[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na moją prośbę porucznik wysadził mnie na rogu Alei oraz Piusa XI (zwanej w PRL-uulicą Piękną).Dalej poszedłem pieszo, zastanawiając się, czy przydzielono mi jakiegoś anioła stróża".Odwracałem się parokrotnie, ale nie dostrzegałem za sobą żadnego kandydata na wroga, anitym bardziej na opiekuna.Być może z fazy sennego koszmaru przechodziłem do normalności?VI.CAFE CLUBDzień zapowiadał się upalnie, ale świeżo, tą wiosenną świeżością anonsującą dopierorychłe nadejście lata.Warszawa wydała mi się piękna i tak nieprawdopodobnie nierealna, jakplan zdjęciowy w miasteczku filmowym Cinecitta czy Universal Studios.Zdumiewała ilośćludzi na chodnikach, szczególnie pięknych młodych dziewcząt poubieranych odważnie ikolorowo, choć na mój gust za-nadto pstrokato.Musiałem przyzwyczaić się do jeszcze jednego - ludzie uśmiechali się do siebie.Zupełniebez powodu! Kiedy usunąłem się na bok, żeby zrobić miejsce zakochanej parce, dziewczynarzuciła mi tak promienny uśmiech, że aż się zmieszałem.Gdyby nie była z chłopakiem,zinterpretowałbym jej zachowanie jako propozycję.Po tej jednej zmianie powinienem poznać, że nie jestem w PRL-u, krainie szarych ludzi izaciętych twarzy.Każdy kolejny krok potęgował mój zachwyt.A więc wbrew wszelkim niedowiarkommożliwy był nad Wisłą normalny, bezpieczny, zasobny kraj, w którym wszystko mogło być naswoim miejscu - kraj doskonałych dróg, wspaniałych sklepów, znakomitych samochodów,dorodnych ludzi.Poczułem się jak wybraniec losu, z wyższością, ale i ze współczuciem myślący ostłamszonych obywatelach Polski Ludowej, stojących w kolejkach, opluwanych przezrzecznika rządu i gonionych przez ZOMO.Jak miałem siebie nazywać? Emigrantemwewnętrzno-zewnętrznym? Turystą w krainie spełnionych życzeń?Tymczasem od strony Sejmu doleciały mnie krzyki.Zszedłem z traktu i uliczką Matejkizbliżyłem się do parlamentu, gdzie naprzeciw siebie demonstrowały dwie grupy.Natransparentach jednych widniały hasła w rodzaju %7łydzi na Kamczatkę!", a na drugich Księżana Księżyc!".Pośrodku trwał kordon policji, dosyć wątły.Z jednej strony potencjalne starcie dowodziło,że nie wszystko wyglądało tak bezkonfliktowo, chociaż z drugiej strony czego innego domagalisię nasi opozycjoniści - swobody głoszenia swoich poglądów i pluralizmu opinii.W tejwersji Rzeczpospolitej taką możliwość mieli! Jak widać w nadmiarze.W innej sytuacji próbowałbym dowiedzieć się o co chodzi w tym sporze, teraz niechciałem jednak zmieniać swych planów.Postanowiłem nie wtrącać się w politykę i wróciłemna Aleje.Minąłem nieistniejącą restaurację Ambasador", obecnie mieścił się tutaj pięknyantykwariat z kawiarnią na pięterku, i dotarłem do Domu pod Gigantami.W moim świeciemieścił się tu Klub Lekarza, sąsiadujący przez jezdnię z popularnym Klubem Aktora, dokądprzed stanem wojennym nieraz wpadaliśmy z Jarzynowskim.Bywało, że kompozytor walnąłsobie dwa głębsze, siadał do pianina i zaczynał grać stare przeboje, a wtedy złazili siębywalcy -Jurek Cnota, Maciek Pietrzyk czy Andrzej Zaorski i niósł się śpiew zdrowy,masowy.Dziś nie zauważyłem ani śladu wspomnianych lokali.Bramę na podwórze domu pod numerem 24 zastałem solidnie zamknięta, ale wśródeleganckich tabliczek z nazwiskami znalazłem Jarosława Jarzynowskiego i nacisnąłemdzwonek.Odzewu nie było.Dopiero po trzecim sygnale objawił się portier, niemłody, ale barczysty, o wyglądzieogólnowojskowym, co potęgował jeszcze fantazyjny mundur ze złotymi guzikami,upodabniający go do carskiego admirała.