południu.Ale raptem las się zrobił bardzo gęsty i musieliśmy przebijać się przez ciasną plątaninękrzewów.Nie wiem, czemu to przypisać, być może przyczyną był inny rodzaj gleby, bardziejsprzyjający rozrostowi.Zwolnienie tempa odczuliśmy dotkliwie.Ból sprawiała nam nie tylkoświadomość, że nie dotrzemy do wody tak szybko, jak się tego spodziewaliśmy, ale teżdolegliwości czysto fizyczne.Wkrótce krwawiłem z co najmniej tuzina ran i zadrapań naramionach.Mimo usilnych starań nie byłem w stanie tego uniknąć, otaczający las stawał sięcoraz bardziej drapieżny, pulsował swoim własnym wrogim życiem.Często zatrzymywaliśmy się, by odpocząć.Harry zaczął się usprawiedliwiać, że nie możemnie zastąpić przy maczecie, ale zaraz zamknąłem mu usta. Pilnuj, byśmy szli we właściwym kierunku.Jak stoimy z wodą? Potrząsnął butelką. Został jeszcze łyk dobrej. Wyciągnął ją w moją stronę. Równie dobrze możesz jąwypić ty.Odkorkowałem butelkę i zawahałem się. A ty? Potrzebujesz jej bardziej.To ty odwalasz całą robotę odpowiedział z uśmiechem.Brzmiało to rozsądnie, ale nie podobało mi się.Harry wyglądał na bardzo wyczerpanego,a jego twarz była szaroblada pod warstwą brudu. Jak ci się idzie? W porządku powiedział zniecierpliwiony. Pij wodę.Wypróżniłem butelkę izmęczonym głosem zapytałem: Ile jeszcze zostało? Około trzech kilometrów spojrzał na zegarek. Przejście półtora kilometra zajęłonam trzy godziny.Popatrzyłem na gęstą, zieloną plątaninę.Według skali Fallona był to dwumetrowy las,który się stale pogarszał.Gdybyśmy poruszali się w dotychczasowym tempie, to dojście docenote zajęłoby nam sześć godzin, a może nawet więcej. Ruszajmy zdecydowałem. Daj mi drugą maczetę, ta jest już cholernie tępa.W godzinę pózniej Harry zawołał: Stój! Znieruchomiałem.Ton jego głosu zjeżył mi włosy na głowie. Spokojnie powiedział. Cofnij się teraz, bardzo spokojnie i wolno. Co się stało? zapytałem robiąc krok do tyłu, a potem jeszcze jeden. Jeszcze trochę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]