- Pan szanowny do kogo? - zapytał, taksując mnie wzrokiem.Na szczęście garnitur ponieboszczyku Ostrołuckim musiał zrobić na nim odpowiednie wrażenie, bo uśmiechał sięprzyjaznie.- Do pana Jarzynowskiego - odparłem.- Jestem przejazdem w Warszawie i pomyślałemsobie, że odwiedzę przyjaciela rodziny.Zauważyłem, że przez jego szeroką ogorzałą twarz przebiegł grymas smutku.- To pan nic nie wie? Przecież wszystkie gazety pisały o tym morderstwie. Cholera, w cosię wpakowałeś, Jarku?" - pomyślałem, a głośno rzekłem:- Nic nie wiedziałem, przebywałem dłuższy czas zagranicą i bardzo mi przykro, że panJarosław.Zobaczyłem zaskoczenie na twarzy ciecia-admirała.- Chodziło panu o starszego pana? - upewniał się, a gdy potwierdziłem, dodał.- Proszę miwybaczyć, myślałem o młodszym, panu Rajmundzie.W mojej rzeczywistości Jarzynowski, podobnie jak wujek Benedykt, nie miał żony, a tymbardziej dzieci, ale trzymałem gębę zasznurowaną jak but łyżwiarski.- Nie, nie - powiedziałem.- Nie miałem niestety przyjemności poznać juniora, za to zpanem Jarosławem łączyły mnie kiedyś bliskie stosunki.Rozumiem, że on żyje?Portier popatrzył na zegarek.- O tej porze jeszcze tak.Znajdzie go pan w Cafe Clubie.- popatrzył na mnie jak natypowego prowincjusza.- Na rogu Nowego Zwiata i Alei.- Wiem, gdzie mieści się Cafe Club.Mam tylko jeszcze jedno pytanie.Kiedy zdarzyła sięta tragedia?- Rok temu, pierwszego czerwca.Podziękowałem, ale nie poszedłem prosto do lokalu, tylko cofnąłem się do antykwariatu.Już wcześniej zauważyłem, że są tam oprawne w skórę roczniki gazet.Zapytałem czy mają coś z zeszłego roku i czy mógłbym przejrzeć archiwalną prasę namiejscu.- Co szanowny pan sobie życzy - IKC", Gazetę Warszawską", Robotnika"?.Wybrałem Gazetę", drugi kwartał.Poszukiwana przeze mnie wiadomość znajdowała się na pierwszej stronie numeru z 2czerwca:Syn znanego przemysłowca, Rajmund Jarzynowski, zamordowany we własnej willi wKonstancinie - poniżej była fotografia młodego mężczyzny o wyglądzie dandysa zcharakterystycznym dla całej rodziny Jarzynowskich wydatnym nosem oraz zdjęciamalowniczo wyglądającej willi obrośniętej dzikim winem i otoczonej gromadką gapiów.Szybko przebiegłem zapisane tłustym drukiem streszczenie artykułu:Tragiczna bessa zapoczątkowana upadkiem Banku Wschodniego, a następnie katastrofaKartelu GKWH nie oszczędza prezesa Jarosława Jarzynowskiego, do niedawna uznawanegoza jednego z Siedmiu rekinów" polskiego kapitału! Jego jedyny syn ginie we własnej willi.Sprzeczne zeznania świadków.Policja twierdzi, że na obecnym etapie śledztwa nie jest wstanie wskazać sprawców zbrodni ani jej ewentualnych motywów.Z artykułu na dalszych stronach gazety i materiałów zamieszczanych w kolejnych numerachmogłem wywnioskować, że sprawa jest tyleż fascynująca, co dziwna.Tragicznej nocy Rajmund przebywał w willi sam.%7łona wyjechała z dziećmi trzy dniwcześniej do Grecji, służba dostała wychodne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]